Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Na lepsze okazje

slow fashion

Kiedy byłam mała, miałam cały zestaw ubrań przeznaczonych na lepsze okazje. Sukienka w kwiatki z białym kołnierzykiem i biały słomkowy kapelusz z paskiem z tego samego kwiecistego materiału, rozkloszowany granatowy płaszczyk, znów z kapeluszem w komplecie, brązowy wełniany sweterek z paskiem a’la Robin Hood – wszystkie czekały na czyjeś urodziny, jakieś święta, ewentualnie wyjazd do Krakowa z karmieniem gołębi na Rynku jako główną atrakcją (brr!).

Z jednej strony jestem w stanie stosowanie takiego systemu u dziecka zrozumieć – oszczędzanie szczególnie ładnych ubrań na wyjątkowe okazje mogło choć trochę uchronić je przed zafarbowaniem na niebiesko garścią jagód czy rozdarciem na płocie. Z drugiej strony, w związku z tym że okazji nie było aż tak wiele, a ja wyrastałam z nich szybko, czasem zdążyłam założyć daną rzecz zaledwie kilka razy.

Jednak nie o mojej dziecięcej garderobie chciałam tu dzisiaj pisać, ale o takim samym nawyku trzymania rzeczy „na lepsze okazje” w zupełnie już dorosłym wieku. Pewnie kojarzycie takie przypadki: piękny porcelanowy serwis, który kurzy się w szafce, bo nikt go nigdy nie używa, złota biżuteria po babci, której nie wolno nosić, a już na pewno nie byle gdzie, bo przecież może się zniszczyć albo zgubić. Też przez długi czas tak robiłam, choć może nawet nie z chęci zachowania czegoś na dłużej. To była swego rodzaju wymówka, chroniącą wiszące w szafie rzeczy, w których wcale nie chodziłam. Pamiętam kożuch (na lepsze okazje!), który wkładałam raz czy dwa w roku, bo był tak sztywny, że ledwo mogłam zgiąć ręce w łokciach czy buty, wyjmowane z szafki tylko na specjalne wydarzenia, bynajmniej nie ze względu na ich szczególną strojność czy wartość, ale w związku z tym, że były tak niewygodne, że ledwo dało się w nich przejść kilka kroków. Do siedzenia w teatrze jak znalazł!

 


 

Po raz pierwszy zaczęłam się nad tym zastanawiać kilka lat temu, kiedy w jednej z poradnikowych książek „o francuskim stylu”, przeczytałam o satysfakcji, jaką dawać może picie z najpiękniejszej filiżanki czy noszenie najładniejszej bielizny w zupełnie zwykły dzień. Na książki z kategorii „Francja elegancja” potrafiłam się wtedy złapać jak Polar na dźwięk otwieranej lodówki, zresztą chyba nie tylko ja, bo tej pory powstaje ich mnóstwo, co rusz widzę w księgarniach nowe tytuły. Postanowiłam więc założenie wprowadzić w życie i faktycznie, okazało się że śniadanie jedzone na tarasie w ubraniu, zamiast przy zawalonym gazetami stole w kuchni w rozciągniętej piżamie smakuje dużo lepiej, a chodząc po domu w wygodnej marokańskiej tunice czuję się dużo bardziej „pozbierana” niż występując w lekko spłowiałym dresie, zwykle udaje mi się też dużo więcej zrobić w ciągu dnia.

Niektóre z tamtych zmian zostały ze mną na stałe, o innych zapomniałam, jednak największy przełom nastąpił, kiedy wstąpiłam do sekty „slow fashion”. Po pozbyciu się wszystkiego, w czym nie chodziłam, nie miałam już wyboru. Co prawda dalej pracuję nad zawartością swojej szafy, a w pudle piętrzą się ubrania do sprzedania (jest ich mnóstwo, a ja ciągle nie mogę znaleźć na to czasu), jednak trudno byłoby mi znaleźć coś, w czym chodzę naprawdę okazjonalnie. Dotyczy to nawet sukienek – nie mam chyba żadnej typowo „weselnej” kreacji, może dlatego że moi znajomi i rodzina jakoś nie palili się do brania ślubów w ostatnim czasie. Najbardziej strojna sukienka, którą posiadam (i kiedyś się nią na pewno pochwalę na blogu) jest jedwabna, drukowana w biało-czarne kwiaty i sięga do połowy łydki. Nadaje się i na letnie wesele, i, w towarzystwie płaskich sandałków i dużej torby, na najzwyklejsze chodzenie po mieście. A skoro dzisiejsza moda pozwala na noszenie wyszywanych gorsetów na ulicy i wełnianych czapek na salonach, pole manewru dla takich podwójnych zastosowań jest ogromne.

 


 

Postawienie sprawy w ten sposób na pewno pozwala na sprawne funkcjonowanie codziennej garderoby, ale czy przypadkiem czegoś nas nie pozbawia? Skoro nie ma rzeczy „na lepsze okazje”, to jak podkreślać wyjątkowość ważnych chwil? Ja na pewno żadnego poczucia straty nie mam i chyba nawet wiem dlaczego. Po niezwykle wnikliwej analizie dotarło do mnie, że gdzie bym nie wychodziła, to tak naprawdę wykonuję ten sam zestaw czynności, co na co dzień, tylko z większą precyzją. Nie prostuję włosów, ale dłużej trzymam na nich odżywkę, nie maluję się w zupełnie inny sposób, tylko mocniej tuszuję rzęsy i używam bazy pod cienie i innych tego typu bajerów, które normalnie odpuszczam. A co do podkreślania wyjątkowości – i w kategorii 'uroda’, i w dziale 'dom’ świetną robotę robią u mnie świeże kwiaty, odpowiednio: wpięte we włosy czy postawione na stole.

Ta powtarzalność wynika z faktu, że nie lubię nagle stawać się kimś zupełnie innym, w kolorach, których normalnie nie noszę, z makijażem, w którym ledwo się poznaję. Zwłaszcza w przypadku ważnych wyjść – często stresują mnie wystarczająco same w sobie, nie chciałabym więc dorzucać sobie nerwów związanych z wyglądaniem i czuciem się „nie po swojemu”. Zawsze mam wtedy wrażenie, że zaburzona jest jakaś moja integralność, a wtedy nawet w najbardziej wystrzałowym (obiektywnie rzecz biorąc) ciuchu nie będę się dobrze czuć, a więc i wyglądać.

Nie znaczy to, że chodzę wszędzie w dżinsowych ogrodniczkach. Mam spory wachlarz ubrań, które noszę na co dzień, ale wybieram je też na większe wyjścia, żonglując dodatkami, jak czarne jedwabne spodnie czy falbaniasta biała sukienka. Wracamy zatem do punktu wyjścia, czyli problemu zużywania czy niszczenia się wyjątkowych rzeczy. Dla mnie sprawa jest prosta: tak jak aparat jest po to, żeby robić zdjęcia, a nie leżakować w super profesjonalnej torbie z dala od potencjalnych zanieczyszczeń czy zagrożeń, tak samo ubrania kupuję po to, żeby je nosić. I pewnie, jest mi smutno, kiedy mimo wielokrotnych interwencji u szewca rozpadają się moje ulubione buty, jednak wolę się z nimi pożegnać ze świadomością, że dobrze mi służyły i znaleźć godnych następców, niż oglądać je w szafce, jeszcze sklepowo sztywne i bez jednej ryski. Warto oczywiście zachować elementarny rozsądek i nie chodzić po błocie w jasnych zamszowych botkach, jednak trzeba też pamiętać o tym, że jeśli tylko stawiamy na ubrania i dodatki dobrej jakości, to są one zrobione tak, żeby długo nam służyć, zwłaszcza przy odpowiedniej pielęgnacji.

Poza tym co to w ogóle za pomysł z trzymaniem najpiękniejszych rzeczy w szafie? Chce się cieszyć noszeniem swoich ulubionych ubrań, niech zgarniają komplementy! Przez długi czas tkwiłam w pułapce piżamowej – kupowałam marnej jakości sieciówkowe piżamy, albo co gorsza zostawały nimi jakieś stare t-shirty, a gdy szybko się niszczyły, zastępowałam je kolejnymi podobnymi tworami, podczas gdy z tyłu szafy leżakowały naprawdę pięknie wykonane dzieła piżamowej sztuki, które dostałam kiedyś w prezencie. Nie wydaje się Wam to lekko absurdalne?

 


 

Nie wykluczam możliwości, że gdy kiedyś nadarzy mi się okazja, która wymaga czegoś naprawdę niecodziennego, znajdę i kupię jakąś naprawdę piękną sukienkę i będę ją nosić z wielką przyjemnością na kolejne tego typu okazje. Nie chciałabym jednak nigdy, żeby ubrania-eksponaty stały się w mojej szafie regułą.

Ciekawa jestem czy Wy macie jakieś rzeczy „tylko na specjalne okazje”? Czy „oszczędzacie” ulubioną filiżankę, pijąc jednocześnie herbatę z obtłuczonych kubków czy wręcz przeciwnie? A może myślicie o całej sprawie w zupełnie inny sposób, który mnie nawet nie przyszedł do głowy? Dajcie koniecznie znać, jestem naprawdę ciekawa!

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

150 thoughts on “Na lepsze okazje”

  1. Ja do tej pory nie rozumiem fenomenu filiżanki, którą dostałam od mojej mamy na urodziny – ilekroć zapomnę się i zrobię herbatę w zwykłym kubku (jeszcze podkradzionym współlokatorce), nigdy nie zasmakuje mi tak dobrze jak we wspomnianej filiżance. Przypadek? nie sądzę.
    Ps. Wspominałam chyba, że kocham Twojego bloga po zmianie. Nie? To nadrabiam teraz :)

  2. Jestem zwolenniczką zdrowego rozsądku w tym zakresie – z jednej strony nie znoszę wydawać kasy na ubrania, które zakładam tylko raz, więc staram się szukać takich, które mają bardziej uniwersalne zastosowanie, z drugiej – lubię pewne rzeczy czy zestawy zakładać na większe wyjścia. Ale nie znoszę marnotrawienia ubrań, więc jeśli okazuje się, że jakiejś rzeczy od dawna z jakiegoś powodu nie zakładam, staram się ją oddać lub sprzedać. I uwielbiam łączyć bardziej eleganckie rzeczy z bardziej powszednimi zastosowaniami.

    Moim zdaniem życie jest za krótkie, żeby pić kawę w brzydkim kubku :)

  3. Absolutnie sie zgadzam z postem. I dlatego ciezko mi zrozumiec idee przebierania sie w „domowe” ciuchy. Oczywiscie, jezeli kogos w pracy obowiazuje dress code, to wiadomo, ze po pracy pragnie zrzucic z siebie eleganckie, sztywne ubrania ( przynajmniej ja bym tak zrobila). Jednak ja, jako studentka, nie dziele ubran na domowe i wyjsciowe. Nie ubieram sie dla innych ludzi, zeby mnie zobaczyli jak ladnie wygladam. Robie to dla siebie. Tymczasem zdecydowana wiekszosc moich znajomych ( dziewczyn) po przyjsciu do domu zaklada dresy i powyciagane swetry.

    1. A ja znowu nie wyobrażam sobie chodzenia po domu w jeansach i koszuli. Po prostu w dresie jest wygodniej i bardziej „domowo”. Wystarczy po prostu zainwestować w ładne, wygodne ciuchy po domu :)

    2. Ja też kiedyś nie miałam rzeczy po domu, jednak teraz nie wyobrażam sobie siedzieć w domu w jeansach, które się wcinają, gniotą i po prostu je czuć. Nie chodzi o to żeby po domu chodzić w rozciągniętych poplamionych starych szmatach, bądźmy szczerzy inaczej tego nazwać nie można. Dres też może wyglądać ładnie, a jaki jest wygodny i cieplutki!

      1. Ja może nie tyle mam podział na domowe i niedomowe, co mam kilka wygodnych rzeczy, jak wspomniana tunika, w których lubię chodzić po domu, ale gdybym musiała w nich nagle wyjść, to też by spokojnie dały radę. I też nie lubię być w domu w niczym sztywnym, pierwsze co robię po przyjściu do domu to zdjęcie dżinsów czy dopasowanej spódnicy, jeżeli mam je akurat na sobie.

        1. Ja mam jeszcze trudniej, bo jak wyrzucić stare dresy kiedy mieszka sie na wsi i ma sie zwykle „wiejskie” obowiązki? A na grzyby? Szkoda przecież isc w wełnianym płaszczyku ;) U mnie nic się nie marnuje, i nic nie wyrzuca. Wszystko ma dwa życia dzielone na dwie przestrzenie:”do ludzi” i „do pola” :)

          p.s. tak jestem z Malopolski

          1. Dokładnie! Mieszkając na wsi/ w domu niejednokrotnie trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty np w ogródku czy w obejściu. Bywa, że ubrania zwyczajne się niszczą. Nie wyobrażam sobie nosić wtedy ulubionej koszuli czy sweterka. Poza tym takie „domowe”, gorsze ubrania przydają się także podczas chociażby remontów. :)
            pozdrawiam

    3. Jak będziesz miała dziecko to zrozumiesz ideę przebierania się w domowe ciuchy :) Ale zaznaczmy, że domowe ciuchy nie muszą być brzydkie, stare i znoszone.

