Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Najwyższa pora przestać chwalić się brakiem pieniędzy

na zdjęciu świetna ksiażka Finansowy Ninja, o której przeczytacie pod koniec posta

Mamy dziwne podejście do pieniędzy. Z jednej strony narzekamy na ich brak, z drugiej strony na ludzi, którzy je mają, patrzymy podejrzliwie. To chyba pokłosie tych wszystkich bajek o złym bogaczu i dobrym, ale biednym szewcu czy pastuszku.

Zupełnie nie umiemy też o nich rozmawiać. Wszystkie finansowe informacje są ściśle tajne, nawet w ogłoszeniach o pracę nie podaje się w Polsce widełek zarobków.

Mam w swoim otoczeniu sporo przedsiębiorców czy freelancerów i bardzo często od nich słyszę, że oni to nie lubią zajmować się pieniędzmi, nie nadają się do tych wszystkich tabelek i właściwie to nawet nie lubią brać pieniędzy od klientów – jakby się tego wstydzili.

Nie wiedzą, ile tak naprawdę zarabiają i zaskakuje ich podatek czy stałe opłaty. A potem, zamiast usiąść i zrobić prosty budżet czy spis wydatków, wrzucają pełnego narzekań posta na Facebooka. Takiego, który nic nie zmienia, ale pozwala poczuć się lepiej bez żadnego wysiłku, zwłaszcza jeśli przyłączą się inni narzekający. Obserwuję to szczególnie często u kobiet, ale może po prostu dlatego, że to z kobietami częściej rozmawiam.

Ba, nawet na zaproszeniach na ślub nie jesteśmy w stanie napisać „słuchajcie, budujemy dom/urządzamy mieszkanie/cokolwiek, więc jeśli chcecie dać nam prezent, najbardziej przydadzą nam się pieniądze” i chowamy się za mniej lub bardziej absurdalnymi wierszykami.


Jak wygląda milioner?


Być może wynika to też z tego, że zamożność kojarzy się u nas wciąż z ostentacyjnym nowobogactwem. Za ludzi bogatych uważamy tych, którzy chcą, żebyśmy ich za takich uważali. Tych, którzy rzucają przy stoliku w najmodniejszej restauracji, że im to już raczej nie wypada kupować torebek bez znanego logo. A potem narzekają, że ten oszklony klub fitness na trzydziestym piętrze strasznie się ostatnio popsuł, bo i portier nie otwiera już drzwi, i podgrzewacze na ręczniki coś przestają działać.

Tacy ludzie bardzo często wcale nie są zamożni, mimo wysokich zarobków. Często są nawet po uszy zadłużeni, więc gdyby wszystko podliczyć, okazałoby się, że są w gorszej sytuacji finansowej, niż przeciętny student.

Utożsamiamy rozrzutny styl życia z zamożnością, nie biorąc pod uwagę, że zamożni ludzie to ci, którzy wydają mniej niż zarabiają. Czyli osoby, które umiały opanować inflację stylu życia.

Najczęściej wraz ze wzrostem dochodów rosną nam koszty życia, do tego zwykle nieproporcjonalnie. Wydaje nam się, że skoro jesteśmy szefami działu, to nie wypada nam mieszkać w mieszkaniu w bloku czy jeździć tramwajem. Dochodzimy do wniosku, że teraz to sobie możemy odbić za wszystkie chude lata i rzucamy się w wir zakupów. A potem nie możemy się nadziwić, że jest nam ciężej połączyć koniec z końcem, niż wtedy, kiedy zarabialiśmy mniej.

Znam kilku milionerów. Gdybym kazała Wam ich wskazać palcem na ulicy, nie mielibyście szans trafić. To osoby, które noszą całkiem normalnie ubrania i mieszkają w całkiem normalnych mieszkaniach czy domach, które nie są ociekającymi złotem pałacami.

Traktują pieniądze jako narzędzie. Do zapewniana sobie spokoju ducha, do realizowania swoich pasji i marzeń, ale na pewno nie do chwalenia się nimi wszystkim wokół, żeby poczuć się lepiej od innych.


Jak było u mnie?


Pewnie wszyscy się zgodzimy, że lepiej mieć pieniądze, niż nie. Ale tak właściwie to dlaczego warto je oszczędzać? I to już teraz? Dlaczego to całe trzymanie swoich zachcianek w ryzach i mądre zarządzanie budżetem są warte zachodu?

Żeby nie teoretyzować, opowiem Wam, jak to było u mnie. Najpierw wyznanie, którym dzieliłam się z Wami już nie raz.

Oszczędzanie pieniędzy podniosło mój komfort życia tak znacząco, że żaden inny czynnik nie może się z tym równać. Uporządkowanie swoich finansów i samego podejścia do pieniędzy było najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek dla siebie zrobiłam.

Kiedyś twierdziłam, że pieniądze po prostu się mnie nie trzymają. Traktowałam to jaką całkiem uroczą cechę charakteru. Przecież tyle jest roztrzepanych i nieodpowiedzialnych bohaterek książek i filmów, które wszyscy uwielbiają.

