Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Jak być stylową? Siedem podstawowych składników stylu.

Zastanawiałyście się kiedyś, z czego właściwie wynika fakt „bycia stylowym”? Co takiego mają osoby okrzykiwane ikonami stylu? Może nawet zdarzało Wam się irytować, że są osoby, które cokolwiek na siebie narzucą, wyglądają fantastycznie, a Wam tej umiejętności jakoś poskąpiono?

Mam dobrą wiadomość – to nie magiczne sztuczki. Choć brzmi to mało romantycznie, tajemnicze „poczucie stylu” wynika z konkretnych elementów. Do tego, na całe szczęście, w większości są one od nas zależne. I choć wrodzony lub wypracowany przez lata dobry gust, charyzma, znajomość stylizacyjnych tricków czy wyjątkowo proporcjonalna figura na pewno nie zaszkodzą, to jest też kilka innych, kluczowych czynników, o które same możemy zadbać – i przyniesie to korzyści nie tylko naszemu stylowi, ale i naszej garderobie w całości.

Odkrywanie swojego stylu to raczej proces, w którym zaglądamy wgłąb siebie, niż odkreślanie kolejnych punktów z listy, ale to właśnie wypunktowanie najważniejszych czynników wydało mi się najbardziej przystępną formą do przedstawienia w poście. Jest ich dużo więcej, ale to, co przeczytacie poniżej, to podstawy, niezbędne by budować na nich coś więcej.


Zadowolenie z siebie i swojego wyglądu


Idealnie skomponowany strój na osobie, która nie czuje się w nim pewnie, będzie wyglądał dużo gorzej niż mniej dopracowany zestaw na kimś, kto nosi go z pewnością siebie i przekonaniem. Posunę się do stwierdzenia, że mniejsze znaczenie od tego co nosimy, ma fakt, jak to nosimy.

Uwaga! Aby być zadowoloną z tego, jak wyglądamy, nie musimy mieć idealnej figury czy perfekcyjnych rysów twarzy, cokolwiek ten ideał i perfekcja dla nas oznaczają. Cała sztuka pozytywnego zadowolenia z siebie polega na traktowaniu siebie i swojego ciała z szacunkiem, co jednej strony oznacza akceptację i zwyczajne lubienie się takimi, jakimi jesteśmy, z drugiej dbanie o siebie i swoje samopoczucie.

Mówi się łatwo, wykonać trudniej, zwłaszcza jeśli ma się kilkanaście czy dwadzieścia kilka lat. Kiedy byłam w liceum i na studiach, w kompleksy wpędzały mnie wyłącznie szczególnie atrakcyjne koleżanki, modelki w magazynach czy piękne aktorki, przypuszczam że dziś z instagramowymi trendami jest dużo trudniej.


Wygoda, rzadko wymieniana w kontekście rozważań o stylu


To punkt mocno powiązany z poprzednim. Nigdy nie będą wyglądać stylowo pijące w palce szpilki, zbyt opięte spodnie, non stop zsuwająca się z ramion bluzka. W tej niechlubnej kategorii prym wiodą stroje wieczorowe. Z jakiegoś powodu na wesela, studniówki i inne tego typu okazje lubimy wybierać sukienki, które może i ładnie prezentują się na wieszaku, ale zwyczajnie na nas nie pasują. Absolutnym klasykiem są tutaj źle dopasowane albo marnej konstrukcji sukienki bez ramiączek, które zjeżdżają noszącym z biustu, wymuszając umiarkowanie eleganckie podciąganie ich co pół minuty do góry.

Warto pamiętać, że wygoda dla każdego oznacza coś innego, mamy różny stopień tolerancji na odzieżowe tortury, no i trening czyni mistrza. Moja mama nie wyobraża sobie życia bez wysokich obcasów i potrafi spędzić w nich bez żadnych problemów cały dzień zwiedzania. Dita von Teese sprawia wrażenie, jakby urodziła się w swoich dopasowanych sukienkach, widać że świetnie się w nich czuje, dlatego efekt jest tak powalający. Z kolei siostry Olsen zdecydowanie preferują luźniejsze kroje i wyglądają w nich równie fantastycznie, choć zupełnie inaczej. Wbrew temu, co próbują nam wmówić miałkie artykuły w magazynach, nie ma żadnego zestawu obowiązkowego stylowej kobiety. Beżowy trencz, czarne szpilki czy mała czarna sukienka ani niczego nam nie gwarantują, ani ich brak nie zamyka nam furtki do bycia stylową.


Kupowanie dla siebie, tu i teraz


Brak umiejętności życia w obecnej chwili to zmora naprawdę wielu osób. Ile razy zdarzyło Wam się kupić sukienkę czy spodnie dla „przyszłej siebie” – chudszej, bardziej umięśnionej czy opalonej, której w efekcie nigdy nie założyliście? Mnie przynajmniej kilka. Jest to tym bardziej bez sensu, że czasy pustych sklepowych półek bezpowrotnie minęły i jeśli faktycznie schudniemy czy przypakujemy, spokojnie zdążymy kupić sobie pasujące ubrania, przynajmniej równie ładne jak te, które kusiły nas wcześniej. W takich momentach często okazuje się też, że nasze złe samopoczucie w ultrakrótkiej spódniczce nie wynikało z nadmiaru kilogramów, ale z faktu że zwyczajnie źle się w takim fasonie czujemy i żadne odchudzanie tego nie zmieni.

Bardzo pomaga przyjęcie założenia, że okresy przejściowe nie istnieją. Życie toczy się niezależnie od sztucznych podziałów, które sobie wyznaczasz. A jeśli teraz nie pozbędziesz się nawyku oczekiwania na wieczne nigdy, to nawet jeśli schudniesz, skończysz sesję, przeprowadzisz się do nowego mieszkania i tak dalej, prawdopodobnie wciąż będziesz czuła że to nie jest jeszcze dobry moment na działanie, zawsze można przecież coś jeszcze poprawić. Jeśli nie nauczysz się dbać o piękno w swoim stroju i otoczeniu teraz, pracować z tym co masz, to nie licz na to, że po osiągnięciu „celu” ten nawyk magicznie się pojawi.


Prawdziwie stylowe osoby dobrze znają siebie i swoje potrzeby


Wydają pieniądze na ubrania i dodatki, które są u nich w ciągłej rotacji. Nie lubiąca imprez domatorka wybierze wygodne sukienki z dzianiny i piękną piżamę, pani adwokat zainwestuje w pięknie odszyte koszule, fanka weekendowych wycieczek z psem dobre buty trekkingowe i ciepłą, stylową parkę, a miłośniczka tańca mieniącą się cekinami sukienkę. Nawet najpiękniejsze i najdroższe brokatowe szpilki nie dodadzą Ci ani grama stylu, jeśli wylądują na półce.


Świadomość tego, w czym nam dobrze


To podchwytliwa kategoria, bo nie chodzi mi tutaj o bezrefleksyjne podążanie za wytycznymi poradników dotyczących sylwetek czy kolorów. To zasady, które warto znać, ale nasze osobiste preferencje zawsze powinny stać na pierwszym miejscu. Inaczej skończymy z nudną, schematyczną szafą, pełną ubrań, które zupełnie nie są „nasze”.

Wszystkie te wskazówki mogą pomóc nam dostosować garderobę tak, by wyciągnąć maksimum z naszego typu urody, ale to nasze własne upodobania, oparte na osobistym poczuciu smaku, zainteresowaniach, inspiracjach i stylu życia powinny na pierwszym miejscu decydować co do tej garderoby trafi.

Konkretny przykład – chciałabym mieć w szafie płaszcz o szlafrokowym kroju w pięknym, beżowym kolorze. Ignoruję zalecenia poradników sylwetkowych, które wysyłają mnie do sklepu po jednorzędowy płaszczyk do bioder czy kolan o linii A – takie słodkie dziewczęce kroje to zupełnie nie mój styl i pewnie chciałoby mi się płakać za każdym razem, kiedy zakładałabym ten mój idealny płaszczyk. Kiedy znajduję szlafrokowy model, który bardzo mi się podoba, biorę jednak pod uwagę fakt, że długość do kostek sprawia, że w nim tonę i ponieważ wiem, że nie zawsze będę miała ochotę nosić obcasy, żeby zniwelować ten efekt, po prostu skracam go o kilkanaście centymetrów u krawcowej. Wcześniej decyduję się też na ciepły, idący w stronę karmelu odcień beżu, który służy mojej bladej cerze dużo lepiej niż podkreślający cienie i żyłki pod oczami zimny beż.

Dla mnie analiza kolorystyczna to nie ograniczenie, ale szansa na dostosowanie do naszego typu urody kolorów, które wcześniej odrzucałyśmy, bo wydawało nam się, że kiepsko w nich wyglądamy. Niemal każdy kolor ma odcień pasujący do dowolnego typu urody, trzeba go tylko znaleźć – tutaj świetnie doradzi Maria z Ubieraj się klasycznie w swoich postach o odcieniach, warto zerknąć, jeśli temat Was interesuje. Co więcej, nawet jeśli zdecydujemy się na kolor kompletnie nam nie służący, wiemy co robić, aby efekt końcowy nie ucierpiał. Ja niespecjalnie korzystnie wyglądam w czerni, ale jeśli już zdecydowałabym się na czarną sukienkę czy marynarkę, wiem jakich kolorów użyć w dodatkach czy makijażu, by dalej wyglądać zdrowo i świeżo.