    4. Też kiedyś nie mieściło mi się to w głowie, mimo że wszyscy domownicy przebierali się w domowe ciuchy po pracy ja nigdy nie czułam takiej potrzeby, ale… jestem już 'na swoim’, gotuję i przygarnęłam kota i jeśli akurat nie spodziewam się gości – przebieram się w domowe ciuchy zaraz po przekroczeniu progu. Wystarczy, że coś mi się wymsknie przy gotowaniu albo sierściuch wskoczy na kolana i choćby niechcący zahaczy pazurem o materiał i koniec. Traktuję domowe powyciągane koszulki jako rodzaj dbania o ubrania powiedzmy 'wyjściowe’.
      Teraz właśnie nie bardzo rozumiem ideę ubierania się dla siebie. Każdy ubiera się dla innych ludzi. Nie wyobrażam sobie, żebym miała w zaplanowanym wolnym, domowym dniu zrobić sobie pełny makijaż, fryzurę, ubrać się w ładne ciuchy i… zasiąść z książką na fotelu. Użyte we wpisie porównanie ładnej filiżanki do starego kubka nie bardzo pasuje, bo ładna filiżanka nie jest bardziej wrażliwa na plamy czy pazury mojego kota niż stary kubek. Umycie jej wymaga również takiego samego nakładu pracy, co umycie starego kubka. Porządny sweter tymczasem trzeba często prać ręczni a starą bluzę można wrzucić do pralki na dowolny program i większej szkody się jej nie wyrządzi.

    1. Dziękuję, ale jesteś pewna? Sprawdzałam to kilka razy i wydaje mi się, że w tym kontekście jest ok, chociaż może faktycznie travel jako nazwa kategorii brzmiałaby lepiej.

  4. Ja do jakże oczywistego, chociaż nie zawsze, wniosku, że rzeczy są po to, żeby ich używać, doszłam po tym, jak moja mama zakupiła piękne skórzane meble do salonu tylko po to, żeby zakrywać je kocami i kapami, żeby kot nie drapał. W takim razie- po co kupować coś, z czego się i tak nie korzysta, ale ma się świadomość, że to tam jest? Zwyczajnie nie stać mnie na kupowanie rzeczy do sporadycznego użytku, czy to ubrań, czy innych. A na specjalne okazje zamiast wystawiać zastawę- piekę bardziej wykwintne ciasto niż zwykle, a zamiast zakładać sukienkę, której nigdy potem nie włożę- robię inny, staranniejszy, makijaż, manicure, fryzurę. Po prostu myślę, że zupełnie innymi rzeczami możemy podkreślić ważność danej chwili, a z tego, co się posiada, należy po prostu korzystać.

    1. Odpowiedź jest prosta :) Jeśli nas stać na jakąś rzecz to jej używamy, a jeśli kupiliśmy coś, na co w rzeczywistości nas nie było stać (ciułaliśmy na to długo, kosztowało wiele wyrzeczeń i pół majątku) chuchamy i dmuchamy na to, żeby dłużej przetrwało :) (ewentualnie jesteśmy na tyle skąpi, że nie lubimy robić tak dużych wydatków ;)

      1. Jasna sprawa, że jak wykosztujemy się na coś naprawdę drogiego i dobrej jakości, to o to dbamy- ale czym innym jest o coś dbać, a czym innym po prostu nie używać ze strachu przed zniszczeniem (casus kanap mojej mamy jest dość prosty- jak masz kota nie kupuj takich mebli, które wiesz, że od razu zniszczy, ciężko kotka oduczyć swoich kocich nawyków ;)). na pewno jest gdzieś ten złoty środek, kiedy możemy się cieszyć z rzeczy, a jednocześnie jej używać- czy to będzie coś najzwyklejszego, czy też dla nas wyjątkowego :)

        1. *może nie tyle, że zwierzę zniszczy, ile po prostu wiadomo, że albo trzeba będzie te meble skrzętnie okrywać i ukrywać, i wtedy nie ma przyjemności z ich posiadania, albo kupić takie, które „mogą” się zniszczyć- nie kosztują majątku, nie są strasznie specjalne itp.

  5. Ja też chodzę we wszystkim na co dzień, nie zostawiam na specjalne okazje, jednak drugą strona medalu jest to że czasem na zwykłym spacerze bezpowrotnie niszczę jaką sukienkę. A później nie mogę sobie darować że ubrałam taką piękna sukienkę na taką zwykła okazje a później nie mogę jej już założyć na „specjalną” okazje. Jedynie buty mam na specjalną okazje ale właśnie sobie uświadomiłam, że nie nosze ich na co dzień tylko dlatego, że są okropnie niewygodne:)

    1. Właśnie ja zauważyłam taki pozytywny skutek uboczny posiadania niewielu butów, że nawet te pierwotnie niewygodne zdążyły mi się już rozczłapać (albo rozbiłam je u szewca – może spróbuj tej opcji?). Niereformowalnych przypadków się pozbyłam:)

      1. Ja też mam problem z „zaleganiem” butów, ale taka już moja „uroda” (a właściwie płaskostopie), że buty na obcasach mogę nosić tylko przez kilka godzin i nie znalazłam jeszcze takich, które byłyby wygodne. A jednak czasem chcę założyć szpilki ;)

  6. Mysle, ze do tego dochodzi sie 'z wiekiem’. Moja mama krzyczaca na moje baleriny z Primani czy plasticzane torby z River Island, a w szafie alegaly pieknie poukladane ubrania. Po x przeprowadzkach szafe wyczyscilam z 'sieciowek’ i zostawilam to co najlepsze. To samo sie tyczy sprzetow domowych, mebli, ksiazek, kosmetykow. Na specjalne okazje jest kilka rzeczy- wieczorowa, dluga suknia itd. Reszta? Wszystko do chodzenia, noszenia, dbania (odpowiedniego prania, czyszczenia) i dobrego wygladania.

  7. Kilka lat temu napotkałam gdzieś zdanie, że nie ma rzeczy na lepsze okazje bo każdy nasz dzień może być tą lepszą okazją, więc cieszmy się naszymi ubraniami i nośmy je bez okazji; a ponieważ zawsze lubiłam nosić białe koszule to zaczęłam zakładać je w zwykłe dni. Pamiętam powszechne pytania ze strony mojej rodzinki: gdzie się tak wystroiłam… Od tamtej pory uważam, że w każdej sytuacji możemy wyglądać ładnie i elegancko, chociaż nie popieram zakładania sandałków na obcasie na wycieczkę w góry, oczywiście ;)
    Istnieją jednak ubrania, które mimo wszystko nie pasują do świateł dnia i warto mieć również takie w swojej szafie, choćby jedną, żeby móc z nią wskoczyć podczas naprawdę wyjątkowej okazji i poczuć się wspaniale. Taka specjalna sukienka pomaga podnieść wyjątkowość danego wydarzenia. Bardzo lubię nosić obcasy, jednak nie czuję się komfortowo śmigając w nich cały dzień po mieście, dlatego zostawiam je sobie na bardziej odpowiednie momenty, gdybym jednak pracowała np. w biurze mogłabym bez problemów nosić je codziennie. Uważam, że wiele zależy od naszego stylu życia. Pozdrawiam!

  8. Całkowicie zgadzam się z tym, co napisałaś – trochę (bardzo) szkoda, żeby nasze ulubione ubrania/ przedmioty czekały na specjalną okazję. Zresztą co to za głupie przekonanie, że niektóre okazje są lepsze, a inne gorsze?! Pewnie, że ślub koleżanki wymaga trochę innego stroju, niż „zwykły” dzień spędzony na uczelni lub w pracy, ale to nie powód, by obrzydzać sobie codzienność. Ubrania „domowe” sprawdzają się tylko podczas sprzątania albo innych prac, podczas których można się wstrętnie upaprać :)

    P.S. Twój post trochę przypomniał mi o moim sąsiedzie, który swoje auto (przedmiot użytkowy, czyż nie?) traktuje, jakby czekał z nim na lepszą okazję. Może chce je kiedyś korzystnie sprzedać, co jestem w stanie zrozumieć, ale wyobraź sobie, że pasażerom przed wejściem do auta każe zakładać takie szpitalne worki (ochraniacze?) na obuwie :)

  9. Mam w swojej szafie kilka ubrań, par butów, które traktuję jako odświętne, a tak na prawdę nie lubię w nich chodzić. Chodzi mi tutaj np. o buty na wyższym obcasie. Zawsze przed jakimś ważniejszym wyjściem, egzaminem mówię sobie, że je ubiorę, ale jak przychodzi co do czego, wybieram baleriny. Bo w nich czuję się wygodnie i nie dokładam sobie nerwów. ;)

    1. Też tak mam jeśli chodzi o buty na obcasie. Nie dość że denerwuje się egzaminem, to mam sobie jeszcze dołożyć stresu z tym że mam niewygodne buty? ;) Może gdybym na uczelnię dojeżdzała autem, to sytuacja byłaby inna, a tak niestety moje szpilki sobie odpoczywają w szafie przez większość roku :)

  10. Nieumiejącablogować

    Zdarza mi się, że ciuchy leżakują u mnie w szafie, ale to tylko z powodu takiego, że obracam się w różnych towarzystwach i na przykład czarną bluzę z falbankami i gorsetem na plecach ubieram tylko na spotkania z danymi znajomymi, bo nie pasuje mi pójście w takiej bluzie do szkoły, czy na trening. Fajnie jest mieć takie specjalne rzeczy dzięki temu możesz poczuć się trochę jak inna osoba, nie zawsze bycie sobą wystarcza i czasem masz ochotę na założenie czegoś odważniejszego, w czym nie chodzisz na co dzień.

  11. Ja mam z kolei tak, że mam wewnętrzny „lęk” przed „zmarnowaniem” dobrego zestawienia:). Chodzi mi o sytuacje kiedy mamy w szafie taki zestaw, w którym wszystko gra! Wygodny, zbiera pochwały, wyglądamy w nim niesamowicie. Wolę zostawić go sobie na specjalne okazje żeby mi nie spowszedniał. Mam w szafie parę rzeczy, dodatków, o których wiem, że tam są i wyciągam je kiedy jest na nie pora, kiedy chcę usłyszeć ” świetnie wyglądasz”, albo „uwielbiam Cie w tej sukience”. Jestem próżna? Może trochę :)

  12. Myślę, że częściowo wynika to ze sposobu wychowania – jak było kiedyś wszyscy wiedzą, stąd ta „mania oszczędzania”. Prosty przykład z życia: w zeszłą zimę odkryłam gorącą czekoladę robioną w domu – z gorzkiego kakao, mlecznej czekolady, z goździkami itp. No miód malina, nie do porównania z kupnym słodkim dla dzieciaków. Tak mi zasmakowało i tak doskonale rozgrzewa, że przy okazji większych mrozów (czyli często) serwowałam ją sobie wieczorami. Komentarz mojej mamy? „Przecież dziś nie niedziela!” :)

    Jeśli mam się wdrożyć w wątek ubraniowy, to wczoraj może nie odkryłam Twój blog (bo kojarzę starsze posty), ale odkryłam slow fashion. Wczoraj połknęłam na raz wszystkie posty w tym temacie, po prostu 100% mojego problemu! Teraz mnie nosi żeby zrobić w tej mojej szafie (szafach?!) porządek, jednak robota jak zając…

    Dotąd czekałam na Ryfkowe wpisy, teraz też na Twoje – póki co jedyne blogi z tej kategorii, na których nie czuję, że marnuję czas. Pozdrawiam gorąco!

  13. Uważam podobnie jak Ty. Nie szkoda mi ładnej sukienki na co dzień i śmieję się, gdy znajomi pytają co to za okazja, że mam na sobie coś bardziej eleganckiego. Kiedy nie miałam chłopaka koleżanki podczas zakupów pytały po co mi taka ładna bielizna skoro nie ma kto jej oglądać. ;) A ja zawsze mówiłam, że noszę ładną bieliznę dla siebie, bo lepiej się czuję, a nie po to, żeby ktoś to oglądał. To samo z innymi elementami ubioru. Każdy dzień może być tą specjalną okazją, żeby ładnie wyglądać. I pomału robię czystki w szafie i wyrzucam to w czym nie czuję się dobrze, albo jest za bardzo zniszczone. I nie wyobrażam sobie porannej kawy w czymś innym niż w moim ulubionym kubku. :) Pozdrawiam!