Dzisiaj wiem, że to zupełna bzdura i że ogarnięcie finansowe nie jest czymś, co trzeba mieć wrodzone. Wystarczy prosta tabelka w Excelu czy nawet kartka i ołówek. Budżet wydatków osobistych to rzecz, którą potrafi zrobić każda dorosła osoba (myślę że większość starszych dzieci też by dała radę), zwłaszcza przy dzisiejszej dostępności narzędzi.

Najtrudniejsze jest jednak zmierzenie się z własną niefrasobliwością i uporządkowanie tego całego bałaganu. Długo zwlekałam z ogarnięciem swoich finansów, bo wydawało mi się (całkiem słusznie zresztą), że dużo wydaję na głupoty i bałam się z tym zmierzyć oko w oko. Wybierałam więc metodę jaszczurki i zamierałam w bezruchu, nic nie zmieniając.

Teraz żałuję, że nie zebrałam się w sobie wcześniej, bo różnica w jakości życia jest ogromna.

Miałam też mnóstwo błędnych przekonań, w które wierzyłam, bo było mi tak wygodnie. Pamiętam, że usprawiedliwiałam przed sobą zakup kolejnych niepotrzebnych butów, myśląc że lepiej jest kupić coś konkretnego, bo inaczej pieniądze znów rozejdą mi się nie wiadomo na co, a tak to przynajmniej mam jakiś konkret – buty (które pewnie założę dwa razy).

Z perspektywy czasu widzę, jak absurdalne jest usprawiedliwianie niepotrzebnego wydatku własną nieodpowiedzialnością – bo nie ma co owijać w bawełnę, życie na krawędzi debetu na koncie to nieodpowiedzialność. Problem jednak w tym, że kiedy się w tym tkwi, trudno jest spojrzeć z boku na swoje zachowanie i dostrzec jego niedorzeczność.


Impuls do zmiany


Trudno jest mi jednoznacznie określić, co najbardziej przyczyniło się do zmiany mojego podejścia do finansów. Myślę, że tych czynników było kilka i do tego zbiegły się w czasie.

Po pierwsze, przestałam kupować tyle ubrań i przekonałam się w praktyce, jak fajnie mieć na koncie większą kwotę, która po prostu tam sobie leży, nie jest z góry przeznaczona na kolejny wydatek. Jestem też bardzo wdzięczna moim rodzicom, bo kiedy byliśmy dziećmi, założyli i mnie, i mojemu bratu lokaty, na które regularnie wpłacali niewielkie kwoty. Dostaliśmy te pieniądze po skończeniu studiów. To nie była żadna fortuna, raczej kwota, którą można przepuścić niepostrzeżenie w parę miesięcy, ale pozwoliła mi poczuć, jak to jest mieć konkretne oszczędności. Okazało się, że to tak świetne uczucie, że nigdy już z tej drogi nie zawróciłam.

Po drugie, kiedy skończyłam studia i zaczęłam utrzymywać się tylko ze swojej pracy, a problemy typu zepsuta pralka były wyłącznie na mojej głowie, dotarło do mnie, jak nierozsądne i stresujące jest życie od pierwszego do pierwszego. I że muszę podjąć konkretne kroki, żeby uciec od tego schematu, bo z moją skłonnością do martwienia się o wszystko będę bardzo sfrustrowanym człowiekiem.

Po trzecie, wkręciłam się w blogi i książki minimalistów. To było dla mnie coś naprawdę świeżego i odkrywczego, miałam poczucie, że zrzucając z siebie całą tą konsumpcjonistyczną skorupkę wracam do tego, kim jestem naprawdę i co naprawdę lubię robić (czyli głównie chodzić z psem po lesie, leżeć na kanapie i czytać książki, pisać w spokoju, pić herbatę i jeść dobre rzeczy).

Po publikacji moich książek ukazało się sporo artykułów o mnie. Autorzy bardzo często pisali o przemianie z szalonej zakupoholiczki (co jest akurat mocno przesadzone) w osobę, która promuje rozsądne podejście do kupowania ubrań. Z perspektywy czasu ja widzę raczej zwykłą dziewczynę, którą oszołomiła konsumpcyjna machina, a punktem zapalnym było założenie bloga u ubraniach. Na szczęście w miarę szybko udało jej się z niej wymknąć i wrócić do siebie.

I to trafia w sedno założenia minimalizmu – ogranicz nadmiar wydatków i przedmiotów, żeby skupić się na tym, co dla ciebie naprawdę ważne. Rzadko myślimy o tym w ten sposób, ale kupowanie naprawdę zabiera nie tylko pieniądze, ale też mnóstwo czasu i energii, chociażby na ciągłe podejmowanie decyzji.

Po czwarte, odkryłam blog Michała Szafrańskiego, Jak Oszczędzać Pieniądze. W idealnym momencie, bo grunt miałam już przygotowany, a blog Michała tylko utwierdził mnie w moich przekonaniach, zmobilizował do działania i dał proste w użyciu narzędzia, które ułatwiły mi stronę praktyczną tej przemiany.