Pod ten podpunkt podpada też umiejętność rezygnacji z rzeczy, które mogą nam się podobać, ale ewidentnie nie są dla nas i żadne modyfikacje nie sprawią, że będziemy wyglądać w nich dobrze.


Delikatna nonszalancja


Nie wiem czy zauważyłyście, ale większość powszechnie znanych ikon stylu, od Kate Moss, przez Alexę Chung, po Audrey Hepuburn wygląda, jakby ubierały się bez najmniejszego wysiłku. To wynika ze wszystkim poprzednich punktów – takie osoby wiedzą, w czym jest im dobrze, ubierają się zgodnie ze swoimi prawdziwymi preferencjami, nie mylić z wciskanymi nam z każdej strony trendami, czują się ze sobą świetnie i wygoda jest dla nich priorytetem.

Stara zasada Coco Chanel, by przed wyjściem z domu zdjąć z siebie jeden dodatek, naprawdę ma sens. Najgorsze, co można zrobić, chcąc wyglądać stylowo, to sprawiać wrażenie, że starałyśmy się za bardzo. Jeśli mamy na sobie kapelusz, odpuśćmy okulary słoneczne, do wystrzałowej sukienki i szpilek nie dokładajmy jeszcze sztywnego upięcia włosów. Sztuczne paznokcie, doczepiane rzęsy i bardzo mocny makijaż może i wyglądają efektownie na zdjęciach, ale mało kto poradzi sobie ze stylowym noszeniem ich na co dzień. Każdemu pasuje co innego, ale ja jestem zdeklarowaną fanką oszczędności środków. Wtedy nawet mała zmiana – mocniej wytuszowane rzęsy, dorzucenie biżuterii, kopertówka zamiast torebki – robi duże wrażenie.


Konsekwencja


Wbrew temu, co często nam się wmawia, styl to sztuka odejmowania, nie dodawania, ani tym bardziej mnożenia. Jeśli nie opanowałyśmy podstaw, nie mamy dobrze zorganizowanej garderoby, w której poszczególne elementy się ze sobą kleją, nic nam nie da kolejna para butów czy następna spektakularna sukienka, której nigdy nie założymy.

Osoby postrzegane jako wyjątkowo stylowe zawsze mają coś, co je wyróżnia, powtarzalny element, który należy tylko do nich. Może to być coś bardzo drobnego, jak grzywka Jane Birkin, może to być charakterystyczna sylwetka, jak zawsze płaskie buty na początku i zawsze napuszone rude loki na końcu Grace Coddington, z czarnymi ubraniami pomiędzy, albo całościowy uniform, jak u Karla Lagerfelda. Często wystarczy subtelny stylowy nawyk. Bycie konsekwentną nie tylko prowadzi do dobrego stylu, ale i mocno upraszcza życie – Grace Coddington pewnie ubiera się rano w pięć minut, a i tak (albo właśnie dlatego) budzi powszechny zachwyt.


Jeśli macie swój własny przepis na to, jak być stylową, z przyjemnością o nim przeczytam – to naprawdę fascynujący temat i dużą przyjemność sprawia mi jego odczarowywanie. Plus komentarze o najbardziej stylowych osobach, które znacie, zostawione pod ostatnim postem o stylu, czytało się fantastycznie – myślę, że zainspirowały niejedną osobę.

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

112 thoughts on “Jak być stylową? Siedem podstawowych składników stylu.”

  1. agnieszka z

    Bardzo dobry tekst. Dodałabym do tego jeszcze kupowanie ubrań mozliwie jak najlepszej jakości- niestety, ale bylejakość widać, szczególnie jak się człowiek trochę interesuje ubraniami. Mam koleżankę. Ona zawsze wygląda zjawiskowo. Ma swój styl- zwykle te same kolory, kroje, dobra jakość ubrań, wyróżniające, inne niż wszystkie, dodatki. Na szczęście samą siebie też uważam za stylową, więc ta zazdrość mnie nie zjada ;)

    1. Widać, widać! I fantastycznie, że uważasz się za stylową, tak się cieszę jak słyszę takie wyznania u dziewczyn. Dla odmiany od „eee, ta bluzka to stara, nie mów że dobrze wyglądam, przecież przytyłam”:) Bardzo to jest budujące.

    2. jak najlepszej jakości? hmm..a skąd szczególnie polecasz? :)
      jestem na etapie wywalania ubrań wyblakłych itd. i postanowiłam dołożyć trochę grosza i cieszyć się daną rzeczą nieco dłużej niż jakieś 2msc użytkowania.. czy Topshop to dobry zakup?

  2. Uwielbiam Twoje posty! :) Tak prosto i ciekawie napisane , zawsze z nich coś wyciągnę dla siebie ,poradę na przyszłość . Bardzo mi się podoba Twoje podejście do mody, mam nadzieje ze uda mi się osiągnąć to co Ty masz – nieprzerysowany,oryginalny i tak prosty styl,bez ślepego podążania za najnowszymi trendami ;) Pozdrawiam!

  3. Kiedy byłam szafiarką, znałam Cię, bo byłaś jedną z tych „obowiązkowych”. Teraz, po latach (sic!), wróciłam przez przypadek – i był to przypadek szczęśliwy. Spokojnie tu u Ciebie, bez zadęcia, czysto. Dorosłaś, w tym najlepszym z sensów, a przy tym nadal inspirujesz. Zostanę na dłużej, pozwolisz.

  4. To fantastyczne jak łatwo każdy z tych punktów da się przepisać na inne dziedziny życia. Zgrabnie ujęłaś to, jak być perfekcyjną sobą i odczuwać zadowolenie ze wszystkiego, co się robi. :)

  5. Asiu, chciałabyś napisać posta o stylowych nawykach właśnie? Zdecydowanie lepiej czyta mi się Ciebie niż komentarze pod tym podlinkowanym, choćby były na naprawdę wysokim poziomie :)
    Dzisiejszy tekst dodaję do zakładek, dzięki za niego!

  6. Ah, ja niestety wciąż mam wrażenie, że nie odnalazłam swojego stylu :( Takie artykuły jak ten dają do myślenia, dzięki ;)

  7. Doskonale wiem, w jakim kroju czuję się dobrze i tylko takie rzeczy kupuję. Niestety, jak wychodzę z mamą na zakupy, koniecznie chce mi kupić coś innego, o innym kroju, żebym tylko nie chodziła w kółko w tym samym. Jak dam się przekonać, to te ciuchy potem leżą w szafie, bo przecież nie są w moim stylu. Ciężko jest czasem bronić swojego stylu ;)

  8. Ja bym powiedziała do tego tematu jeszcze, że styl to jest ten element, który Cię określa i powtarza się w Twoim wyglądzie. Czy to dwa różne kolczyki, czy – jak u mnie – minimum jeden różowy element w stroju, czerwona szminka albo konkretny zapach… Możliwości jest wiele. Każdy musi znaleźć coś dla siebie, co go wyróżnia, albo też dookreśla.

  9. pstra matrona

    Świetnie to ujęłaś, myślę że to jest właśnie podstawa. Z moich własnych elementów stylu jest na pewno wymienianie bazowych elementów szafy na takie, które pozostają równie neutralne i pasujące do wszystkiego, a jednocześnie są bardzo oryginalne i stanowią o moim stylu. Wtedy znika problem kupowania kolejnych ciekawych butów i torby, a i tak chodzenia w neutalach i czucia się szaro, bo te ciekawe do niczego nie pasują. Moja neutralna baza musi na tyle wyrażać mnie żebym nie miała potrzeby zastępowania jej czymś innym- to bardzo ogranicza zakupy i ułatwia życie. Jest to np. zamiast zwykłej neutralnej czarnej torby, czarna torba lekarska, albo czarne płaskie pantofle, ale z długimi golfowymi lakierowanymi frędzlami, zamiast zwykłej czapki, wełniana jak wyjęta z lat 20, ostatnio też po przymusowym czyszczeniu szafy przy samolotowej przeprowadzce wyrzuciłam wszystkie czarne proste bluzki z długim rękawem i zastąpię je welurowymi, taki szczegół bo noszę je zazwyczaj pod coś, ale będzie to bardziej przemyślane i moje. Przy tak skonstruowanej bazie nawet jeśli wrzucę na siebie coś nieszczególnie przemyślanego i mojego to i tak czuję się super. Kolejnym wyznacznikiem mojego stylu jest coś co ze wszystkimi poradnikami jest zupełnie sprzeczne. Mam żelazną zasadę: przynajmniej dwie (poza bazą) oryginalne, ciekawe rzeczy na raz, ale muszą perfekcyjnie do siebie pasować, czyli przeciwieństwo zasady jedna ciekawa rzecz, a reszta neutralnych. Myślę, że przy pewnym wyczuciu takich rzeczy może być więcej, ale dwie to dla mnie minimum. Zajmuję się sztukami plastycznymi, więc myślę, że mam to wyczucie i jest to jakiś mój snobistyczny manifest tego, że potrafię nie tylko znaleźć fajne ciuchy, ale połączyć je tak że do głowy by nikomu nie przyszło, a wygląda to super. Czyli np. pod czerwoną kurtkę z Maroka (Ty na pewno wiesz o co chodzi, taka wełniana, w której chodzą wszyscy faceci tam) wkładam czarno-białą koszulę z wzorami ze szkiców Picassa i do tego jeszcze skórzane szorty z frędzlami. Wbrew pozorom nie mam przez to jakoś dużo ubrań, bo żebym coś kupiła musi być naprawdę w 200% moje i z duszą. Mało mam takich ciuchów, które są po prostu ze sklepu zazwyczaj są po babci, z podróży, zaprojektowane przeze mnie, albo jakimiś wyjątkowymi ciuchlandowymi łupami. Do takiej szafy złożonej tylko z rzeczy wyjątkowych naprawdę ciężko jest coś dokupić żeby pasowało, więc jest doskonałym limiterem wszelkich zakupów :)

    1. Ha, fantastyczny komentarz i super, że wypracowałaś sobie metodę, która idealnie się u Ciebie sprawdza – o to chodzi! I że udowadniasz, że każdy powinien mieć swoją, subiektywną bazę, bo jak coś ma służyć wszystkim, to zwykle nie służy tak naprawdę nikomu. Mega, mega super. I wiem jaka kurtka chyba!