  14. Twój nowy blog jest super!
    Moja mała prośba – może warto justować tekst, jest wtedy czytelniejszy (tak mi się wydaje ;))
    Co do tych rzeczy „na specjalne okazje” – uśmiechnęłam się. Osobiście nie jestem typem, który chomikuje rzeczy i wyciąga je tylko na specjalne okazje. Moja postawa przez to jest totalnie nierozumiana przez moja rodzicielkę, która przedstawia typ takiego chomika. Pewnie wynika to z tego, ze w PRL mogłas liczyć na jedną ładną sukienkę i siłą rzeczy odkładało się je na ważne wydarzenia.
    Przypomniała mi sie jedna z książek – Jeździec miedziany – w niej Tatiana posiada tylko JEDNĄ sukienkę – w róże i pewnego dnia postanawia ubrać ją i pójść kupić lody. Jest rok 1942 i w tym samym czasie najeżdża na ZSRR Rzesza. Ta sukienka nie tylko ocaliła Tatianę, ale też pozwoliła jej poznać miłość życia ;-) może rzewne, ale chyba oddaje to co napisałaś – nigdy nie wiesz czy ta rzecz „na wyjątkowe okazje”, uzytwa w „zwyczajnym dniu” nie sprawi, że ten zwyczajny dzień stanie się wyjątkowy.
    Pozdrawiam,
    Karolina

    1. Dziękuję! Właśnie teksty nie są justowane celowo, zostałam poinstruowana przez fachowców z Mujsho, że tak bardziej pasuje, poza tym podobno takie lekko chaotyczne właśnie lepiej się czyta. Książki, o której piszesz nie kojarzę, zaraz o niej poczytam, za to przypomniała mi się inna bohaterka książki, która sukienkę miała również jedną, zieloną, z dekoltem w ząbki (?) i za nic sobie teraz nie mogę przypomnieć, co to była za powieść – kojarzę tylko, że jakąś dla młodzieży i na pewno polska. Będzie mnie to teraz męczyć dniami i nocami:)

      1. Jeśli lubisz książki osadzone w czasach wojny, to polecam :-)
        Może rzeczywiście, z tym brakiem justowania, jest OK a ja szukam skazy na tak idealnym tworze jak Twoja nowa strona :P (uwielbiam prostotę a Twoje zdjecia wydają sie być w takim otoczeniu perełkami – i dobrze, bo nic nie przyćmiewa teraz moich ulubionych postów o podróżach i spotach) – Nie żeby poprzedni blog był zły, ale był szablonowy, a teraz StyleDigger wydaje się być prawdziwą przestrzenią w sieci, polem do zagospodarowania mądrymi tekstami ;-)

  15. Zgadzam się z Tobą w stu procentach! Dla mnie każdy dzień jest wyjątkowy, bo po prostu JEST, wydarza się. Każda chwila jest specjalna, bo jest jedyna i niepowtarzalna. Dlatego jedyne, do czego dostosowuję ubranie, to pogoda.
    Pozdrawiam najcieplej! :)

  16. Hej czytam Twojego bloga od kilku lat i bardzo mi sie podoba to stopniowe przejście do postów bardziej dojrzałych ciekawych nie tylko wizualnie ale i merytorycznie. Nie chodzi mi o to ze wcześniej Twój blog był nieinteresujacy ale bardzo imponuje mi ze sie rozwijasz i tym co lubisz i tym czym sie interesujedsz potrafisz zainteresować nawet takich laikow modowych jak ja.:) pozdrawiam serdecznie

  17. Bardzo ciekawy wpis! Ja mam tak, że bardzo nie lubię, gdy przedmioty zaczynają dominować nade mną i moim życiem – rzeczy są od tego, aby ich używać, a nie, aby podporządkowywać im swoje działania. Nie mam ubrań czy butów na specjalną okazję, wszystko jest raczej kwestią odpowiedniego dobrania dodatków. Nie lubię czuć się „przebrana”, a po latach ślepego podążania za modą i łapania trendów jak najszybciej, wiem bardzo dobrze, czy w danym ubraniu będę faktycznie chodziła, czy wyłącznie podoba mi się wizja mnie w danej sukience czy spodniach – która to jednak nigdy nie przestanie być niczym innym, niż wizją właśnie ;).

    I przy okazji – duży plus za nowy wygląd bloga :).

  18. Kolejny post, w którym idealnie opisałaś temat- mam tak zawsze, czytając Twoje posty z serii slow fashion- czytam i myślę „o matko! przecież ja mam dokladnie tak samo!”. Lubię Twoje zdrowe podejście do mody, trendów i porządku w szafie. Co do tematru posta- ja raczej wychodzę z założenia, że jeśli mam jakąś wyjątkową rzecz w szafie, która sprawia, że po założeniu jej od razu czuję się lepiej, to zakładam ją, kiedy tylko mam na to ochotę. Z drugiej strony są też rzeczy, które pasują tylko na wybrane okoliczności i noszone na co dzień wyglądałyby po prostu dziwnie i czułabym się w nich przebrana- na przykład jakaś bardzo ozdobna bluzka w stylu barokowym jest super na imprezy, ale do pójścia na uczelnię już niekoniecznie. Grunt to znaleźć umiar i dobierać sobie stroje w ten sposób, aby grały z aktualnym nastrojem i sprawiały przyjemność, gdy sie na nie spojrzy.
    a, zapomniałabym- nowa szata graficzna bloga jest po prostu super!

  19. Och ile czasu zajęło mi dojście do takich wniosków! Jeszcze kilka miesięcy temu piętrzyły się w mojej szafie ciuchy z metkami, bo czekały na nieszczęsną „specjalną okazję”, a jak już się doczekały to okazywało się, ze na zewnątrz jest 15 stopni za mało lub 15stopni za dużo i tak nowa bluzka i jej papierowa metka leżakowały w szafie czekając na „ten dzień”. Dziś już nie mam takich rzeczy, bo doszłam do wniosku, że po to na daną sukienkę wydałam pieniądze, żeby oglądać ją na sobie na nie na wieszaku :). W kwestii piżam również rozstałam się z armią mało atrakcyjnych tshirtów i zamieniłam je na piżamy, które są wygodne i na tyle „wyjściowe” (absolutnie nie wyzywające), że jeśli wpadną niezapowiedziani goście z niespodzianką w środku nocy, to nie spłonę ze wstydu :).
    Natomiast to z czego jem lub piję zawsze było dla mnie istotne :). Mam swój ulubiony kubek(enty już zresztą, bo jakoś tak jest, że od czasu do czasu ulubieniec się stłucze i trzeba go czymś zastąpić :) ) a talerze z których jem muszą cieszyć oko :). Taka celebracja posiłków :).

  20. Ja mam ubrania na specjalne okazje. W szafie mam kilka pięknych i bardzo eleganckich sukienek i one ze względu na swój bardzo formalny lub strojny charakter nie nadają się „na ulicę”. Ale za to, gdy je zakładam czuję się wyjątkowo i wiem, że ten dzień jest ważny. No i znalazłam sposób, aby trochę je zużyć – mam je na spółkę z siostrą, więc są zakładane dwa razy częściej. A herbatę piję z filiżanki, bo smakuje lepiej niż z kubka ;).

  21. Ciekawy, i myślę że potrzebny post!
    Mam dopiero 20 lat i można by powiedzieć ” co się będziesz przejmować, młoda jesteś!” ALE od zawsze wolę chodzić dłużej w jakimś ciuchu, ale w takim w którym dobrze się czuję(taki charakter, nie przepadam też za zakupami;/ ). Czasem jest mi głupio, kiedy np noszę jedną koszulę dość intensywnie przez 4 lata(jest w dobrym stanie), a w tym czasie moje koleżanki mają co pól roku/ rok zmiany w szafie…. Ale skoro kolor ok, nic nie porozciągane, a ja się dobrze czuję?

    Z drugiej strony – czasem mama kręci nosem że kupuję drogie buty. Staram się nie przekroczyć granicy 250, góra 300 zł – ale kupię buty skórzane, np. w Ryłko, i takie, które wiem że będę nosić „do wszystkiego”. Tym sposobem noszę piękne czarne pantofle już 5 rok! Jedyne co to wymieniam fleki, i oczywiście pastuję. Nadal uwielbiam te buty! Po przeliczeniu droższe rzeczy, ale dobrej jakości (np te buty) tak naprawdę kosztują przez te wszystkie lata mniej, niż para tanich na sezon/ewentualnie dwa(bo potem się rozpadną;/ ).

    Ostatnimi czasy rozważam zakup torby Zuzi Górskiej- ceny są nie powiem, dość wysokie, ale wiem, że wchodzi w to dokładne wykonanie, jakość itd. Cena może boleć- ale ile ja taką torbę będę użytkować? Znając siebie minimum 4 lata… jak nie dłużej…

  22. Przedwczoraj rozmawiałam o tym z mamą. Okazało się, że pół naszych szaf to ubrania na „wyjście”. Od razu postanowiłyśmy to zmienić. Przecież włożenie pięknych ubrań czy zjedzenie obiadu na pięknej zastawie (ja mam takie dwie, moja mama trzy…) sprawia, że dzień jest piękniejszy, a my czujemy się lepiej.
    Ja zrobiłam nawet przegląd bielizny, bo okazało się, że mam też majtki na lepszą okazję!!! ;)

  23. Dobrze wiem o czym mówisz. U mnie w domu właściwie od zawsze są dwie zastawy. Jedna zwykła, „codzienna” i druga śliczna, elegancka na okazje typu imieniny, święta… I nigdy nie mogę tego zrozumieć, ale żebym chociaż spróbowała ruszyć te śliczne śnieżnobiałe filiżanki mojej mamy, zaraz jest: „zostaw bo jeszcze rozbijesz.”. Zresztą moja mama zawsze wpajała mi i mojej siostrze, że niektóre ubrania to lepiej trzymać na specjalną okazję. Kiedy siostra założy nowo kupione spodnie, albo bluzkę tylko by chodzic po domu zawsze słyszy „i co potem założysz w niedziele/jadąc na imieniny itp.”. Dla mnie to zawsze było lekko bez sensu. Bo czemu moja piękna, koronkowa sukienka w której byłam na weselu kuzynki ma wisieć w szafie do następnego wesela, które niewiadomo kiedy nastąpi, skoro równie dobrze prezentuje się ze szpilkami i żakietem, jak i z balerinami i kurtką dżinsową. To chomikowanie ubrań to więc niewątpliwie wpływ nauk wyniesionych z domu. ;)

  24. Mi też mama wpoiła motyw „oszczędzania na wyjątkowe okazje”, za pewne wpojony jej przez moją babcię. Myślę, że główną przyczyną był kiedyś po prostu brak, permanentny brak wszystkiego. Miało się jeden komplet niedzielny czy tam świąteczny i ze 2 codzienne, i tyle. Ja mam oczywiście jakieś tam sukienki tzw. weselne, których raczej nie założę na co dzień, ale większość rzeczy staram się wykorzystywać w zwykłych stylizacjach. Jak idę z moją przyjaciółką do sklepu i ona się mnie pyta „ale gdzie ja w tym będę chodzić”, to ja jej zawsze odpowiadam „po bułki do sklepu”. Nie lubię być przebrana, ale chcę się dobrze czuć ze sobą, ubieram się emocjonalnie. Jeśli któregoś dnia (nie wiadomo skąd) będę się po prostu czułą seksi i będę to chciała podkreślić, to założę na wypad do centrum handlowego małą czarną, bo czemu nie? Na co dzień maluje usta kolorowymi szminkami, paznokcie kolorowymi lakierami, bo to samo w sobie poprawia mi humor, a co za tym idzie moją samoocenę.

  25. Wychodzę z założenia, że ubrania są po to, by je nosić. Mam jednak kilka sukienek, które trzymam na specjalne okazje. Nie są to jednak specjalne okazje, których nigdy nie ma, ale trzymam je na wyjścia do teatru. ;) A że chodzę tam 1-2 w miesiącu, to mam szansę je ubrać. Na co dzień czułabym się w nich za poważnie, i zresztą nie byłyby już takie wyjątkowe dla mnie. :-)

  26. Cześć!

    Masz rację co do zakładania pięknych ubrań tylko na specjalne okazje, niestety sama często się na tym łapię że kupuję sukienkę z okazji jakiejś imprezy, urodzin babci, wesela, choć sukienka jest piękna i na co dzień z butami na płaskim obcasie, sweterkiem i prostym zegarkiem (a nie z marynarką, szpilkami i naszyjnikiem jak podczas 'specjalnej’ okazji) wyglądałaby świetnie. No cóż jeszcze mam wiele do nadrobienia a przede wszystkim do poukładania w głowie jeśli chodzi o tematy ubraniowo-zakupowe.
    Natomiast odchodząc od tematu, czy wiesz może (lub ktoś z Czytelników) gdzie można kupić ładne, eleganckie piżamy? Niestety też mam takie głównie z sieciówek, słabe jakościowo materiały a fasony dresowe…

    1. Ładne piżamki znajdziesz w sklepach bieliźnianych typu oysho, la senza etc.
      Tylko za komplet zapłacisz już raczej od stówki w górę

      1. Czasem ładne są też w New Yorkerze. Kiedyś tam była piękna kraciasta flanelowa piżama, ale niestety stwierdziłam, że nie chce mi się dawać 100 zł za jedną część, a potem już nie było mojego rozmiaru. :(

    2. Moje typy to Muji, japońska sieciówka z rzeczami do domu, ale i ubraniami, niedawo otworzył się sklep w Warszawie i &Other Stories – nie ma jeszcze sklepu w Polsce, ale można zamawiać online.