  10. Dla mnie jedna z ikon stylu i dobrego smaku jest pani Lidia Popiel!!Prostota,elegancja i zawsze piekna czerwona szminka :)

  11. A ja się zastanawiam jak Ty byś określiła swój styl – i nie chodzi mi o poradnikową nomenklaturę, tylko Twój własny, dłuższy opis jedynego na świecie stylu Styledigger. Refleksja mnie naszla po przeczytaniu bodajże wczorajszego wpisu na Ubieraj się Klasycznie, ale zdefiniowanie sprawia mi niejaką trudność… Mimo wszystko zdefiniowana czulabym się pewniej i jakaś taka bardziej stylowo poukladana, jeśli wiesz co mam na myśli ;).

    Swoją drogą mam na dysku zapisane Twoje-moje ulubione zestawy i zauwazylam, że wbrew pozorom całkiem sporo elementów się powtarza: ciekawe sukienki, retro spódnice midi, a z drugiej strony czasem ciągoty ku takiej elegancji prawie męskiej typu spodnie i koszulowa bluzka. Roznimy się przede wszystkim miłością do dodatków – ja jestem kompletnie abiżuteryjna, ponadto stronię raczej od boho (frędzli, piór) i włóczykijowych akcentów, które na Tobie prezentują się świetnie.

    Uch, przepraszam za ten przydlugi i nieco intymny wywód, ale zawsze mi się wydawało, że ubieramy się tak zupełnie różnie, ze az się dziś zdziwilam :D

  12. Bardzo fajny wpis. Daje do myślenia. Zwłaszcza ten fragment o kupowaniu tu i teraz. W prawdzie nie zdarza mi się kupować ubrań „na przyszłość”, „jak poprawię sylwetkę” itp, ale czasem mam wrażenie, że ciągle jestem na jakimś etapie przejściowym – ciągle szukam siebie, swoich kolorów, stylu itd.

    P.S. Odnośnie analizy kolorystycznej polecam bloga Barwy Urody (warto zacząć od http://barwyurody.blogspot.com/2012/11/kolory-typow-urody-jak-rozpoznac-typ.html). Bardzo fajny blog.

  13. Obserwowanie mody, a nie podążanie za nią. Od dziecka interesowałam się modą i ciuchami, jak pisałam pod poprzednim postem o stylowych osobach, wszystkiego nauczyła mnie mama i tata. Co za tym idzie? W domu zawsze były jakieś magazyny z modą, z burdą na czele, albo grube katalogi wysyłkowe przywiezione przez sąsiadów z Niemiec, oprócz tego w tv migawki z wybiegów, konczyło się zawsze tak samo – komentowanie z mamą. A co byś wybrała z tej jenej strony i dlaczego? A twój ulubiony projektant, flaczego? Modę obserwowałam i obserwuję do dziś, mama twierdzi, że moda zawsze wraca, że nie istnieje coś takiego jak „niemodne”, będzie znowu modne, tak czy siak. Więc z tej całej mody a przede wszystkim trendów należy kraść coś dla siebie. Może pasek, może kolczyki, najelpiej drobne rzeczy, bo kupowanie butów, czy torebek skończy się „niemodne” – do szafy. Obserwowanie i wyciąganie pojedynczych, ale idealnie pod siebie skrojonych rzeczy z całej wielkiej szafy nazwanej trendem, jest dla mnie świetną zabawą. Ale to wciąż jest tylko dodatkowe przemyślenie do twojej bazy, wszak konsekwencja, poznanie siebie w moim przypadku działają na tyle spawnie, że jakoś jestem w stanie te wszystkie ciuchy opanować.

    Uwielbiam czytać Twoje posty i myśleć, wow, mam takie same przemyślenia! Ale oprócz tego bardzo mi pomogłaś w mobilizacji, szafa uprzątnięta, zakupy jeszcze bardziej przemyślane. Świetna robota!

  14. Bardzo prawdziwe :-) Czytało mi się tym przyjemniej, że spędzam dzisiejszy wieczór na konstruowaniu pigułkowej garderoby na 2 tygodnie wakacji. Ja-sprzed-2-lat miałabym z tym spory problem, ale obecna-ja skończyła w pół godziny :-) To częściowo Twoja zasługa, że zaczęłam się zastanawiać nad moją szafą i zrobiłam sobie „reset stylu”. Dlatego dziękuję! Za ten wpis i za inne :-)

  15. a ja dobrze wiem, jaki mam styl, tylko zazwyczaj bardzo trudno jest mi znaleźć ubrania, które do niego pasują. może jestem zbyt wybredna, a może to moda, która panuje w sklepach dostępnych dla mnie :( w efekcie mam kilka bluzek, liczących sobie po 5-6 lat i niewiele nowości.

    1. O, tak! Podpisuję się pod tym obiema rękami. Mam bardzo konkretną wizję tego, jak chcę wyglądać i pasuje do niej tak niewiele rzeczy, że zaledwie raz na kilka lat udaje mi się trafić na coś, co w pełni mnie zadowoli( i to prawie wyłącznie w second handach). Obecnie noszę chyba czwarty rok prawie codziennie ten sam sweter, podobnie z torbą, płaszczem czy letnimi sukienkami. Powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że brak mi wyobraźni, żeby skomponować strój z dostępnych rzeczy :) No i niestety daje się we znaki niska jakość ubrań w sieciówkach – jeśli już jakiś ciuch mnie do siebie przekona, po kilku miesiącach jestem zmuszona się z nim pożegnać, oczywiście bez nadziei na godnego następcę.

      A w sumie, korzystając z okazji: znacie dziewczyny jakieś fajne, umiarkowane cenowo butiki/marki/projektantów, którzy niekoniecznie wpisują się trend geometryzmu i normcore?

  16. Znakomity post, dzięki! Ja jestem w trakcie procesu poszukiwawczego, że tak to określę :) Jest coraz lepiej, ale zdarzają mi się jeszcze niewypały.
    A z kolorami to jest tak, że nawet jak już znajdę jakiś odcień odpowiedni dla siebie, to potem jest nie lada wyzwanie, żeby kupić ubranie dokładnie w tym odcieniu! Jeżeli jakiś kolor/odcień nie jest modny, to zapomnij. Cudem znalazłam 1,5 roku temu szpilki w kolorze fuksji na swój ślub, po prostu cudem. Bo akurat tamtego sezonu moda była na granatowe i bordo. Teraz szukam topu, koszuli, żakietu, bluzki (generalnie górnej części garderoby) w kolorze kobaltowym – nie ma szans.

    1. pstra matrona

      Tak jak wyżej, nie myślałaś o szyciu? Tkaniny można kupić we wszystkich kolorach niezależnie od sezonu, a jeśli chodzi o krój najlepszym sposobem jest zabranie do krawcowej rzeczy, którą się naprawdę lubi i poproszenie o kopie z nowego materiału. Z tym poradzi sobie nawet nie najlepsza krawcowa, która nie ma szalonych cen i wtedy wychodzi znacznie taniej nawet niż H&M kupując o wiele lepsze tkaniny. Tylko zapytaj wcześniej krawcowej ile dokładnie potrzebujesz tkaniny, żeby nie nakupić bez sensu.

      1. Ja już od dawna myślę o czymś takim, nawet zaczęłam sama sobie szyć. Ale mam problem właśnie z tkaninami – w sklepach stacjonarnych brakuje funkcjonalnych i dobrych jakościowo materiałów, nie mówiąc już o ciekawym wzorze czy fakturze. Przez internet wciąż boję się zamawiać, bo to jednak trochę ruletka. Ale chyba trzeba będzie się przełamać.

        1. pstra matrona

          Mogłabym się podzielić moją mapą zakupową, ale tylko Lublin, Wrocław, Kraków do „moich” sklepów z tkaninami staram się za często nie chodzić, bo naprawdę łatwo o zawrót głowy.

          1. pstra matrona

            W Krakowie jeszcze na Dietla był świetny sklep z końcówkami tkanin, na Wolnicy w ścinkowym sklepie też czasem coś bywało. Jeśli lubisz dresówki to jest bardzo dobra hurtownia zaraz koło SAPU- naprawdę spory wybór samych dresówek.
            W Lublinie kupuję właściwie tylko w jednym sklepie z włoskimi tkaninami, jest dość drogi, ale wybór jest ogromny i jakość świetna, a pani godzi się sprzedawać nawet po 10 cm więc planuję sobie kroje tak, żeby wykorzystać każdy skrawek i żeby poszło jak najmniej- są tam też fajne wyprzedaże. To jest na tej ulicy, którą się idzie z Teatru Osterwy do Centrum Kultury po prawej stronie naprzeciwko dawnego kina Apollo. Jest też sklep na Szewskiej gdzie zazwyczaj nie ma wielkiego wyboru, ale Pan, który tam pracuje sprowadzi absolutnie co sobie wymarzysz, tylko trzeba zostawić zaliczkę- jest nieco taniej a też są np. dobre wełny ale trzeba kupić co najmniej pół metra. Podszewki, tiule i rzeczy, które nie muszą mieć super jakości kupuję w sklepie na Lubartowskiej po drodze z bramy krakowskiej na Szewską, a pasmanterię o ile jest to możliwe w ciuchlandzie koło Biedronki na Wieniawskiej w dzień kiedy jest wszystko po 1 zł- wtedy po prostu biorę rzeczy, które mają najlepsze guziki, niezniszczone zamki, haftki itp. (w ten sposób kupiłam też tam swój ulubiony czarny wełniany żakiet- wyciągając go z kosza ze szmatami za piękny guzik). Jeśli potrzebujesz bardziej skomplikowanej pasmanterii- na Krakowskim w bramie, ale jest bardzo droga. Jest jeszcze sklep z włoskimi tkaninami na Zamojskiej, ale wszystko tam jest raczej w guście starszych Pań- obok jest też niezła pasmanteria i chyba trochę tańsza niż ta na Krakowskim.
            Jeśli ktoś jest ciekawy Wrocławskiej mapy też chętnie się podzielę, myślę, że jednak we Wrocławiu jest pod tym kontem najlepiej, może najbliżej Łodzi?

        2. pstra matrona

          Nie pamiętam tak bardzo dokładnie, ale na tym odcinku między Stradomiem a Halą Targową gdzieś (wiem, że to długi odcinek, ale nie kupuję tam już dwa lata)

    2. W camaiu widziałam trochę sweterków/bluzek w różnych odcieniach niebieskości, możesz rzucić okiem (jakość jest tam nawet dobra, mam kilka sweterków i służą mi już po kilka lat, a kolor i stan jest jak w dniu zakupu)

  17. w mojej szafie nadal brakuje pięknych swetrów dobrej jakości. ceny takowych porażają. chyba zacznę uczyć się na drutach….ale od krzywych szlaczków po piękne wzory taka długa droga:( chcę dodać, że styl się zmienia, z nami się zmienia. by się zakotwiczył, trzeba o coś tę kotwicę zaczepić, o mocny środek. mądra i pewna swojej wartości kobieta ma taki środek. i po drugie – osoby ze swoim stylem to nie tylko francja-nonszalancja, ale też na przykład różne kiczowate i tandetne ciuchy. znałam kobitkę, która kochała poliestry i róże, i właśnie taki styl miała.

  18. Kiedy dwa lata temu czytałam wpis o stylowych nawykach bardzo chciałam móc dopisać coś od siebie, choćby te podwinięte rękawy. Może nawet napisałam, choć chyba bardziej jako życzenie niż stan faktyczny. A teraz chyba pogodziłam się z tym, że jednego dnia kładę glany, a drugiego koronkową spódnicę. Może jeszcze nie dorosłam do własnego stylu (mam 22 lata, wierzę, że jeszcze mnie olśni), a może tak już mam – grunt, że nie pamiętam, kiedy ostatnio ubrałam się w coś, w czym czułabym się źle. I chyba o to chodzi :)

    1. Chyba nie zawsze bycie stylowym i posiadanie jednego konkretnego wąskiego stylu jest tym samym, ja podobnie jak ty, ubieram się tak jak mi pasuje, tylko w to w czym dobrze się czuję, ale okazuje się, że jednego dnia zakładam jeansy i męską koszulę, następnego sukienkę w kwiatki i oksfordy a trzeciego grubą wełnianą spódnicę w kratę i kożuch… i w każdymz tych strojów czuje się 100% sobą.

  19. Świetny wpis, bardzo trafne uwagi :) Zgadzam się z tym, że oszczędność środków jest lepsza. Przynajmniej ja czuję się lepiej jak mam na sobie mniej rzeczy. Nie lubię być obładowana jak choinka i też nie znoszę tej nienaturalności u dziewczyn, która tak strasznie przytłacza ostatnio. Wiele młodych dziewczyn zamiast wydobywać swoją urodę, to tylko ją pogrążają poprzez sztuczne rzęsy i inne zabiegi o których wspomniałaś.
    Sztuka odejmowania + stylowy nawyk, o tak, to jest to! Myslę, że mam już dość sprecyzowany styl, ale ciągle się przyłapuję na tym, że sięgam po rzeczy, które czuję, że nie są moje. Jest już wiele ubrań i fasonów, które pokochałam, ale wciąż szukam nowych, ciągle jeszcze ekperymentuję :)
    A potrafiłabyś powiedzieć jaki jest Twój stylowy nawyk? :)

  20. Konsekwencja – podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami. Ja również, nieskromnie, uważam się za stylową osobę, i mimo tego, że często przechodzę „od sasa do lasa” w swoich wyborach ciuchowych, to jeden element mojego wyglądu pozostaje niezmienny. A są to okulary, które noszę już jakieś cztery lata i nie zamierzam zamieniać ich na żadne inne, a już na pewno nie na soczewki! Sprawiłam sobie te oprawki pod w sierpniu 2010 roku (czyli jednak cztery i pół roku, ha!) kiedy zaczęła panować moda na tzw. 'kujonki’. Ale że w takich oprawkach nie wyglądałam i nie czułam się zbyt dobrze, zdecydowałam się na prawie-lennonki. Moje oprawki nie są może idealnie okrągłe, bardziej owalne, ale i tak wszystkim kojarzą się z okularami Harry’ego Pottera (co mi w ogóle nie przeszkadza, bo lubię tę serię ;)). I tak sobie je noszę te kilka lat i nie wyobrażam sobie swojej twarzy bez nich, chyba czułabym się…naga.
    Pozdrawiam serdecznie, tekst jak zwykle świetny!

  21. Hej :) podpisuje się obiema rękami pod Twoim tekstem, a przede wszystkim pod tym, że nieważne co nosisz, ważne jak to nosisz. Zauważyłam, że najważniejsze jest jak się czujesz w danym ubraniu. Nie pomogą drogie kreacje, gdy nosi je niepewna siebie i zakompleksiona osoba. Drugą zasadą dla mnie ważną jest planowanie garderoby. Co kwartał spisuje sobie co mam, a co powinnam dokupić. Dzięki temu moje ubrania zawsze pasują do siebie i nie stoję rano godzinę nad szafą. Pozdrawiam!

  22. Foster Marine

    Zawsze jakiś tam swój styl miałam, bo potrafiłam patrząc na daną rzecz powiedzieć „piękna! niestety kompletnie nie w moim stylu” i zrezygnować z chęci jej posiadania :) Jednak dopiero dzięki Twoim wpisom na temat szeroko pojętej mody, zaczęłam ten swój styl uporządkowywać. Wiem, że najlepiej pasują do mnie dekolty w serek, rękawy 3/4 do 7/8, przylegające doły i luźne góry (jak ja to roboczo nazywam – stylówa na Magdę Gessler ;) ). Totalnie źle czuję się w klimatach boho, natomiast uwielbiam te grandżowe i wczesno-hip-hopowe. Przekonałam się też, że przy figurze skinny fat i moim „zamiłowaniem” do uprawiania sportu, lepiej jest wybierać spodnie ze stanem co najmniej standardowym, o ile nie wysokim. Dawniej miałam zawsze dwa rodzaje dodatków skórzanych, chodzi mi o trio buty/pasek/torebka – w czerniach i brązach. Obecnie, wzięłam pod uwagę, że jestem typem raczej chłodnym i całkowicie zrezygnowałam z opcji brązów i myślę, że już do końca świata moje obuwie ograniczało się będzie do czerni i grafitów. Dzięki temu też, zaczęłam komponować swoją szafę w sposób, który pozwala dowolną górę zestawić z kilkoma różnymi dołami i na odwrót. To jest super! Dawniej miałam takie gotowe zestawy, teraz za każdym razem mogę dany ciuch łączyć z czymś innym.