  27. Ja bardzo lubię chodzić w ubraniach które są takie swoiste, że czuję do nich jakieś przyzwyczajenie i wygodę, mam w szafie pełno ubrań których nie noszę i także staram się je pooddawać/posprzedawać byleby nie leżały w szafie bezczynnie.. hm. Z jednej strony bardzo lubię zakładać na jakieś specjalne okazje ubrania bądź biżuterię, ale często wychodzi tak, że zazwyczaj to co jest codzienne-jest także i na specjalne okazje. Tak samo jak Ty, staram się nosić te same buty aż do ostatniego momentu i jeszcze trochę dłużej i jeszcze trochę aż już zacznie być wstyd (wg. mojej mamy) i dopiero potem się rozstaje. Kwestia biżuterii też sporna, na co dzień nie noszę żadnych kolczyków/wisiorków itp. Mam jeden sentymentalny pierścionek i stały zegarek. Głupio mi zakładać coś nowego w czym będę się czuła jak klaun, bo zazwyczaj w tym nie chodzę. Makijaż na jakąś okazję jeszcze zrozumiem, bo są okazje na których na prawdę trzeba wyglądać „jak człowiek”, a są okazje gdzie można wyglądać tak ot na co dzień ale ładniej – bo przecież to specjalna okazja (tak tylko sobie wmawiamy).
    Sens w tym, że gdyby kobiecie zamknąć sklep przed nosem to będzie węszyć byleby coś kupić. Czy to na jakąś okazję czy nie, zawsze musi pojawić się coś nowego w szafie.. a co za tym idzie – czasem i błędne koło, bo znów trzeba się pozbywać nienoszonych rzeczy… :)

  28. Ostatnio doszłam do podobnych wniosków, dlatego pozbywam się wszystkich ubrań, które zakładałam „na specjalne okazje”, bo tak naprawdę wcale ich nie lubię. Te specjalne okazje to w ogóle dość szemrana kwestia – jakby każdy dzień nie mógł być specjalny i wyjątkowy. Przecież życie to przede wszystkim codzienność, warto zatem sprawiać sobie przyjemność, pijąc, na przykład herbatę z pięknej filiżanki, czy hasając po domu w super ładnym dresie! :)

  29. Skąd ja to znam. W dzieciństwie oczywiście było to regułą, później powoli przestawało, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym się tego podziału wyzbyła w 100%. To ciuchy na lepszą okazję to głównie właśnie sukienki „na wesele” oraz ciuchy „na egzamin”. Ale muszę się przyznać, że w mojej szafie zamieszkuje jeszcze jedna grupka: „na wakacje” – od paru lat zbieram się, żeby pojechać nad jakieś cieplejsze morze i mam w głowie milion strojów, które właśnie TAM (i tylko tam wg mnie…) będą świetnie wyglądały. Co prawda nie mam dużo ubrań chomikowanych na tę okazję, ale ile razy się na nie natknę, to mi smutno, że wciąż czekają na swoje 5 minut. Chyba muszę się z nimi policzyć! :)

  30. Bardzo dobry temat!
    Odkąd nie mieszkam z mamą, nie mam podziału na odświętne i na co dzień. Zazwyczaj jednak unikam noszenia ubrań, które mają kojarzyć się z wyjątkowymi chwilami na zwykłe dni (no chyba, że mam taką fantazję, albo chcę zwrócić na siebie uwagę). Ostatnio zaczęłam inwestować w tak zwaną bazę ubraniową, do której można dobrać różne dodatki. Mam dwie czarne sukienki, jedną białą, jedną habrową i jedną morelową, garnitur, jednobarwne topy, klasyczne jeansy. Najważniejsze jest dobre samopoczucie i jeśli mogę je sobie zafundować wyglądem to korzystam z tego śmiało. Po domu chodzę w spodenkach i t-shirtach po bracie :D bo tak mi dobrze

  31. Dominika Lobermajer

    Ach, dziewczyno, jaki Ty masz wpływ na ludzi*! ;) Czytam Cię od baaaardzo dawna, choć prawie nie zdarza mi się komentować, ale teraz, czytając Twojego posta, pomyślałam sobie, że i ja się dołączę do tych peanów (zasłużonych!) na Twoją cześć!

    Po pierwsze, to jak już w przyszłym tygodniu wrócę „do żywych” (tzn. zdam – oby – egzamin, bo sesja is loading), to pierwsze co robię, to wyrzucam WSZYSTKO, czego nie noszę i co jest mi absolutnie niepotrzebne, a są tego całe sterty, odłożone nie „na lepszą okazję”, ale… „na wyrzucenie kiedyś”. Bo tak jeżdżę z akademika do domu, z domu do akademika, mam przysłowiowe pięć ubrań na krzyż, które noszę, a reszta z radością leży i zbiera kurz. Od kilku miesięcy, żeby nie powiedzieć lat, najzwyczajniej mi się nie chce, ale jakoś przy Twoim sformułowaniu o wstąpieniu do sekty slow fashion serduszko mi szybciej zabiło i pomyślałam, że ileż można!

    Co do rzeczy „na lepszą okazję”, to pod tym względem mam problem jedynie z… zeszytami. Tak, jestem jedną z tych osób, które nakupują ślicznych zeszytów (jak dzieci w podstawówce, wiem (: ), żeby potem przez lata ich nie używać, bo za ładne. Ech :D Serce za to mi się kraje, kiedy widzę u Babci całe zestawy wspomnianych przez Ciebie serwisów, które dostała w prezencie 30 (!) lat temu i nie użyje ich, BO NIE, a ja z Mamą przy prawie każdej wizycie błagamy ją, żeby się z nich napić ;)

    No, chciałam krótko, ale wyszło jak zwykle.

    *jakbyś kiedyś chciała założyć jakąś sektę czy coś, to bez problemu będziesz w stanie zostać guru, tak sądzę :D

  32. Dokładnie o tym myślałam ostatnio patrząc na nowo kupioną (pierwszą po długiej suszy zakupowej) sukienkę, która widziała w szafie i czekała na wielką premierę. Lato się kończy a ja nadal nie miałam jej ani razu na sobie i w końcu oświadczyłam mojemu mężczyźnie, że idziemy na randkę (oczywiście nie była to żadna randka, a zwykły obiad na szybko na mieście), ale sam fakt odebrania go z pracy w pięknej sukience i podkręconych włosach dodał mi 100pkt. do dobrego samopoczucia. U mnie dobrze robi zestawienie np. takiej „wyjściowej” sukienki z płaskimi butami i np. sweterkiem, staje się wtedy nieco bardziej codzienna i nie czuję się zbyt wystrojona.

    Nadal nie mogę się do końca przełamać do (dobrej) zasady mojej mamy, że kobieta na co dzień powinna nosić przede wszystkim piękną bieliznę i porządne buty, ale pracuję nad tym regularnie wyrzucając rozciągnięte galoty ;)

    Aha, i do listy zakupów dorzucam jeszcze piękna filiżankę :)

  33. Tak jest z moją sukienką ze studniówki. Czeka w szafie na właściwy moment. Najbardziej absurdalne jest w tym to, że specjalnie wybrałam sukienkę, która do obcasów i kopertówki nada się na wieczór, natomiast do cięższego obuwia i dużej torby na każdy dzień. Minął już rok… może najwyższy czas pomóc jej wyjść z ukrycia :)

  34. Znam temat! Moja mama do dziś się dziwi, gdy widzi mnie w szortach, sweterku i kozakach venezi, gdy idę na spacer z przyjaciółką. Jak to? „Nie żal Ci ich?” to najczęstsze hasło;) wydaje mi się, że szare lata PRL, gdy praktycznie niczego nie było, wywołały ten stan umysłu: ojej, co będzie, jak zniszczę odświętne/niedzielne cośtam. Ja od kiedy mam bloga zaczęłam odważniej miksować codzienne ciuchy z tymi lepszej jakości czy droższymi. W niektórych ciuchach nie chodzę na co dzień ze względów praktycznych, ale nie ma dla mnie za dużego podziału na odświętne/ nieodświętne (w końcu chciałam iść na egzamin w białych, dżinsowych szortach, więc hm..). Jest jedna sukienka, którą traktuję z ogromnym sentymentem i czekam z premierą na na prawdę wielką okazję – ale to pamiątka rodzinna, wędrująca od Babci, przez Mamę, do mnie. A kawę piję ze ślicznego, beżowego kubka w kształcie wielkiej filiżanki;)

  35. Mam tylko jedną taką rzecz – sukienkę „na wesela” ;) zainwestowałam w nią sporo, jest moim spełnionym sukienkowym marzeniem i nie wyobrażam sobie tańczyć w innej!

  36. Pieknie to brzmi i zgadzam sie w 100 procentach i zawsze milo mi widziec kogos kto, zalozyl zestaw ciuchow ktory go cieszy, a nie koniecznie jest przez innych odbierany jako casualowy. Mimo wszystko nie potrafie i mysle ze to sie juz nei zmieni stosowac tych zasad. Kiedy wracam do domu chce miec wygodne ciuchy, chce sie rzucic na łóżko/ fotel, nie bojac sie ze koraliki w tunice ktora tak uwielbiam sie zaciągną, że dzianinowy sweter rozciagnie, lub ze robiąc coś w kuchni lub malujac pobrudze ukochane spodnie ktore na przecenie i tak wydawaly sie zbyt kosztowne w porownaniu do zarobkow- choc wiele z moich ulubionych ciuchow jest z ciucholandow. Uwielbiam ciuchy, uwielbiam na nie patrzec, ale jednoczesnie wiem i widze rowniez jak niszczace dla ubran, znieksztalcajace je jest noszenie w domu- przynajniej przeze mnie! oraz kolejne pranie. Piore zazwyczaj recznie- wszyscy sie pukaja w glowe gdy to slysza, ale po prostu mi ich zal i wiem co zrobi z nich pralka. Bardzo chcialabym wygladac pieknie bo czuje sie wtedy wyjatkowo, ale kiedy musze rozstac sie z ciuchem ktory tak uwielbialam serce mnie boli;p i zal mi ze to juz czas. Zawodowo wykonuję tez makijaze, jestem wizazystka, uwielbiam miec makijaz nei mocno kryjacy ale jednak z ciekawym okiem, a mimo wszystko nie robie go gdy jestem w domu poniewaz nei chce dodatkowo zapychac skory – fakt mam pecha i jest bardzo problematyczna. Oszczedzanie ciuchow pozwala mi w domu nei myslec o tym ze je zniszcze, a do tego przedluza czas na jaki zostaja ze mna:)
    Pozdrawiam, fajny temat postu
    Ula

  37. Miałam dokładnie tak samo! Dopóki nie wyprowadziłam się z domu na studia – po prostu wzięłam tylko te rzeczy, w których tak naprawdę chodzę. Nagle okazało się, że mam całkiem sporą „szafę” i przydały się porządki ;D Tak samo jak z ciuchami mam też z zeszytami/kalendarzami – kupię, bo mi się podoba a później żal w tym pisać. Jest jeszcze zastawa mojej mamy, którą dostała na urodziny – o ile ona nie widzi problemu w jej używaniu, tak moja babcia owszem („bo się zniszczy”) ;)
    A! Świetny nowy wygląd bloga : )

  38. Maj 2012, wymarzony pobyt w Nowym Jorku -wpadam do Century21, a tam czeka na mnie przepiękna sukienka Dolce & Gabbana z pierwszej linii. Naprawdę przepiękna, na 100% jedwabnej podszewce, cudnie wykończona, obłędna. Droga, ale jak na Dolce & Gabbana to prawdziwa okazja. Wciskam się z trudem, rozmiar mniejszy niż normalnie noszę, ale wyglądam obłędnie. Kupuję. Do dziś wisi w szafie z metką.
    Maj 2010, wracam z Berlina ściskając dumnie torbę z pierwszą w życiu parą Loubotinów. Mam ochotę skakać pod sufit, a z butami najchętniej spać. Miałam je na nogach dokładnie 2 razy przez te ponad trzy lata, przy czym za każdym z tych dwóch razów nie myślałam o niczym innym – najbardziej niewygodne buty, jakie kiedykolwiek stworzono. Co więcej, wcale nie diabelsko wysokie – jedynie 10 cm obcasa.
    Z Nowego Jorku przywiozłam też przepiękne czerwone szpilki. Wygodne. Na nogach dwa razy do tej pory – bo się zniszczą.
    Czytam to, co napisałam z niedowierzaniem – ja popełniam takie idiotyzmy? Mam nadzieję, że choć trochę wyciągam wnioski ze swoich błędów, a i ten post mnie zainspirował. W ciągu najbliższych dwóch tygodni sukienka musi mieć swoją premierę. I już od dość dawna nie kupiłam niewygodnych butów. Jeszcze do niedawna w mojej szafie była wyłącznie kolekcja obłędnych szpilek. ŻADNYCH trampek, balerin, mokasynów. Każde wyjście – poza siłownią – to było stąpanie na wyższych lub niższych obcasach. Żałosne :). W tym roku ze spokojem i rozmysłem kupiłam – zamiast kolejnych zalegających w szafie szpilek – 3 pary balerinek, trampki i płaskie sandałki. Wszystkie w użyciu non stop. Zaraz zajrzę do szafy sprawdzić które ubrania nie są w użyciu, z uwagi na ich oszczędzanie – przez najbliższy tydzień będę nosić tylko takie :). Dzięki za ten post – niby prawdy oczywiste, ale ktoś musiał je zebrać do przysłowiowej kupy, bym się ogarnęła :)

    1. Świetny komentarz :) Czuję się zainspirowana, podejmuję wyzwanie chodzenia przez cały tydzień w „skarbach” z szafy :) Powodzenia

  39. Hej. A co myślisz o kierowaniu się aspektami zdrowotnymi przy doborze ubrań? Dbasz o to, żeby minimalizować liczbę ciasnych rzeczy i starasz się dobierać odpowiednie materiały?