  23. Dalas mi duzo do myslenia tym postem.
    Uwazam sie za osobe wciaz szukajaca swojego stylu. Sporo komentarzy tu bylo o tym, ze osoba stylowa ma jakis powtarzalny element wygladu/ubioru. Nigdy o tym nie myslalam i zawsze sie staralam zebrac w szafie ubrania bardzo roznorodne. Nawet moj przy kolejnej spodnicy podobnego kroju mowi, ze przeciez mam taka sama. A tu chodzi przeciez nie chodzi o to, by miec duzo roznych i nie chodzic w nich.
    Naprawde, odkrylas (Ty i inni komentujacy) mi Ameryke, chociaz to sie wydaje takie oczywiste)))
    Dziekuje ;)

  24. Same mądre i przydatne rzeczy tu wyczytałam, ale jedna z nich najbardziej przypadła mi do gust. Najważniejsze to czuć się dobrze w tym co ma się na sobie. Czasami ma się czas, żeby się wystroić i dodatkowo pięknie pomalować; ale są też takie poranki, kiedy wskakuję w jeansy, sportową bluzę i biegnę na uczelnię. A wtedy jak na złość wszystkie dziewczyny w koło rano wstały odpowiednio wcześnie i mają super „stylówe” i super makijaż. Kiedyś spuszczałam głowę i udawałam, że mnie nie ma. Niepotrzebnie. Raczej warto pomyśleć o pozytywach – jeansy, jeśli są odpowiednio dobrane, podkreślą figurę, a sportowa bluza to żaden obcaiach, raczej świadczy o tym, że masz luźne podejście i cenisz wygodę. Wystarczy się uśmiechnąć i wyprostować – to oznaki, że czuję się dobrze w tym, co na sobie mam.
    Pozdrawiam ;)

  25. Świetny tekst! Zgadzam się z każdym punktem. Chyba najistotniejsze w poszukiwaniach własnego stylu jest wejrzenie w głąb siebie. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie to była chyba najtrudniejsza część. Ciężko mi było uzmysłowić sobie jak naprawdę chcę wyglądać, pozbyć się pomysłów typu „podoba mi się jak wygląda X więc ubiorę się tak jak ona”. To nigdy nie wychodziło, bo jednak od stroju ważniejsze jest zawsze kto go nosi i ten sam zestaw na dwóch osobach może wyglądać zupełnie inaczej.
    Inny mój problem to utożsamianie nastroju i klimatu zdjęcia z ubraniem. Patrzyłam na piękne sesje zdjęciowe i wydawało mi się że jak się ubiorę tak samo jak na obrazku to i moje życie będzie takie piękne jak na fotografii. Jejku, jak to piszę to wydaje mi się to bezdennie głupie, ale jednak tak właśnie robiłam. A to jeszcze nie koniec mojego błądzenia:) Piszesz o stylowych nawykach, ja mogłabym opisać swoje antystylowe nawyki. Chodzenie w ubraniach które niespecjalnie nawet lubiłam, bo skoro już je mam to szkoda żeby się marnowały. Kupowanie czegoś niepotrzebnego na zapas, bo jak będę potrzebować to potem może nie być. Jak o tym myślę to chyba wynik mojego dzieciństwa w PRL, kiedy kupowało się z musu to co dało radę znaleźć w sklepie. Nosiłam jakieś koszmary i do głowy mi nie przyszło że można by inaczej, bo nic innego przecież i tak nie było. Z kolei jak nastał początek lat 90 to naszym ( moim i mamy) rytuałem było kupowanie wszystkiego jak leci, chyba z tej radości że wreszcie tyle tego jest. Śmieszne że dopiero po latach sobie to uświadomiłam. Lepiej późno niż wcale:)

  26. Świetny post!
    Osobiście jestem na etapie tworzenia własnego stylu, ale czuję się trochę jak mała dziewczynka zagubiona w Modowej Krainie Czarów… Przechodziłam przez różne fazy „inspiracji”… A przez inspirację rozumiem kopiowanie stylu różnych blogerek: od Kasi Tusk, poprzez Maddinke a skończywszy na Styloly… Za każdym razem czułam się nieswojo… Frustrowało mnie to, że nie powinnam zakładać dres, tylko dlatego, że np. „Kasia nigdy nie pokazałaby się tak publicznie „. Wiele razy siadałam przed własną szafą i zastanawiałam się co ja mam z tym zrobić. Dojrzałam nieco od tamtego czasu i zaczęłam zastanawiać się w czym rzeczywiście czuję się świetnie, wygodnie i przede wszystkim: czuję się sobą!
    Ścieżka w zakamarki mojego własnego stylu dopiero się zaczyna, ale czuję, że właśnie ona zaprowadzi mnie do czegoś autentycznego, czegoś mojego :)
    Pozdrawiam i trzymam kciuki z Lunaby!

  27. Ja w związku z moją figurą nie mogłam znaleźć ubrań, które spełniały moje zasady – wygoda, krój, jakość, kolor, cena. Niestety, znalezienie jakiegokolwiekubrania w moim zasięgu kończyło się wizytą w lumpeksie. W końcu znalazłam rozwiązanie – SZYCIE.
    Nauczyłam się szyć, szyję dla siebie, dla mamy, a niedawno szyłam sukienki studniówkowe na zamówienie.
    W czasach zalewu badziewną chińszczyzną na jedno kopyto maszyna ratuje moje życie :)
    Może niedługo pokażę coś na blogu :)

  28. Czasami się dziwię jak bardzo wchodzisz mi w głowę :D Ja od lat zbieram zdjęcia stylowych wg mnie ludzi, i przeglądając je od czasu do czasu widzę zaskakującą konsekwencję w wyborze tego co mi się podoba. Dla mnie styl jest właśnie swego rodzaju konsekwencją codziennych wyborów. Od kilku lat między innymi dzięki Tobie buduję swoją garderobę w bardziej przemyślany sposób. Mam swoją wypracowaną bazę, która ma niewiele wspólnego z nagłówkami w prasie w stylu „10 rzeczy, które musisz mieć w swojej szafie”. To stylowe nawyki najbardziej kształtują nasz styl, jedna lub kilka rzeczy które zawsze w jakiś sposób Cię wyróżniają bo są tylko Twoje.

  29. Świetny tekst, jak zwykle. Ja bym jeszcze dodała, że styl to element większej całości. Styl życia, codzienne nawyki, pasje i upodobania w różnych dziedzinach zwykle są spójne z tym, jak się ubieramy (a przynajmniej tak chyba powinno być). Masz rację, że styl to nie ubrania. Zresztą często o tym też piszesz. Chociażby o pięknych przedmiotach, którymi warto się otaczać, o pielęgnowaniu pasji i codziennych rytuałów, o ustalaniu priorytetów. Osoby, które opanowały art de vivre są stylowe.
    A jeśli chodzi o stronę wizualną, dla mnie kluczowa jest ta koncentracja na samej sobie, na swoich potrzebach, na swoim pięknie. Odrzucenie wszelkich „powinnam”! Stworzenie własnej bazy. Kupowanie (umiarkowane!) ubrań i dodatków najlepszej jakości, na jaką cię stać. Zrozumienie, że naprawdę niewiele potrzeba, ale przede wszystkim, że styl (i poczucie bycia stylową) to coś niesamowicie subiektywnego.
    Nauczyłam się tego i czuję się stylowa:)

  30. Ja nigdy nie będę stylowa… Chyba. Brak mi konsekwencji. Z jednej strony fantastycznie czuję się w niektórych „dorosłych” krojach (najbardziej kocham mój wełniany, beżowy płaszcz, dość klasyczny i elegancki, jest fantastyczny! Czuję się w nim kobieco i doniośle, od razu jestem bardziej wyprostowana ;)). Z drugiej – śmigam w najprostszych spodniach i topach, podoba mi się wszystko, co nijakie, a we wszystkich sklepach automatycznie kieruję się do działu basics, dodatków unikając jak ognia. Na razie przyjęłam strategię „nie znam się na modzie, nie lubię zakupów, po co mi duże lusto”. Lubię wszystko co casualowe i dresowe, ale jak to się ma do mojego płaszcza? Z zupełnie niezrozumiałych dla mnie względów mam też opory przed wydawaniem pieniędzy na drogie ubrania – przepuszczam kasę na głupoty, zamiast odłożyć parę stówek na fajniejsze buty. 200zł na pled? Spoko. 200zł na sweter? A po co mi on w sumie… Ech, chyba wprowadzę zasadę „jeden fajny ciuch na miesiąc” i zmuszę się do kupowania tego, co dobrej jakości i ładne, porzucając politykę „o, 3t-shirty w cenie jednego, biorę”. Tylko co ja zrobię, kiedy w końcu schudnę? :)

  31. Z moich obserwacji wynika, ze owa nonszalancja, do ktorej wiekszosc z nas dazy, dziala najlepiej w rozmiarze 36. Szczupla dziewczyna (nawet jezeli nie jest za bardzo urokliwa) wystarczy, ze ma naturalny wlos i dzins i cokolwiek tam sobie jeszcze dorzuci i jest super. Niestety. Grubsza dziewczyna oczywiscie tez moze wygladac super, ale ona juz musi miec przynajmniej makijaz i bardziej ulozone wlosy i zwykly podkoszulek rzadko bedzie na niej dobrze wygladal. Tutaj juz trzeba dobrac dobrze sukienke i buty na obcasie zalozyc. Bedzie elegancko, moze byc sexi, moze nawet uda sie jej wygladac dziewczeco, nonszalancko juz raczej nie. Bo nonszalancja to lekkosc przedewszystkim i rozmiar 42 nigdy sie w to nie wpisze.

    1. Zastanowilam sie jeszcze i doszlam do wniosku, ze w nonszalncji najwazniejsze po figurze sa wlosy. Musza byc naturalne. Wszystkie lokowki, prostownice, balejaze, pasemka, dziwne fryzury, asymetryczne ciecia itd. …to wszystko wyglada najczesciej poprostu zle. Pokusilabym sie nawet o stwierdzenie, ze im przecietniejsza uroda tym naturalniejsze powinny byc wlosy.

      1. czyli na koki mogą się decydować jedynie kobiety o „nieprzeciętnej” urodzie…hmm…czyli jakiej? szeroko rozstawione oczy, napompowane usta?pytam serio…uważam, że ekscentryczna fryzura +”nieprzeciętna „uroda=karykatura

  32. Pierwszym, co P. powiedział dziś do mnie po przyjściu do domu było to, że powinnam przeczytać ten tekst i nie marudzić dłużej, że wyglądam, jak wypłosz. Znaczy, że wpis jest naprawdę bardzo dobry. ;)

  33. Joanno, dziękuję za ten tekst. Wybierając dla siebie ubrania, buty i dodatki zawsze kieruję się dwoma kryteriami: wygodą i autentycznością. Wygoda była dla mnie ważna zawsze, dość szybko oznajmiłam wszystkim, którzy próbowali wcisnąć mnie w szpilki, że nie zamierzam ich nosić. Nie lubię, nie są wygodne i co ważne, nie – najważniejsze, nie czuję się w nich sobą. To ten drugi aspekt. Co z tego, że w szpilkach moję nogi wyglądają na dłuższe, co z tego, że w czerwonym mi do twarzy, skoro te rzeczy to nie jestem „ja”. Przez lata kupowałam ubrania z myślą, że się do nich przekonam. To kłamstwo, tak się nie stało i nie stanie. Jednak świadomość ta przyszła z wiekiem. Teraz nie zważam na to, co kto mi radzi. Trzymam się swoich ulubionych krojów, deseni i kolorów, nawet jeśli ktoś uważa, że są nudne. Może i nudne, ale moje i ja w nich jestem sobą. Nic innego nie ma znaczenia. Dlatego dziękuję Ci raz jeszcze. Czytam Twój blog od dawna, komentuję bodajże pierwszy raz, ale skoro już przemówiłam napiszę, że podziwiam Twoją ewolucję, przeszłaś długą drogę od początku swojego bloga aż do teraz. Twoja świadomość samej siebie jest imponująca. Powodzenia we wszystkim w co się angażujesz, trzymam za Ciebie kciuki. Z pozdrowieniami, Ewa.

  34. Długo obserwowałam takie stylowe dziewczyny w mojej szkole. Zawsze wpędzały mnie w kompleksy przez te rozczesane włosy, nie pogniecione swetry, piękne torby i ogólne „całodzienne ogarnięcie” ;) Próbowałam kopiować ich wygląd co nie wyszło mi na dobre, w podobnych stylizacjach czułam się nieswojo. Właśnie jak wystylizowana, nie ubrana. Niedawno dotarło do mnie, że zwyczajnie muszę to zmienić, bo mam już dosyć miotania się w modowym chaosie, rzucania się od jednego stylu do drugiego. Z pomocą przyszedł mi pinterest, na którym założyłam tablicę ze zdjęciami zestawów, które mi się podobają. Zaskoczył mnie rezultat. W folderze pojawiło się dużo normcoru, boho w minimalistycznym wydaniu, trochę grunge’u. Kiedy przeglądam te zdjęcia wiem, że wszystko to mogłabym ubrać nie dlatego, że ładnie leży na dziewczynie z klasy maturalnej, tylko dlatego, że jest „moje”.
    W rezultacie rozpoczęłam polowania na duże swetry i idealny zegarek. No i jedzie do mnie paczka z parą air maxów, na które jeszcze niedawno bym się nie zdecydowała, bo kiedyś wmówiłam sobie, że mogę chodzić tylko w glanach i trampkach za kostkę.

    Do całej listy dodałabym zmiany. Brak strachu i obaw przed zmianami. Nasz styl ma dorastać i rozwijać się razem z nami. Ważne jest to, żebyśmy nie mieli oporów przed założeniem czegoś co jest bardzo „nasze”, ale jednocześnie zupełnie zrewolucjonizuje nasz dotychczasowy styl. Jak moje air maxy zamiast glanów ;)

    1. PS Oczywiście te zmiany dotyczą głównie etapu poszukiwań, eksperymentów. Bo zgadzam się z tym, że konsekwencja w stylu jest świetna. Chociaż wydaje mi się, że nawet taki konsekwentny uniform może ewoluować z czasem. Wtedy faktycznie potrzeba odwagi by zmienić element, który stał się częścią charakterystycznego dla nas zestawu, a przestał nam z jakiś powodów odpowiadać.

  35. rozmiar 38 od 20 lat i długie, proste, ciemnobrązowe włosy bez grzywki..wiem, ze bywają różne mody, ale nie lubię fryzjerów, a sama nie umiem zrobić nic z włosami oprócz suszenia suszarką, którego również unikam..

    w ubraniach najważniejszy jest dla mnie materiał – miękki, cieply, delikatny, a kolor i krój już mniej (choć kolory i kroje prawie nie zmieniają się u mnie przez dekady)..pewnie więc nie zawsze jestem trendy, natomiast można mnie poznać po 30 latach nie widzenia się..dla jednych to plus, dla innych wręcz przeciwnie, aczkolwiek w temacie dzisiejszego Twojego wpisu..

    pozdrawiam

  36. Fajnie piszesz o analizie kolorystycznej. Ja jakoś nie potrafię przekonać się do rezygnacji z nietwarzowych kolorów, jeśli je lubię. No ale fakt, też staram się wybrać coś najbardziej grającego z moim typem urody spośród ubrań które mnie zachwycają, a nie są całkiem „zgodne z zasadami”. Planować zakupów nie umiem i nie lubię, ale mimo to chętnie tu zaglądam. Fajna z Ciebie babka i ciekawie piszesz :) Pozdrawiam.

  37. Piękny, mądry post, bardzo umiarkowany w swojej wymowie, nawołujący do rozwijania w sobie naprawdę dobrych nawyków i kultywowania ich. Czapki z głów, dawno nie czytałam czegoś tak rozsądnego :).
    Ze swojej strony dodałabym, że w poszukiwaniu tych doskonałej jakości ubrań, o których piszesz, warto zaglądać do szaf naszych mam i babć. Ostatnio, po kilku takich epizodach ze szperactwem w około 70-letniej szafie mojej ukochanej Babci, do reszty przewróciłam swój ubraniowy światopogląd. Kiedy zakładałam na siebie płaszcz po Prababci, szyty w latach 50-tych, w stanie idealnym, mimo że noszony co zimę aż do lat 80-tych, poczułam, że zaraz mnie szlag jasny trafi, bo moja pseudowełniana kurteczka, choć bardzo ładna, to po dwóch sezonach zbliża się wyglądem do zmechaconej szmatki. Tej jakości, jaką ma prababcinny płaszcz nie znajdę prawdopodobnie w żadnej sieciówce. Jasne, może to nie zawsze będzie ten fason, którego oczekujemy, ale od czego zręczne krawcowe, które skrócą, przykroją i dopasują co trzeba?
    Dodałabym jeszcze jedno: wzorem swoich mam i babć dbajmy o to, co wybieramy. Niektóre ich ubrania spędziły dziesiątki lat w ukryciu, w doskonałym stanie. Nie zostały zniszczone i wyrzucone, tak, jak to w naszym współczesnym obyczaju, kiedy tylko wszyły z mody. Myślę, że styl to nie tylko szacunek do swojego wizerunku, ale też do przedmiotów, które na siebie zakładamy, a które ten wizerunek pomagają stworzyć.

  38. Dużo się mówi w kontekście bycia stylowym o własnym, niepowtarzalnym stylu, naszym znaku rozpoznawczym, i to jest bardzo ważne. Jednak jak się na tym zastanowiłam to żaden „nasz” styl nie obroni się jeżeli ubrania będą złej jakości. I nie mówię tu o tym że od razu trzeba inwestować w najdroższe rzeczy, ale wybierając fatalne, syntetyczne tkaniny, źle odszyte ubrania to nawet najbardziej spójny „look” się nie obroni. Więc dla mnie o wiele bardziej stylowa jest osoba, która ubiera się zwyczajnie, nawet bez konsekwencji, ale wybiera dobre jakościowo rzeczy niż ta, która ma rozpoznawalny, charakterystyczny styl ale nie zwraca uwagi na jakość. Oczywiście ideałem jest połączenie jakości i własnego, wypracowanego stylu i do tego właśnie dążę:)

  39. Ten wpis jest mi dziś wyjątkowo potrzebny. Ostatnio wpadłam w taką manię kupowania z myślą, że KIEDYŚ zacznę bardziej dbać o swój wygląd, ale dlaczego mam czekać? Dlaczego nie pomalować dzisiaj tych ust i nie ubrać tych pięknych butów, które zawsze chciałam założyć, ale czekałam na odpowiedni moment. Dziękuję

  40. a ja bym jeszcze wspomniała o tym, że nie warto nosić chamskich podróbek. Czytałam artykuł psychologiczny, o tym jak podróbki wpływają na poczucie pewności i swobody człowieka. Ludzie którzy kupują podróbki (mam na myśli słynne torebki LV , czy ray bany z napisem na szkiełku) .Ludzie noszący podróbki mają problemy z zaakceptowaniem samego siebie. I wykazały to badania na kobietach. Dali im okulary , na kilka godzin do noszenia. I nawet te kilka godzin wpłynęło na kobiety , ponieważ zauważono zmiany w ich zachowaniu i pewności siebie. Wiec tutaj motto slow fashion jest idealne. To nie tylko sprawia ze wydajemy więcej ale mnie kupujemy, ale też wpływa na nasze samopoczucie. Osoba która kupuje drożej, orginalnie (nie mówię o sumie 10 tyś zł za torebkę) ale rzadziej, czuje się o wiele lepiej sama ze sobą, niż osoba która kupuje więcej i podróby. Przepraszam za chaotycznośc wypowiedzi, ale często tak mam, że jak chce coś napisać to zaczynam motać.