      1. Nie chcę spamować linkami, więc napisze coś ogółem. :P Chodzi np. o farbowanie ubrań, o zanieczyszczenia, które dostają się na nie w trakcie produkcji, o pochodzeniu tkanin, o tym, czy np. rośliny, które były hodowane na te ubrania nie zawierają środków, którymi o nie „dbano” w czasie wzrostu. Kolejną sprawą jest też krój, splot itd. Ogólnie to ciekawy temat, który tylko liznęłam. Miałam nadzieję, że osoba interesująca się ubraniami będzie miała o tym jakieś zdanie wyrobione. ;)

  40. Niestety, takie ubrania na szczególne okazje wiszą u mnie w szafie i chociaż jestem zagorzałą orędowniczką minimalizmu (tego w granicach rozsądku) i Twoją wielką fanką, to nie nadszedł jeszcze dzień, w którym mogłabym ze spokojną głową i sercem (niestety) wyrzucić z szafy te moje małe „skarby”, które miałam na sobie raz a może dwa. Zazdroszczę Ci rzeczowego podejścia do ubrań, muszę się jednak pochwalić, że dzięki Twoim postom kupuję znacznie, znacznie mniej; mam nadzieję, że rozsądniej i zwracam uwagę na skład. Dziękuje, i chwalę nową odsłonę bloga. Serce rośnie :)

  41. Również jestem zdania, że do takiego podejścia należy dojrzeć. Od kiedy zaczęłam pracować i zarabiać na swoje przyjemności, zaczęłam równocześnie swoje prywatne życie w „luksusie”, czyli takie na jakie nie chciałam (a w zasadzie nie miałam sumienia) wyciągać pieniędzy od rodziców. Pamiętam moje pierwsze buty z River Island czy kurteczkę za 52 funty, która wtedy kosztowała dla mnie majątek. Ale gdy już to miałam, to chodziłam na okrągło i wielką radość sprawiało mi noszenie rzeczy dobrych. Była ta świadomość: „a to jest porządne, więc na pewno się szybko nie zniszczy”, natomiast ulubione rzeczy tańsze i gorszej jakości, oszczędzałam, bo szybko się zniszczą ;) także podejście trochę odmienne.

    Jeśli chodzi o filiżanki, to przyszła mi na myśl od razu moja siostra, która zawsze jak nas odwiedza (mieszkam z rodzicami) to wyciąga z szafek przeróżne filiżanki i z nich zawsze pije kawę, powtarzając, że wtedy kawa ma inny smak :)

    Natomiast od mamy nauczyłam się nosić zawsze ładną bielizną, ponieważ powtarzała, ze nigdy nie wiadomo co się wydarzy (oczywiście chodziło jej o dramatyczne wypadki, podczas których muszą mi rozcinać ubranie, żeby przeprowadzić reanimację, a nie o namiętne wieczory kończące się nad ranem ;) Dzięki temu zawsze czuję się świetnie i jestem spokojna czy to o reanimację czy o randkę

    1. Ha, no i super:) To trochę z innej bajki, ale przypomniał mi się zwyczaj mojej babci, która kazała nam zawsze sprzątać mieszkanie przed wyjściem na zakupy czy spacer, tak w razie włamania;)

  42. „(…)Korona przeczekała głowę.
    Przegrała dłoń do rękawicy.
    Zwyciężył prawy but nad nogą(…)”
    fragment Muzeum W. Szymborskiej
    nie oszczędzam rzeczy. dbam o nie, ale nie odkładam na „lepsze czasy”, bo one mogą nie nadejsc. chce sie nimi cieszyc. poki jestem…

  43. Ja z kolei po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że właściwe to nie mam ubrań na specjalną okazję. Uważam, że życie jest za krótkie, by móc nie cieszyć się ulubioną spódniczką, tylko dlatego, że w mniemaniu większości ludzi, jest za strojna na co dzień. Noszę nawet mocno „odświętne” stroje na „zwykłe” okazje, jeśli tylko mam na to ochotę.

  44. Ten post przypomniał mi szok wszystkich moich znajomych i rodziny na wieść, że na studniówkę wybieram się w mojej 3 letniej małej czarnej z awangardowymi rękawkami, w której widzieli mnie już z okazji innych wydarzeń. „Ale jak to? Nie chcesz wyglądać wyjątkowo?” pytali. Odpowiadałam, że to właśnie w niej czuję się wyjątkowo. W sukience poszłam zarówno na studniówkę, maturę i parę komunii. Mam ją nadal, ciągle przepiękną i często używaną.
    Odnośnie tych eleganckich serwisów i zastaw: z mamą wpadłyśmy na sprytny pomysł – wybrałyśmy taki serwis do którego w sklepie internetowym można dokupić pojedyncze części na wypadek potłuczenia. Dzięki temu nikt nie chucha i dmucha na przedmiot, jakby nie patrzeć, użytkowy.

    No i na koniec: Asiu, twój blog jest chyba jedynym, w którym czytam absolutnie wszystkie komentarze. :)

  45. Ja używam wszystkiego co mam na co dzień, dla mnie każdy dzień jest tym najważniejszym. Tak samo mam z porządkiem, nie na święta tylko zawsze, bo zawsze mam święta. W moim domu rodzinnym tak nie było, była „wyjatkowa niedziela”, „święta” itp. Ale dla mnie to zakłamanie, tak samo jeżeli chodzi o kościół, nie chodzę do kościoła, bo największą świątynią dla mnie jest człowiek. Pozdrawiam serdecznie Sylwia z Łodzi

  46. Jako dziecko miałam całą szafę ciuchów czekających na swoją okazję, ale to był bardziej wymysł mojej mamy, bo ja chętnie bym w nich chodziła ;) Z wielu wyrosłam i nie nacieszyłam się nimi. Przez wiele lat miałam w głowie myśl „na co dzień spodnie, od święta sukienka”, kiedy dżinsy mnie zawsze gdzieś uwierały, a to nogawki były za krótkie i milion innych skaz. Przełom zawdzięczam operacji, po której nie byłam w stanie, ze względu na ból, założyć niczego sztywnego w okolicach brzucha, najlepiej luźne, nieprzylegające materiały. I z tej niedoli przypomniałam sobie, jak bardzo kochałam sukienki w dzieciństwie :) A, i ile dobrego one robią dla mojej sylwetki! :D Wiele sukienek, które noszę na co dzień, nie jedna dziewczyna odłożyła by do szafy w oczekiwaniu na czyjeś urodziny lub zaproszenie na wesele. Raz do butów na obcasie, innym razem do tenisówek. Zgadzam się, szkoda kupować ubrania tylko po to by wisiały w naszej szafie w oczekiwaniu na idealną chwilę. Zwłaszcza że kiedy nadarzy się idealna okazja, one mogą już się nam nie podobać, bądź już nie leżeć tak dobrze.

  47. Wow:)!!Ile komantarzy!!Jaka dyskujsja – Gratuluję świetnego bloga:)
    Bardzo inspirujący wpis – od momentu przeczytania wczoraj wzięłam się za swoją szafę:)
    Pozdrawiam ciepło!

  48. Oj tak, takie małe rzeczy „na specjalne okazje” potrafią poprawić humor :) Zawsze podobały mi się świeże kwiaty w domu, ale były właśnie tylko na wyjątkowe dni… zmieniłam to, kupuję co tydzień (a raczej za każdym razem, jak poprzednie zdecydują się skończyć swoje życie), okazało się, że to wcale nie jest taki wielki koszt (Rynek Jeżycki w Poznaniu to cudowne miejsce! ;)), a chociaż to trochę zabawne, dużo lepiej się czuję, kiedy są w mieszkaniu. Ciuchowo też to stosuję, chociaż mam kilka rzeczy wyjściowych, ale to raczej nie z sentymentu, a ich mocno wieczorowego charakteru ;)

  49. Lubię delektować się kawą w pięknej filiżance.
    Ba – posunęłam się dalej i codzienny serwis zastąpiłam angielską porcelaną kupowaną w necie po kilka sztuk.
    Zwykłe jajko na miękko w sobotni nieśpieszny poranek smakuje o niebo lepiej. Przyzwyczaiłam do tego mojego męża. Zawsze bierze delikatny talerz we wzorki, jak chce, żeby mu bardziej smakowało, choć jestem pewna, że raczej nieświadomie to robi :)).
    Z ubraniami i butami mam podobnie, choć zawartość szafy nadal nie jest jeszcze zminimalizowana :)

  50. Od jakiegoś czasu staram się wdrożyć mądre podejście do ubrań, ale moja mama za chiny nie potrafi tego zrozumieć i strasznie utrudnia mi sprawę… :P Oburza się, kiedy w sklepie wybieram wygodne buty zamiast niebotycznie wysokich szpilek. Na nic moje tłumaczenia, że w wygodnych będę często chodzić i nie ma sensu wydawać kasy na piękne szpilki, których nigdy nie założę, bo zaraz utkną w kostce brukowej i będę marzyła o tym, żeby je tylko ściągnąć. Mama twierdzi, że potrzeba mi bardzo ładnych butów, gdybym szła na jakieś wesele. I to nic, że takie wesela są co najwyżej raz w roku, a na cieniutkiej szpilce nie da się długo tańczyć – mama twierdzi że warto kupić choćby po to, żeby za chwilę i tak zmienić na wygodniejsze – za to jakie będę mieć wejście! ;) Z uporem maniaka przywozi mi z wyjazdów ciuchy, które jej się podobają, ale za nic nie pasują na moją sylwetkę ani do mojego stylu… Może jest to miła odmiana po czasach gimnazjalnych, kiedy uważała że 5 t-shirtów w zupełności mi wystarcza i absolutnie nic mi nie kupi, ale przesada w drugą stronę tak samo denerwuje… Zainspirowana Twoimi postami o porządkach w szafie zrobiłam wielki przegląd ciuchów i butów, i jakże smutno mi się zrobiło, gdy znalazłam przepiękne rzeczy, które praktycznie nie były noszone – oczywiście zostawiane na wielkie okazje. :P Teraz staram się ich pozbyć, bo powodują tylko wyrzuty sumienia :P

  51. Bardzo interesujący post. Podoba mi się Twój punkt widzenia, natomiast uważam, że dzielenie ubrań, przedmiotów na te „codzienne” i „niecodzienne/odświętne” ma również sporo uroku. Jasne, to tylko konwencja, tradycja (albo wyraz źle rozumianej oszczędności?) ale też trochę powrót do dziecięcych lat… Kiedy patrzę na czekającą w szafie „weselną” sukienkę czuję ten sam dreszczyk emocji, który towarzyszył mi przed laty gdy mama zakładała mi odświętną sukienkę w grochy i wiązała wstążkę we włosach przed wyjściem do kościoła albo rodzinną uroczystość:) Wysokie szpilki na specjalną okazję? Czy to nie wspomnienie przymierzania maminych pantofli przed lustrem? Tylko wtedy, gdy mamy nie było w pobliżu! Co to za frajda, gdy można to robić codziennie??
    A suknia ślubna? Nieistotne, że założona tylko raz… jest przecież żywym wspomnieniem. Na tym polega jej magia. Myślisz, że wywoływałaby tyle samo emocji, gdybym zakładała ją na każdą imprezę, czy spotkanie ze znajomymi? Stojący za szkłem, nieużywany serwis po babci to też magia. I to, że używamy go tylko na te „specjalne” okazje tylko dodaje mu urody. Zgadza się, każda chwila powinna być specjalna, uroczyście celebrowana… Ale to tylko od nas zależy, co nazwiemy „specjalną” okazją! Może to być przecież zwykła wizyta przyjaciółki. Z drugiej strony, stare dżinsy czy koszulka „na dotarcie”, które mama kazała wkładać przed wyjściem na podwórko też mają swój charakter. Przypominają o tym, o czym my, dorośli, często zapominamy – że ubranie to tylko ubranie. Ostatecznie, to tylko przedmioty. To my nadajemy im sens.
    Ja z najładniejszej filiżanki nie pijam codziennie, bo wolę mój poobijany kubek, z niego wszystko lepiej smakuje. Zresztą, mam talent do tłuczenia, a najzwyczajniej w świecie nie chcę stłuc delikatnej filiżanki:) Po domu chodzę w wygodnym dresie, do pracy ubieram się zgodnie z dress code, na imprezę zakładam coś „wyjątkowego”. To chyba taki sposób na „organizację” rzeczywistości, a może schematy z dzieciństwa? Może to ten szepczący mi do ucha głos mamy, który ostrzega, żeby nie zakładać „najlepszej” sukienki gdy idę na spacer do parku, „bo poplamię”, „zniszczę”, itd.?
    Nie wiem, ale myślę, że każdy od czasu do czasu chce czuć się wyjątkowo. To, co codzienne, choćby było najwspanialsze i najbardziej unikatowe, staje się rutynowe i „zwyczajne”. „Wyjątkowość” istnieje przecież tylko dzięki temu, że jest „zwyczajność”. Gdyby nie „zwyczajność”, nie byłoby „wyjątkowości”.