  41. W zupełności się zgadzam, że stylowo czujemy się właśnie wtedy, gdy jesteśmy zadowoleni ze swojego wyglądu. W moim liceum za najatrakcyjniejsze wcale nie były uznawane dziewczyny, wyglądające jak modelki, ale te, które były pewne swojej atrakcyjności. Nie musiały mieć super ciuchów, we wszystkim wyglądały dobrze.
    Ja stawiam przede wszystkim na wygodę, lubię czuć się w ciuchach komfortowo, szukam własnego stylu, inspiruję się, ale nie naśladuję. Bo to, że ktoś dobrze w czymś wygląda, nie znaczy, że ja też będę. Czuję się stylowo, gdy ubrania odzwierciedlają mój charakter i osobowość.

  42. Najcenniejsze dla mnie, co napisałaś: „…okresy przejściowe nie istnieją. Życie toczy się niezależnie od sztucznych podziałów, które sobie wyznaczasz.” – właściwie można to odnieść do każdej dziedziny życia :)

    A bardziej szczegółowa wskazówka przypomina mi, że rozmawiamy o szeroko rozumianym poczuciu stylu:
    „Jeśli nie nauczysz się dbać o piękno w swoim stroju i otoczeniu teraz, pracować z tym co masz, to nie licz na to, że po osiągnięciu „celu” ten nawyk magicznie się pojawi.” – proste, trafne, ważne, zdawałoby się, że oczywiste, jednak myślę – odkrywcze i dla mnie bardzo pomocne i inspirujące :)

    Dziękuję za ten wpis.

  43. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem Ci wdzięczna za Twój wpis. Z jednej strony jest dla mnie odkrywczy, bo pozwolił mi z innej perspektywy spojrzeć na własną garderobę, z drugiej tym zdaniem „…okresy przejściowe nie istnieją. Życie toczy się niezależnie od sztucznych podziałów, które sobie wyznaczasz” pokazałaś mi, że zasada, którą staram się kierować w innych aspektach życia powinnam już teraz odnieść do mojej garderoby.

  44. Joasiu – uwielbiam Cię za ten (i nie tylko ten) wpis :)
    A co do stylu… tak mi się skojarzyło z moją Mamą i przaśnymi czasami mojego dzieciństwa. Lata 80., w sklepach pusto, kolejki do Mody Polskiej po jakiś wypatrzony kiedyś, długo wyczekany sweter reglanowy z prawdziwej (!) wełny. I szycie na potęgę, przerabianie tego, co było, a było niewiele. A potem, początek lat 90. i nieśmiało wyrastające gdzieniegdzie ciuchlandy. Nie – jak to teraz niektórzy piszą – „vintage” czy „outlet”, ale zwyczajnie, przaśnie i prostu z mostu: ciuchland, szmateks. Prawdziwy raj dla kogoś, kto lubił oryginalne rzeczy. Nikt nie wieszał niczego na wieszaku, nie było czegoś takiego jak „wycena”. Tylko rzucało się w stertę bliżej niezidentyfikowanego ciucha i łowiło, co było ciekawego, a potem na wagę z tym :) Brzmi mało ekskluzywnie, ale niektóre ubrania kupione wtedy (a miałam kilkanaście lat) mam do dzisiaj. Piękny, wełniany sweter. Bawarska sukienka. Skórzane torby. To były naprawdę dobre, ciekawe ubrania. Nie twierdzę, że teraz nie można upolować czegoś takiego, ale jest coraz trudniej. Moda na sieciówkowe marki i sieciówkową jakość (a też – niestety – sieciówkowy, powtarzalny pseudostyl) dotarła nawet do lumpeksów. Tak sobie myślę – że chyba zatoczyliśmy koło. Dawniej moja Mama szyła, kombinowała, żeby wyglądać oryginalnie, bo w sklepach nie było nic albo było niewiele i słabo dostępne. Teraz jest wszystko, ale ja też coraz częściej myślę o szyciu czegoś, co byłoby unikatowe, dobrej jakości i takie „moje”, a nie „przemielone” przez niezliczone blogi, witryny sklepowe i kartki w kolorowych magazynach…

  45. Dobry wpis. Dla mnie najważniejszym punktem byłaby taka kompilacja tego co napisałaś – „nie ważne co nosisz, ważne jak”. Ta zasada jest wg. mnie najlepiej widoczna u facetów – rodzaj nonszalancji w noszeniu ciuchów i pewność siebie potrafią uczynić z dżinsów i białego t- shirta prawdziwego Jamesa Deana:)(tu wielkie westchnienie). Z resztą chyba popełniono już niejedno wiekopomne dzieło dotyczące tego, że najseksowniejszą/ najatrakcyjniejszą cechą jest właśnie pewność siebie, byleby nie była mylona z próżnością.

      1. Od kilku dni rozmyślam o tym dlaczego jedna osoba wydaje mi się być stylowa, a druga podobna do niej wcale nie, i dziś wymyśliłam wniosek! Chodzi o szczegóły takie jak umalowane, zadbane paznokcie, ładna fryzura i lśniące włosy, świeży makijaż czy ładny zapach perfum. Bez tego może można być modnym, ale na pewno nie stylowym.

  46. Wspaniały wpis! Ostatnio spędziłam troche czasu na dopracowanie mojej garderoby i zauważyłam kilka takich „moich” modowych nawyków, które trzymają się mnie od dawna, a dopiero po przeczytaniu tego wpisu miałam ten „Aha! Rzeczywiście!” moment. U mnie od zawsze powtarzają się dekolty w serek i ewentualnie taki zaokrąglony ale nie niżej niż cztery palce od obojczyka. Lekko luźne koszule z podwiniętymi rękawami i marynarki, bluzy a nawet skórzane kurtki a na to długie płaszcze. I do tego zawsze skórzane zgrabne botki lub tenisówki, innych butów nie uznaje. A ostatnie krzyki mody przestały mnie obchodzić od czasów gimnazjum. :)

  47. Wyczerpałaś temat. A co do wygody ubraniowej, to faktycznie, niektórzy nie kupią ciut niepasujących (w jakikolwiek sposób) butów, a są tacy, co wezmą niemal bez przymiarki, bo must have. Ja się uodporniłam już do niezłego poziomu, tylko ciężko mi czasami rozumieć innych, gdy znajdą buty, jakich szukali, a rezygnują z powodu – jak dla mnie – totalnej pierdoły. :)

    1. Myślę że „jak dla mnie” to fraza klucz – różnym ludziom przeszkadzają różne rzeczy i totalna głupota dla Ciebie może być strasznie wkurzająca dla kogoś:)

  48. Dla mnie ikoną stylu jest moja mama i chyba dlatego, że od dziecka podpatrywałam, w jaki sposób dba o swój wygląd, tworzenie własnego stylu nigdy nie było dla mnie problemem. Chyba najważniejsze jest to, żebyśmy się ubierali przede wszystkim dla siebie i po prostu bawili się tym, kreowali, podpatrywali, wymyślali. To coś wspaniałego, kiedy wygląd pozwala Ci się w pełni czuć się sobą, podkreśla zalety, dodaje pewności siebie, dookreśla. Nie bójmy się być sobą, a styl znajdzie się sam:)

  49. Stylu na pewno nie dodaje postępowanie poniżej wszelkich zasad moralnych. Dlatego przykro było patrzeć na wywiad z Tobą na pewnym blogu prowadzonym przez kogoś o wątpliwej moralności właśnie :(

      1. Zapytaj koleżankę, która opublikowała na swoim blogu wywiad z Tobą. A potem przemyśl, czy chcesz, by Twój wizerunek znajdował się na stronie prowadzonej przez taką osobę.

        1. Dzięki za radę, ale zupełnie nie mam ochoty się angażować w jakieś sekrety i prywatne historie, zwyczajnie odpowiedziałam na pytania koleżanki po fachu – żadnych kontrowersji w tym nie widzę.

          1. A czy odpowiedziałabyś na pytania i użyczyła swojego nazwiska i zdjęcia firmie, która zajmuje się na przykład hodowlą norek na futra? Nie sądzę. I tak też nie jest fajnie oglądać Cię na wspomnianym wyżej blogu. Przykro mi. Czasem warto odmówić nawet koleżankom „po fachu” choć w tym wypadku to zdecydowanie za dużo powiedziane…

            1. Ale ja zupełnie nie wiem o czym mówisz, czy Kapuczina hoduje norki? Widziałam dziewczynę dwa czy trzy razy w życiu, zrobiła na mnie miłe wrażenie, odpowiedziałam na pytania. Nie rozumiem dlaczego zarzucasz mi, że nie wzięłam pod uwagę, czegoś co wiesz, ale nie powiesz.

  50. Pingback: Boledzam | JAGATA

  51. Pingback: Oscarowe księżniczki wychodzą z roli | PANI POCZYTALNA

  52. A ja mam pytanie z innej beczki. czy wiesz jak została potraktowana podloga n aktorej ulozylas rzeczy? widac ze to parkiet ale olejowany? woskowany? ciemne fugi a wzor drzewa tak wyrazny…piekna! jak to osiagnac. bede wdzieczna za pomoc!

    1. Nie wiem niestety, bo parkiet już ty był jak się wprowadziłam. Podejrzewam, że położono go zaraz po wybudowaniu, czyli w latach 50. Może trzeba położyć parkiet i poczekać 60 lat?;) Też mi się bardzo podoba:)

  53. Bardzo ciekawy tekst :) Ja stawiam jeszcze na biżuterię – jest to mój nieodłączny element wyglądu, który zawsze podkreśla charakter stylizacji. Nie lubię kupować biżuterii w sieciówkach, staram się wybierać tę ręcznie robioną. Doceniam ludzi, którzy potrafią zrobić takie cuda! Ostatnio przeglądam kilka sklepów i najbardziej spodobał mi się ten Kupiłam już tu dwie bransoletki i jestem bardzo zadowolona :)

  54. swietny tekst, jeden z moich ulubionych tutaj.
    bardzo pomocnym narzedziem, w moim przypadku, okazal sie pinterest. na jednego z moich boardow wrzucam rzeczy, ktore wpadna mi w oko:
    https://www.pinterest.com/agatapilip/to-wear/
    po jakims czasie zerkam raz jeszcze, czy dalej darze je takim samym entuzjazmem jak na poczatku ;), jak graja z reszta itp, i wtedy, w razie potrzeby, kupuje albo szukam odpowiednikow. Dobra metoda tym bardziej, ze widac od razu jak rzeczy graja ze soba nawzajem i czy tworza spojna calosc.

  55. Bardzo inspirujący blog, ciszę się, że tu trafiłam – tyyyyyyyyyyyle do czytania :) Pod Twoimi słowami mogłabym się podpisać rękami i nogami. Od jakiegoś czasu zwracam większą uwagę na to co kupuję do ubrania. Jeszcze kilka lat temu głównie liczyła się dla mnie jakość i już wtedy było mi trudno mi było kupić coś sensownego. Ostatnio zainteresowałam się analizą kolorystyczną i sama doszłam do wniosku, że dobrze wyglądam w bardzo zagaszonych, dosyć ciemnych, lekko chłodnych kolorach (to że czyste i intensywne kolory mi nie służą wiedziałam już wcześniej, ale analiza pozwoliła mi zrozumieć dlaczego tak jest). Poczytałam też o typach sylwetki i potwierdziło się to, że wymarzone są dla mnie kobiece fasony podkreślające kształty – wąskie w pasie sukienki z półkosza, dekolty łódki, jednym słowem lata 40′ i 50′. Cieszy mnie to, bo zawsze lubiłam ten styl, nie muszę się „przestawiać” spokojne kolory też mi odpowiadają. Wydawałoby się, że jestem idealną kandydatką do zapanowania nad zwartością swojej szafy, o którym tyle piszesz. A tak niestety nie jest.

    Głową mam pełną inspiracji, które rozwiewają się po wejściu do pierwszego lepszego sklepu z ubraniami… Z wieszaków krzyczą kolory. Kiedy pytam o brudną miętę, wrzosy, szarości, śmietankową biel, odpowiedź brzmi: to było u nas 3 sezony temu, teraz modne są neony i pastele. Może i bym machnęła ręką, ale widzę różnicę – w czystych barwach moja oliwkowa skóra wygląda na brudną, w szarościach wyszperanych głownie w SH promienieje. No to wychodzę ze sklepu. Może i lepiej, bo gdybym zaczęła mierzyć okazałoby się, że wśród fasonów królują lata 90′ przykuse spódniczki, geometryczne wzory. Pewnie komuś pasują, mnie nie. Moja szafa szczupleje, więcej wyrzucam niż kupuję, bo prawie nic nie kupuję. Nie licząc przypadkowych i często ratujących mnie znalezisk w SH, ostatni raz kupiłam coś nowego z rok temu – bo musiałam idąc na wesele.

    Smuci mnie to straszliwie, że przy tak niesamowicie bogatej historii mody, niemal nieograniczonych możliwościach barwienia materiałów, tysiącach sklepów w każdym mieście, nie mam możliwości wyboru. Nawet te sklepy, które jeszcze nie dawno były dla mnie „oczko” wyżej, jak Mango prezentują to samo co pozostałe. Ostatnio przeszukuję Internet. Udało mi się upolować z na Allegro sukienkę w 100% z jedwabiu z wiskozową podszewką za kilkanaście złotych (uwaga, z Orsaya, w którym teraz sama wiskoza to luksus, zapomnijcie o jedwabiu). Przeraża mnie trochę, że muszę spędzać tyle właściwie bezproduktywnych godzin (nie powiem żeby przeglądanie dziesiątek Internetowych stron mnie szczególnie fascynowało), żeby znaleźć jedną sukienkę. Co raz częściej myślę o szyciu miarowym, ale ceny w Poznaniu są dosyć kosmiczne, będę musiała udać się gdzieś poza miasto Oprócz szycia na miarę i SH, znasz miejsca gdzie mogę szukać „swoich” ciuchów?

    A to sobie pomarudziłam. Pozdrawiam :)

    Kinga

    1. Hej Kinga, to faktycznie musi być wkurzające:) Jedwabiu w Orsayu bym się raczej nie spodziewała, to nie ta półka i nie te ceny po prostu, a co do miejsc z ubraniami w stylu lat 50 w zgaszonych kolorach, to sprawdzałaś duże sklepy online, jak Zalando czy Asos? Zerknij też na blog Vintage Girl, często poleca niszowe marki w tym stylu.

  56. Ooo, na Zalando zaglądam, rzeczywiście tam chyba jest największa różnorodność :)
    A do Vintage Girl na pewno zajrzę, dzieki za polecenie :D

    K.

    PS. No właśnie jak widać po mojej zdobycznej kiecy w Orsayu kiedyś jedwab był, ale to se nevrati :(

    A jeszcze taka historia mi się przypomniała:
    Byłam Camaieu, oglądałam jakieś bluzki (nic specjalnego), a Pani sprzedawczyni do mnie, że to nowa kolekcja i żeby brać, bo to jedwab w super hiper korzystnej cenie. Popatrzyłam na cenę (coś koło 200 zł), myślę: „Może a nuż jedwab. Ale w tym sklepie? Nieee…” Spojrzałam powątpiewająco na panią, która dopiero wtedy dokończyła „no… yyy… syntetyczny”. I takie to ci luksusy w sieciówkach :D

  57. Bardzo podoba mi się zwłaszcza punkt pierwszy, bo na nic fenomenalna stylizacja, jeżeli nie będziemy czuć się w niej pewnie i komfortowo! :-)

  58. Dopiero dzisiaj to przeczytałam, ale te prawdy o ubieraniu są ponadczasowe. Lubię rzeczy,dobre jakościowo . I byłam przywiązana do pewnych marek, np Massimo Dutti, Zara. W Massimo były kiedyś świetne swetry, dobre buty, dzisiaj patrzę na bawełniany sweter lipcowej wyprzedaży, który założyłam kilka, może 10?, razy. Wygląda jakby miał kilka lat. To samo zrobiło się z wełnianym kardiganem z zimowej kolekcji. Gdzie można teraz kupić coś dobrej jakości za rozsądną cenę? Ja nie wiem.

  59. Pingback: Oscarowe księżniczki wychodzą z roli – PANI POCZYTALNA

  60. Bardzo pożyteczne rady. Faktycznie przed zakupami warto przemyśleć kwestie o których piszesz. Kupować z głową i pracować nad swoim stylem. Dziękuję za ten wpis i pozdrawiam:)

  61. O tak! Wygoda i pewność siebie przy noszeniu swoich stylizacji – tak mało ludzi zdaje sobie sprawę, że to naprawdę ma znaczenie… To widać, jak ktoś ma na sobie fajne ciuchy albo ciekawe zestawienie, ale nie czuje się w tym dobrze, nie jest przekonany. Nie bez powodu mówi się o „własnym”, „indywidualnym” stylu. Styl nie może być ściągnięty ze sklepowej witryny, z okładki magazynu. Jego podstawą musi być własna intuicja, która podpowiada: to chcę nosić, a tego nie, bo to mi będzie pasować, a w tamtym nie będę się czuć komfortowo.

  62. I ja dodam coś jeszcze – zawsze coś swoje najlepsze, ulubione rzeczy. Nie czekaj na wyjątkowe okazje :)

  63. Chyba nigdy się nie nauczę, by nie kupować mniejszego rozmiaru… Ale przecież mniejszy fajniej wygląda no i schudnę. Na święta, sylwestra i sezon bikini oczywiście również.
    Bardzo trafny post :D

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.