    Pozdrawiam!

    1. Hej, dziękuję za super komentarz! Rozumiem Twój punkt widzenia, ale ja na to patrzę z drugiej strony – połączenie wyjątkowości i zwyczajności nie czyni u mnie wyjątkowego zwyczajnym, ale zamienia zwyczajne w wyjątkowe:) Suknia ślubna – nie wiem, nigdy nie miałam okazji żadnej używać, ale jeszcze chyba nie widziałam takiej, która byłaby bardzo strojna i taka prawdziwie ślubna i jednocześnie by mi się podobała. Gdyby kiedyś przyszło mi do głowy wychodzić za mąż, pewnie wybrałabym coś, co jak najbardziej pasuje do mnie, a więc przypomina raczej sukienki, w których chodzę normalnie, niż suknię księżniczki. I wolałabym, żeby wyjątkowe chwile przypominały mi rozmowy, zdjęcia czy wspomnienia niż kilka metrów sześciennych tiulu i koronek zalegających w szafie:) Pozdrowienia!

      1. Moja suknia ślubna do disnejowskiej księżniczki też by nie pasowała:) była raczej skromna i czułam się w niej „sobą”, a nie jak w przebraniu. Jasne, że zdjęcia i wspomnienia są ważniejsze niż kawałek materiału, ale z drugiej strony, bardzo mnie wzrusza myśl, że pokażę tę suknię w przyszłości mojej córce i może ona zechce ją założyć na swój własny ślub…
        A tak na marginesie, wczytuję się w Twój blog już od dawna i uważam, że to, co robisz jest wspaniałe. Piszesz pięknie i z głową (a to niestety rzecz rzadko spotykana w polskiej blogosferze), a dopełnieniem są fantastyczne zdjęcia.
        Życzę Ci powodzenia i wielu inspiracji!:)

  52. Bardzo ciekawy post, który zmusił mnie do zastanowienia. Bo niby jestem jeszcze 'dziecko’, ale poprzez praktykę blogową- choćby nie tyle pisanie, a przeglądanie innych blogów to takie tematy naprawdę lubię. Czytając twoje przykłady sama myślałam o sobie i swoim życiu codziennym. I muszę przyznać, że masz rację! Kiedyś też tak miałam, że najpiękniejsze ciuszki wisiały sobie w szafie, ładnie, na widoku, jednak nigdy na mnie. A gdy z nich wyrastałam- co to był za ból! Teraz może podświadomie ( i z niewilką pomocą ;)) staram się zapobiegać takim sytuacjom, jednak zdarzają się od czasu do czasu. Bo trudno ubrać nasz najlepszy na świecie ciuch na „zwykły” spacer czy do szkoły. To trochę takie marnowanie… Ale z drugiej strony jak pięknie będziemy wyglądać! Jak wspaniale się czuć! ile komplementów zbierzemy, tym samym utwierdzając się w przekonaniu, że ten ciuszek to naprawdę jest „coś”

  53. Jest taki sposób na ocenę rzeczywistej ceny danej rzeczy: CENA ZAKUPU podzielona przez LICZBA UŻYĆ DANEJ RZECZY= CENA JEDNORAZOWEGO UŻYCIA.
    Wtedy nawet najdroższa, ale często i długo używana rzecz może stać się tańsza niż rzecz niskiej jakości, która rozpadła się po praniu lub jest zbyt niewygodna na częste noszenie :)

  54. Jak ja Cię uwielbiam za ten Twój styl pisania! Dziewczyno zacznij pisać książki:) Cieszy mnie,że podjęłaś się takiego tematu. W domu stoją za szkłem dwie zastawy porcelanowe i mama nie pozwala mi ich ruszyć. Na pytania dlaczego odpowiada „bo zbijesz”, „bo szkoda”, „bo to pamiątka”, „bo nie”. Nie rozumiem jej całkowicie, dla niej ważniejsze jest by stała i kurz się osiadał niż przyjemność z użytkowania. Nigdy tego nie zrozumiem. Jako dziecko w szafie miałam podział na ubrania dzienne oraz na „okazje”. Dla mnie osobiście jest to tak nie zrozumiałe,że aż mi żal ludzi, którzy zamiast się cieszyć z filiżanki,ubrania itp to trzymają. Odkąd wyprowadziłam się z domu w swojej szafie nie mam podziału na ubrania. Ubrania kupuję czytając metki, wolę zapłacić więcej a mieć na dłużej. Cenie sobie robione swetry na drutach czy szaliki. Ostatnio w SH kupiłam sweter 100% alpaca za 9zł. Jak coś kupuję to mam na lata. Co do butów nie mogę zrozumieć dziewczyn, które kupują buty jak to nazywam z „plastiku”. Buty skórzane to prawdziwe buty, oddycha w nich skóra, są wygodne i nie nabawimy się odcisków. Buty kupuję jedynie skórzane do tego zwracam uwagę na podeszwę by można było wymieniać fleki(dużo chodzę a fleki mi się ścierają).
    Torebka skórzana posłuży nam na lata dlatego warto kupić jedną a porządną. Co do Zuzi Górskiej długo się zastanawiałam nad zakupem, gorąco polecam. Wykonana solidnie, dbałość o detale do tego gwarancja,że rozleci się nam za rok czy dwa. Taka torebka jest na lata, jeżeli odpowiednio ją czyścimy i nawilżamy skórę to będzie nam służyła długo.
    W swoim domu nie mam zastawy na okazje, czy filiżanek za szkłem. Owszem mam porcelanowe filiżanki, które używam na co dzień. Uważam,że nie nie ma „zwykłych” czy ” okazjonalnych” dni- dla mnie każdy dzień jest wyjątkowy. Mojej mamy nigdy nie przekonam do użycia porcelanowej zastawy, a szkoda bo o wiele przyjemniej byłoby używać zastawy porcelanowej. Ludzie muszą zrozumieć,że żyjemy TU i TERAZ i nie ma czegoś takiego jak odkładanie „NA WYJĄTKOWĄ OKAZJĘ”. Życie jest zbyt cenne by czekać, każdy dzień jest wyjątkowy i trzeba brać z życia garściami, cieszyć się tym życiem. Doceńmy to w końcu.
    Co do piżamy to czuję się bardzo dobrze w piżamie, w której jest mi wygodnie do tego wiem,że jest dobrej jakości i przy kolejnym praniu nie straci fasonu. Mam dwie piżamy, której nie ukrywam kosztowały sporo ale służą mi już długo. Tak samo przykładam uwagę do pościeli. Czy mogę Cię zapytać gdzie zaopatrujesz się w piżamy? Czy może któraś z Was ma godne polecenia sklepy z piżamami? Będę wdzięczna za odpowiedź.

    Serdecznie Cię pozdrawiam i życzę sukcesów. A blog Twój,że się tak wyrażę- kawał dobrej roboty! Za co Ci dziękuję.

    A.

  55. Problem w tym, że bardzo często te rzeczy „na specjalną okazję”, czyli tzw. „kościółkowe” są cholernie daleko od naszego prawdziwego, codziennego stylu. Sama miałam kiedyś piękną bluzkę koszulową zakupioną z zamiarem noszenia na wielkie wyjścia. I pewnego dnia, kiedy dojrzałam do decyzji nieodkładania rzeczy na „wielkie potem” postanowiłam ją nosić na co dzień. Okazało się, że nie pasujemy do siebie, źle się w niej czuję i tak w zasadzie to nie lubię koszul. A do tej pory sztywne ramy „specjalnych okazji” usprawiedliwiały mój brak komfortu. Od jakiegoś czasu hołduję zasadzie, że każdy dzień jest wyjątkowy. I to w każdym aspekcie. Nie tylko jeśli chodzi o ciuchy.

    1. Ooo chyba trafiłaś w sedno tym komentarzem. Pewnie spora część problemu polega na tym, że takie „wyjściowe” ubrania wybiera się często pod kątem okazji, nie konkretnej osoby. Złotym środkiem wydaje się więc znalezienie czegoś, co przede wszystkim pasuje do nas, a w drugiej kolejności do danej okazji.

  56. Przeczytałam Twój post dwa razy, bo poruszyłaś temat w sumie chyba nikomu nieobcy. A mnie skłoniłaś do refleksji :) Gdy tak myślę, to może w mojej szafie nie ma ubrań „na specjalne okazje”, ale na pewno są takie, które noszę rzadziej ze względu na np. ich krój (powiedzmy krótkie spódniczki nie nadają się na każdą okazję) czy też ze względu na wygodę (a tutaj pojawia się temat slow fashion – po co ja w ogóle trzymam te ubrania, skoro nie są do końca wygodnie i nie czuję się w nich na maksa swobodnie?!). Mam też buty, które kupiłam pod wpływem chwili, a są dość wysokie i jeszcze w koralowym kolorze, więc nie do wszystkiego pasują i nie wszędzie mogę je ubrać.
    Natomiast jeśli chodzi o inne sfery, to chyba nie mam takich przedmiotów na specjalną okazję – piję herbatę we wszystkich kubkach na zmianę, tak samo jest z biżuterią, akcesoriami do włosów…
    Według mnie trzymanie rzeczy na specjalną okazję dobrze sprawdza się u dzieci, bo wiadomo jak to jest – dzieci lubią wszystkiego dotknąć i spróbować, przez co często się brudzą, a obecne proszki nie wszystko spierają (o dziwo), no i szkoda byłoby np. sukienki z jakiegoś dobrego materiału. Chociaż z drugiej strony dzieciaki przecież rosną, więc okazji może być naprawdę niewiele, aby założyć tę niezwykłą sukienkę. Tutaj więc chyba trzeba wypośrodkować i mieć jak najmniej tych ubrań na specjalne okazje, aby móc je założyć więcej niż jeden raz. W sumie u dorosłych to chyba też by się sprawdziło – jak najmniej rzeczy na specjalną okazję. Ubrania kupuje się po to, aby je nosić, a nie aby ładnie prezentowały się na wieszaku. :)
    Pozdrawiam!

  57. Dziękuję Ci za ten tekst! Właśnie czegoś takiego ostatnio potrzebowałam. Twój blog (strona internetowa ;)) jest kopalnią inspiracji i dzięki Tobie zmieniam swoje podejście do mody. Pozdrawiam :)

  58. Jedyne ubranie, które nie leży na co dzień w szafie to biała bluzka, którą prasuję zaraz przed włożeniem ;) Mam też parę bluzek nadających się tylko na wyjście wieczorem potańczyć, buty nienoszone na co dzień, a od specjalnej okazji… Staram się jednak trzymać zasady, że noszę wszystko, co mam w szafie, choć nie zawsze wychodzi tak jak planuję.
    I zdecydowanie zgadzam się, że lepiej pozbierać się, nawet jeśli zupełnie się nam nie chce, niż cały dzień spędzić w piżamie :))

  59. No nie wiem…różnie można podejść do tej kwestii. Nie lubię chodzić w domu w piżamie ale za to w starych, wygodnych szortach i tiszercie, w których nie śmigam po mieście czy do pracy owszem. To samo dotyczy włosów, poza domem mam zazwyczaj rozpuszczone i czuje się w nich dobrze, natomiast zaraz po przyjściu do domu wygoda znika i upinam włosy, jak to jest? :) Co do ubrań na specjalne okazje to przypomina mi się pewien fakt z mojego dzieciństwa jak mama kupiła mi nowe buty, wyszłam w nich do szkoły, a dziadek krzyczał, że przecież są nowe i powinnam je zakładać tylko w niedziele :D nigdy tego nie zrozumiem, to na prawdę zabawne :) Pozdrawiam Martyna

  60. O! A ja wszędzie w Londynie szukam najpiękniejszych, najlepiej starych, filiżanek – właśnie żeby się tak rozpieszczać. (Dodam że takich które nie kosztują ponad 100 funtów za parę z czym już się spotkałam). Jakaś wskazówka, może gdzie kupiłaś swoją ze zdjęcia? :)

    1. Swoją kupowałam w dość nietypowym miejscu, bo na targu staroci w Rudzie Śląskiej, ale w Londynie przychodzi mi do głowy któryś z pchlich targów, ale tych mniej turystycznych niż Portobello, może Deptford Market? Albo jakaś wyprzedaż garażowa?

  61. Asiu, mam do Ciebie prośbę. W najbliższym czasie chciałabym zainwestować w lustrzankę cyfrową, gdyż bardzo lubię robić zdjęcia a mój kompakt przestał mi już wystarczać. Wielokrotnie podziwiałam Twoje zdjęcia (szczególnie z wypraw, ponieważ sama uwielbiam podróżować) i dlatego chciałabym Cię spytać czy mogłabyś mi polecić jakiś aparat (a najlepiej też obiektyw) w przystępnej cenie (do 3000 zł). Z góry dziękuję za pomoc :) Kinga

    1. Cześć Kinga! To zależy do czego chcesz tego aparatu, a zwłaszcza obiektywu używać, na jaką firmę chciałabyś się zdecydować itp. Ja używam Canona 60D, zwykle z obiektywem Canona 50mm 1.4, ale sporo tańsza opcja z tą samą ogniskową w wersji 1.8 podobno też jest fajna, więc na początek na pewno będzie okej – o ile taki rodzaj obiektywu odpowiada temu, co chcesz robić. Co do body, to nie bardzo mogę doradzić, bo testowałam tak naprawdę wyłącznie swoje, ale 60d sprawuje się u mnie świetnie!

  62. Również bardzo lubię Twoje przemyślenia na temat ubrań- potrafisz o tym pisać naprawdę ciekawie, nie zahaczając, mimo lekkiej tematyki, o banał. Ja kiedyś miałam swego rodzaju manię zostawiania najładniejszych rzeczy „na wyjątkowe okazje”, ale jakiś czas temu doszłam do wniosku, ze to absurdalne, bo ulubione ubrania w gruncie rzeczy nosiłam najrzadziej. Podobnie rzecz miała się z perfumami oraz próbkami zapachów i kosmetyków, które wiecznie odkładałam „na później”. Nauczyłam się już korzystać z nich regularnie i cieszę się z tego :) Pozdrawiam Cię Asiu serdecznie i gratuluję zmian na blogu, jest tu jeszcze fajniej. PS. Uważam za nieco zabawną poradnikową „francuską” tendencję, która często ma niewiele wspólnego z rzeczywistoscią w tym kraju ;)
    Kasia

  63. Mój Tata zawsze powtarza, że nie ma co oszczędzać rzeczy „na lepsze okazje”, bo do nieba nawet w nowych laciach nie wpuszczają… Podobne rozumowanie co biblijna przypowieść o bogaczu, wielbłądzie i uchu igielnym :-)

  64. To prawda, w szafach i na półkach zawsze piętrzy nam się stos rzeczy, które „może kiedyś się przydadzą”. Później o nich zapominamy i najczęściej po wielu latach nadają się tylko do wyrzucenia. Jednak niekiedy fajnie jest znaleźć coś, o czym się nie pamiętało, że leży gdzieś na dnie i mieć nowy pomysł na wykorzystanie tej rzeczy lub spojrzeć na nią przez inny pryzmat :D

  65. Będąc na weselu, wzrokiem szukam zadowolonych twarzy młodej pary i roześmianych, dobrze bawiących się gości, nie modowych wpadek lub olśnień. Każda wyjątkowa okazja ma swój własny powód/cel, z reguły radosny, choć wiadomo, że są też te drugie. Strój ma pełnić tylko i wyłącznie funkcję narzędzia, które pomoże mi celebrować „święto” w taki sposób, w jaki chcę to zrobić.. Warto pamiętać o tym, że ważne okazje same w sobie nie potrzebują nieopatrzonych sukienek, tylko raczej nas i naszej uwagi. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy katować się odmawianiem sobie przyjemności noszenia na co dzień strojów, które wprawiają nas w dobry nastrój lub zakładaniem tych najbardziej niewygodnych właśnie wtedy, kiedy dzieje się coś wyjątkowego.
    Jest też inna sprawa: ludziom często wydaje się, że serwis bądź ubranie straci na wartości/uroku, w momencie gdy użyjemy ich w powszedniej sytuacji. I tu chyba warto się zastanowić: czy jeżeli musimy się czegoś takiego obawiać, to czy rzecz, którą posiadamy, kiedykolwiek była obdarzona prawdziwą urodą?

  66. Mam wrażenie, że jestem na takim samym etapie kupowania w ogóle co ty i również przeszłam przez wszystkie poprzednie, czyli fascynacja modą, zakupoholizm, nienoszenie tego co się kupiło, wyprzedawanie.

  67. I mnie zainspirowałaś i wyciągnęłam ukochaną filiżaneczkę, i piję sobie teraz pyszną herbatę, tę „na lepsze okazje” :-)
    Dotychczas jeśli chodzi o ubrania miałam dość nietypowe podejście, bo instynktownie nosiłam „okazyjne” rzeczy na co dzień i łączyłam je na niestandardowe sposoby. Mama do dziś śmieje się ze mnie i wypomina mi pewien dzień kilka lat temu, gdy poszłam na uczelnię w cienkich rajstopach, koronkowej sukience i kożuchu :-) W rzeczywistości lubię właśnie to, o czym dziś pisałaś: dodawać zwykłym dniom trochę niezwykłości w postaci ulubionych rzeczy, których nie ma co trzymać na święty nigdy.
    Ale dzięki Tobie przypomniałam sobie właśnie o tej jednej szczególnej filiżance i dzięki za to!

  68. Pod tym postem posypało się sporo pochwał, ale na prawdę zasłużenie. Na ten moment jest to dla mnie jedyne polskie miejsce w blogosferze, gdzie chcę zaglądac i wgłębiać się w tekst, a komentarze kulturalnych (i ciekawych!) czytelników tworzą „drugą” lekturę. Serdecznie Ci gratuluję tej świetnej zmiany, jaką widzę na przestrzeni kilku lat.
    A teraz coś ode mnie, z historii rodzinnych:
    Mam ciocię, która wychodziła z założenia, że rzeczy które dostaje paczkami od rodziny z USA są na najlepsze okazje, więc nie pozwalała się bawić dzieciom oryginalnymi lalkami Barbie (były na prawde czadowe, nigdy wcześniej, ani później nie widziałam podobnych), więc stały w opakowaniach na kredensie, a cały pokój z odświetnie przystrojonym stołem był zamykany na klucz. Zawsze było w nim okropnie zimno i jak udawało nam się tam wejść, potęgowało to wrażenie wyjątkowej okazji. :))
    Myślę że jeszcze długa droga przed naszymi rodzinami i społeczeństwem, które przecież ma za sobą cięzką historię – i oszczędzanie lepszych rzeczy jakby mamy w krwi… Co do mnie – poszłam za Twoimi radami i teraz czuję różnicę ogromną, nie tylko częściej nosze zapomniane rzeczy, ale też tworze nowe zestawienia, co daje dużo satysfakcji. Myślę że można to też stosować w przypadku kosmetyków – niektóre produkty (np. Chanel) kupując raz ma się na bardzo długi czas. W końcu coś, co siedzi na naszej twarzy kilka godzin też musi ją dobrze traktować. :)
    Pozdrawiam

  69. Hej Asiu, mogłabyś zdradzić jaka jest Twoja skarpetkowa baza, o której wspominałaś w wywiadzie dla magazynu Exclusive Info?

  70. Z odkładania ubrań na potem ostatecznie wyleczył mnie mój syn, a raczej macierzyństwo. Na początku ulubione ubranka odkładałam na lepsze okazje, ale dzieci tak szybko rosną, że okazało się niebawem, że niektóre rzeczy zdążył założyć może raz, czy dwa. Od tamtej pory „niedzielę” potrafimy mieć w środku tygodnia. Często słyszę „Ależ go ładnie ubrałaś/ wystroiłaś!” i widzę niedowierzanie, gdy odpowiadam, że my tak na co dzień : ) Kocham Nicponia tak samo w brudnym dresie, jak i w szykownym sweterku, ale nie chcę tego sweterka oszczędzać, żeby po kilku miesiącach odkryć, że jeszcze niedawno za długi rękaw sięga mu ledwie do łokcia ; )

  71. Joasiu dziekuje Ci, ze jestes!!! Jestem wierna czytelniczka polskiej blogosfery od 2008 roku i odnosze wrazenie, ze tylko Twojego bloga mozna porownac do wina ;) Czyli im starszy tym lepszy!!! Jakosc i klasa Twojego slowa to mila odmiana po serii postow sponsorowanach, ktore wlasnie mialam nieprzyjemnosc przeczytac. Tak trzymaj! A teraz nawiazujac do posta, sadze, ze jestem szczesciara, poniewaz z domu wynioslam umiejetnosc swietowania kazdego dnia :) To samo tyczy sie rzeczy codziennego uzytku. Jesli w deszczowy poniedzialek mam ochote na piekna jedwabna spodnice to ja zwyczajnie zakladam. Czy to wesele czy proszony obiad musze przede wszystkim czuc sie soba, dlatego moja szafa skompletowana jest w taki sposob, ze kazdy element ( elegancki i codzienny) mozna ze soba polaczyc. Pozdrawiam i czekam na kolejnego posta.

    (Przepraszam za brak polskich znakow)

  72. Wydaje mi się,że tu nie chodzi o rzeczy na lepszą okazję. Codziennie przeciętnie człowiek używa kilku i wyłącznie tych samych ubrań i instynktownie wybiera te w których czuje się najlepiej choć inne są piękniejsze, dodają więcej szyku, zatem te „na lepsze okazje” pozostają w kącie/dnie szafy/ na półce czyli zgoniłabym tu też na pamięć ;-) Poza tym jeśli posiadamy wiele ubrań jesteśmy zmuszeni podzielić je na kategorie,żeby łatwiej było się ogarnąć co jak z czym. A co powiesz o kupowaniu podobnych ubrań np. 5 sztuka swetra w tym samym klimacie?:)

    1. I właśnie takiego noszenia tylko kilku procent posiadanych ubrań staram się unikać, podobnie jak kupowaniu 5 podobnych swetrów – skoro mam jeden, dobrej jakości, który naprawdę lubię, to po co mi 4 kolejne?

  73. Piżamy zalegające z tyłu szafy – jak u mojej babci! Już od kilku lat nie kupuje jej prezentów ubraniowych, bo zawsze lądują w szafie i czekają na lepsze czasy. Jeśli chodzi o ciuchy na specjalne okazje, to u mnie takie nie występują. Mam kilka 'weselnych’ sukienek, ale noszę je również na co dzień, w połączeniu z mniej 'weselnymi’ dodatkami. Z reguły kupując sobie ciuchy na jakąś specjalną okazję wybieram rzeczy, które tak mi się podobają, że po prostu nie ma opcji, żeby później leżały zakurzone w szafie. Mam natomiast jedną sukienkę, którą nie sposób założyć na zakupy czy na uczelnię, ale za to podczas sesji mam ją na sobie na prawie każdym egzaminie.
    Jeśli chodzi o podział na ciuchy domowe i 'na wyjście’ to u mnie on występuje, ale nie oznacza to, że po domu chodzę w potarganych spodniach ;) Dresik, luźna bluzka i wełniane skarpetki to mój standardowy zestaw (wełniane skarpetki są w użyciu cały rok, nawet latem :D). Uwielbiam ładne rzeczy, zresztą jak wszyscy, i moim zdaniem kupowanie czegoś pięknego, a następnie odkładanie na bok i czekanie na specjalną okazję jest bez sensu, no bo jak można kupić przepiękne buty i oglądać je w pudełku? No nie da się!
    P.S. Nowy wygląd bloga jest super, ale i tak jest niczym w porównaniu do jakości Twoich tekstów – naprawdę świetnie się czyta to, co piszesz.

  74. Świetny post, świetne komentarze; inspiracja i wzmocnienie!
    Chciałam wtrącić trzy gorsze nie tylko z damskiego punktu widzenia. Otóż kupiłam mężowi ogrodniczki robocze (żaden szał, w Lidlu) – czekały swojego czasu dobre dwa miesiące! Mąż stwierdził, że są „za czyste” i nie nadają się do pracy:))) Dopiero gdy wyrzuciłam stare zestawy, no i pogoda się ochłodziła – zostały użyte. I zaraz upaprane. Ale co z tego? Chodzi o to, że nie są podarte, sprane, rozciągnięte, jak te poprzednie.
    Macie rację, że kwestia „oszczędzania/donaszania” rzeczy jest szersza i dotyczy nie tylko mody, ale i ogólnego życiowego podejścia. Nic, tylko pracować nad sobą! Pozdrawiam!
    Ola

  75. Dalej mam w szafie rzeczy „na specjalną okazję”, najczęściej takie sukienki, które bardziej nadają się na wieczorne wyjście, które jednak nie zdarzają mi się tak często.

  76. Heh. To temat, który doskonale obrazują moi i męża rodzice. Będąc w mieście Cognac, kupiłam jednym i drugim po butelce porządnego koniaku. I teściowie wypili go od razu, z okazji spotkania podczas którego go dostali, stwierdzając, że „nooodorby” (zaznaczę, że nie mają problemu z alkoholem;) ), a moi rodzice jeszcze go nie ruszyli;) I to są dwa skrajne podejścia:D

    My jesteśmy chyba po środku. Korzystamy z najlepszych rzeczy, w końcu na nie zasługujemy, ale miło jest świętować i poczekać z założeniem najpiękniejszej sukienki na wspólny spacer, czy kolację, a niekoniecznie do gotowania obiadu;)
    Myślę też, że ważne jest zachowanie równowagi w tym wszystkim. O dostosowanie. Bo co z tego, że wypijemy herbatę w pięknej filiżance, jesli będzie to jakaś parszywa herbata wypita haustem na stojąco? Fajnie jest takie miłe chwile trochę poświętować i wygospodarować choćby 15 minut, żeby usiąść i się tą dobrą herbatą podelektować. Podobnie można się delektować wszystkim;)

    pozdrawiam i gratuluję nowego wyglądu bloga!

  77. z zostawiania rzeczy na „specjalne okazje” zrezygnowałam pod koniec podstawówki, kiedy to dostałam piekna(i smaczna) bombonierke i była w niej poza innymi czekoladkami tylko jedna z likierem gruszkowym, zostawiłam ja na póżniej żeby delektować się nia na samym końcu. Przezyłam wielkie rozczarowanie kiedy okazało się, ze cala jest pokryta białym nalotem ze starości!! nigdy nie zostawiam najlepszych rzeczy na potem od tej pory!!!

  78. Ale numer! Właśnie wczoraj o tym rozmawiałam z moimi Siostrami :D Że niektóre ciuchy na specjalne okazje już nigdy do mody nie wrócą :) Dzięki Tobie kupuje dobre ubrania i mam porządek w szafie :) Jest tylko jeden minus – nie mam potrzeby wchodzić do sklepów :)))

  79. Nie lubię oszczędzać przedmiotów czy ubrań.. Kupuję po to, by móc się nimi cieszyć! Niektóre ubrania – mimo że eleganckie – są zbyt dobrze skrojone, by zalegać w szafie. Czasem wystarczy zmienić dodatki :)

  80. Idę po moje piękne, małżeńskie filiżanki! Dziś wieczorem obowiązkowo napijemy się w nich herbaty :)
    Od jakiegoś czasu staram się minimalizować coraz bardziej ubrania „na wyjątkową okazję”, bo najczęściej okazja ta nigdy nie nadchodzi. Dobrze, że moda poszła do przodu w przypadku wesel i tego typu imprez, bo nie trzeba już mieć wielkiej, napompowanej sukienki jak to było jeszcze jakieś 10 lat temu, tylko można założyć np. małą czarną, albo ładną, zwiewną sukienkę do kolan, którą można też założyć na codzień.
    Lubię wyglądać ładnie i czuć się dobrze w tym, w czym chodzę bez okazji :)
    Ale widzisz, z filiżankami się zapomniałam! Dzięki za ten post – idę odkopywać skarby w kuchni i wyciągać je na codzienny użytek :)

  81. Uwielbiam na Twoim blogu czytać nie tylko posty, ale też prawie wszystkie komentarze, zwłaszcza, że przychodzę późno i komentarzy już trochę jest. Kiedy tak sobie czytałam, przyszło mi do głowy, że na lepsze okazje oprócz szpilek, których i tak nie założę, trzymam też…herbaty. Ot tak, bo dobra. A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że herbatę pijam rzadko, to trochę je przetrzymuję :)

  82. Oczywiście masz rację! Uważam, że trzeba korzystać z tego co mamy i to co nam daje radość. Skoro dobrze czuję się w jakieś ładnej i drogiej rzeczy to dlaczego mam ją nosić odświętnie?! Super wpis.
    Pozdrawiam ;)

  83. właśnie przez takie oszczędzanie naczyń dostałam od mamy dwa serwisy obiadowe (jeden używany a drugi nawet nie odpakowany) gdy wychodziłam za mąż, nagle mamie nadarzyła się okazja by wyjąć w końcu nowe serwisy, które wieki czekały na użycie, dodatkowo w spadku dostałam kryształowe karafki, talerze i kieliszki – które używamy ;) nie martwiąc się, że się zniszczą, bo przecież tylko wtedy cieszą oko, gdy możemy się z nich delektować;)

    Co do garderoby to masz świętą rację, ja dopiero walczę ze swoją szafą i ciężko mi się pozbywać rzeczy, nawet tych które nie noszę, zrobiłam pierwszy krok, wyniosłam dziś wielką siate nienoszonych ubrań do kosza dla potrzebujących. Pozostaje problem sukienek „wieczorowych” „weselnych” a może jeszcze gdzieś ubiorę, w efekcie więcej się tego na siebie nie wkłada, a tym bardziej na co dzień:/

  84. Paulina Angelika

    Ja to też wyniosłam z domu, ale walczę. Teraz i mamę motywuję, żeby swój idealny krem czy puder używała, a nie czekała aż się przeterminuje. Z ubraniami aż tak nie było, bo jednak te okazje zdarzały się częściej – typu wyjście na spacer do parku, w którym jeszcze nie byłyśmy już był wystarczającą okazją, żeby założyć najładniejszy (ale wciąż wygodny) płaszczyk. To oszczędzanie zawsze dotyczyło kosmetyków i dodatków. Z kosmetykami to na prawdę tragedia. Kiedyś wygrałam w konkursie komplet kosmetyków do makijażu, a ja używam takich kosmetyków bardzo mało, do tego nie wszystko mi pasowało. Połowę oddałam koleżance, a moja połowa przeczekała 2 lata nieotwierana nawet (zużyłam tusz i kredkę do oczu; wszystkie cienie, puder, róż czekały aż się nauczę tym posługiwać). I zamiast się tym pobawić, w końcu za darmo mam, nie powinno mi być szkoda, to właśnie czekałam na lepszy moment. Jakby kosmetyki miały lepszy los w szafie niż na twarzy. A mama jak znalazła idealny krem dla siebie, to używa raz na miesiąc, kiedy poczuje, że chce się odpicować. Tylko co jej da krem używany raz na miesiąc?

  85. Przytoczę pewną indyjską opowieść : „Mój przyjaciel otworzył szufladę w stoliku nocnym swojej żony i wyciągnął pakuneczek owinięty w biały papier. Odwinął papier i zobaczył piękny, jedwabny komplet bielizny. ” Kupiła go jakieś dziesięć lat temu, nigdy nie założyła, PRZECHOWYWAŁA NA SPECJALNE OKAZJE. Dobrze. Myślę, że teraz będzie odpowiednia okazja.” Zbliżył się więc do łóżka i położył tę bieliznę obok rzeczy, w które miała zostać pochowana jego żona na pogrzeb. Kilka dni wcześniej umarła. Odwrócił się do mnie i powiedział : ” NIGDY NIE PRZECHOWUJ NICZEGO NA SPECJALNE OKAZJE, KAŻDY DZIEŃ TWOJEGO ŻYCIA JEST SPECJALNĄ OKAZJĄ”.

    Pozdrawiam i gratuluję świetnego artykułu.

  86. I’m pretty pleased to uncover this web site. I need to to thank you for your time
    just for this wonderful read!! I definitely enjoyed every little bit
    of it and i also have you book-marked to see new
    things in your web site.

  87. Ktora z ksiazek o „francuskim stylu” polecasz najbardziej? Chialabym przeczytac jakas dobra pozycje z ciekawosci

  88. Jakieś dwa lata temu wyciągnęłam z szuflady złote kolczyki, które dostałam jako dziewczynka, na komunię czy chrzciny nawet, już nie pamiętam. Założyłam i już tak noszę, nie rozstaje się z nimi. I to cud, że te kolczyki pojechały ze mną do Brazylii i przetrwały 6-miesięczną backpakerską podróż!

  89. Ten tekst jest o mnie! Zestawy „kościołowych” ubrań długo gościły w mojej szafie. Były tak ładne/drogie/wymyślne/specjalne, że nie miałam odwagi w nich chodzić do szkoły. Na studiach miałam piękne brązowe kozaki, przód był w szpic, bo takie były wtedy modne, miałam je na sobie 3 razy (żeby się nie zniszczyły w autobusie). Takie były piękne, że aż wyszły z mody i nawet za darmo nikt ich nie chciał! Wtedy coś mi się w głowie na szczęście zmieniło i uznałam, że takie podejście nie ma sensu.
    Nie jest to proces skończony, ale może będę już tylko mądrzeć :)

  90. Świetny post! Ja od kiedy mieszkam sama też chodzę we wszystkim, w domu nie było o tym mowy. Do tej pory dźwięczą mi w uszach słowa mamy, żeby by czymś nie chodzić, bo „wyciucham” „nic lepszego na niedzielę nie będę miała”. Rok temu moja siostra dostała na 18-stkę zegarek Korsa, to mogła go tylko od święta na chwilę zakładać co by nie zniszczyć. :p

  91. Nie ma to jak komentować post sprzed trzech lat ;) Ale dopiero teraz odkryłam Twój blog.

    U mnie w domu było odwrotnie – zarówno mama jak i babcia powtarzały, że dzieci szybko rosną i trzeba chodzić jak najczęściej w najładniejszych ubraniach, żeby zdążyć się nimi nacieszyć. I nigdy nie było opcji chodzenia „po domu” w dresach lub wymemłanych łachach i pokazywania się domownikom np. w maseczce – skoro nie pokazałabym się tak listonoszowi, którego odczucia estetyczne są mi obojętne, to jak mogłabym straszyć tak moich bliskich? Mam tyle ładnych a jednocześnie wygodnych rzeczy, że muszę je nosić na co dzień – inaczej pewnie nigdy nie opuściłyby szafy. I żeby nie było – nie śmigam od świtu w garsonce i na szpilkach :) Po prostu lniane spodnie i tunika + jakaś bransoletka lub większe kolczyki są równie wygodne a nieabsorbujące jak dresy, a zdecydowanie przyjemniej się na siebie w nich patrzy.
    Choć jest to oczywiście kwestia wyboru własnego stylu i trzymania się go zarówno „po domu”, jak i poza nim. Jeśli ktoś dobrze czuje się tylko w rozwleczonych dresach… Szkoda tylko, że kobiety chodzące na co dzień w rozwleczonych dresach i podróbkach Crocsów „od święta” popadają w drugą skrajność – nadmiar makijażu, nienaturalne kreacje odzieżowo-fryzjerskie… Nie rozumiem takiego „przebierania się” na wesele lub inną, ważną okazję – często odwiedzając znajomych widzę gdzieś w salonie ich ślubne zdjęcia i nie jestem w stanie rozpoznać panny młodej – te misterne koki, barokowe makijaże, tipsy, sztuczne rzęsy, biust podwindowany obowiązkową konstrukcją „gorset+beza”, twarze jak z papier-mache… Po co?

  92. Idea domowych ciuchów jest trudna (choć pewnie nie niemożliwa) do porzucenia w momencie, gdy w domu zamieszkał niemowlak…często szkoda założyć coś wykonanego z dobrych droższych materiałów, bo prawdopodobieństwo poplamienia, zniszczenia wynosi praktycznie 100%
    W tym okresie jednak bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy poczuć się ładne i zadbane. Jak rozwiązać ten problem? Czy nie lepiej wtedy wlaśnie postawić na ładne ubrania, ale gorszej jakości i tańsze, by nie było szkoda gdy się zniszczy? Tym sposobem jednak zawalamy naszą szafę kilogramami 'łaszków’. Jak rozwiązać ten problem?

    1. Trudno mi powiedzieć, bo nie mam za dużo doświadczenia z niemowlakami i pewnie nie potrafię sobie w pełni wyobrazić skali zniszczeń – bo wszystko, co przyszło mi do głowy, jest raczej spieralne:) Ale wyobrażam sobie, że zestaw wygodnych ubrań (np materiałowe spodnie + tshirty, koszule czy bluzki z długim rękawem), którym nie straszne pranie, a która można rotować (trzeba się zastanowić, ile się faktycznie tych rzeczy potrzebuje) powinien się sprawdzić. Może z sh? I ceny niższe, i mamy pewność, że jak coś przetrwało pełno prań, to kolejnych 30 też prawdopodobnie przetrwa. Tylko pewnie trzeba o tym pomyśleć wcześniej, bo trzeba na to chwilę czasu poświęcić.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.