Dlaczego warto oszczędzać?


Nie będę tu wypisywać wszystkich zalet oszczędzania, choć jest ich mnóstwo. Nie o to chodzi w tym wpisie. Opowiem Wam za to o najważniejszych konkretach, które dało mi oszczędzanie.

1.  Spokój ducha

Kiedy słyszę, jak ktoś mówi, że nie wie, za co przeżyje weekend, bo przelew ma przyjść dopiero w poniedziałek, myślę sobie „Umarłabym ze stresu!”. A zaraz potem „Jak ja mogłam tak funkcjonować, i to z własnej woli?!?”.

Oszczędności na koncie, które dają mi pewność, że awaria pralki, komputera czy samochodu nie będzie tragedią, dają mi ogromny komfort. Wiem, że jeśli coś mi się stanie i przez dłuższy czas nie będę mogła pracować, to wciąż będę miała za co żyć. A nie trzeba do tego jakichś ogromnych tragedii. Wystarczyłoby, że wylałabym sobie na ręce wrzątek z czajnika, ostatnio spotkało to moją sąsiadkę.

 2. Wolność wyboru

Brak oszczędności uwiązuje nas do sytuacji, w której obecnie się znajdujemy i pozbawia pola manewru.

Ile osób tkwi w znienawidzonej albo zwyczajnie nielubianej pracy, bo od bankructwa dzieli ich jedna niewypłacona pensja? Ile osób tkwi w nieudanych, albo nawet toksycznych związkach, bo nie stać ich na samodzielne życie?

W języku angielskim funkcjonuje pojęcie „Fuck off fund – oszczędności, które pozwalają nam w razie potrzeby zebrać swoje rzeczy i wynieść się od krzywdzącego nas partnera czy rzucić wypowiedzenie na biurko napastliwego szefa, bez dodatkowego martwienia się o pieniądze w i tak bardzo stresującej sytuacji.

Oszczędności to niezależność. Mnie stresuje nawet chodzenie na imprezy, z których nie będę mogła wyjść wtedy, kiedy będę miała na to ochotę (bo na przykład odbywają się gdzieś daleko), więc możecie sobie wyobrazić, jak wielkie ma dla mnie znaczenie posiadanie konkretnej kwoty na koncie.

Daje mi to dużą swobodę przy prowadzeniu swojego biznesu. Nie jestem uzależniona od agencji reklamowych, które starają się mnie zwerbować do kampanii zupełnie niepasujących do tego, co robię na blogu. Nie muszę akceptować zaniżonych stawek ani robić rzeczy, których wcale nie mam ochoty robić. Mogę spokojnie planować i realizować swoje projekty, zatrudniać świetne, zdolne dziewczyny do pomocy, mówiąc krótko – robić dużo bardziej rozwijające mnie rzeczy, niż w sytuacji, w której musiałabym polegać na każdym następnym przelewie.

3. Możliwość realizowania swoich pasji i marzeń

Oszczędności dają odwagę. Gdybym na początku swojej zawodowej kariery nie miała oszczędności (do których w dużej mierze przyczynili się moi rodzice, za co jestem im – jeszcze raz – naprawdę wdzięczna), być może nie odważyłabym na założenie działalności i zajęcie się blogiem na cały etat.

Nie poznałabym wtedy mnóstwa świetnych ludzi, nie nauczyłabym się tego, co umiem, nie wydałabym w dobrym wydawnictwie dwóch książek, a już z całą pewnością nie zarobiłabym pieniędzy, które zarabiam teraz. Może robiłabym coś, co też byłoby fajne, ale trudno mi sobie wyobrazić zajęcie, które dawałoby mi więcej satysfakcji.

Mając oszczędności, możemy przekonać się, jak to jest pracować na własną rękę, albo na pół etatu. Możemy sprawdzić w praktyce, jakby to było, jakbyśmy przenieśli się na kilka miesięcy do Tajlandii. Albo skupili się na wychowaniu dzieci. Oczywiście, bez oszczędności część tych rzeczy też jest możliwa do zrobienia, ale są okupione dużo większą dawką stresu.


Zmiana nastawienia


Chciałabym, żeby mówienie o tym, że znów wszystko wydaliśmy i czekamy na przelew, nie było czymś, czym dobrze się jest pochwalić. Żebyśmy przestali postrzegać to jako fajne, a zaczęli widzieć, czym jest naprawdę – zwykłą nieodpowiedzialnością.

Oczywiście, w życiu zdarzają się różne sytuacje i nawet duże oszczędności mogą bardzo szybko stopnieć. Nie chodzi jednak o pieniądze, te zawsze można zarobić, ale o nasze nastawienie. To ono jest kluczowe.

Jeśli chodzi o kwestie praktyczne, to napiszę dawno zapowiedziany post z listą rzeczy, na które chętnie wydaje pieniądze, i tych, na które nie wydaję, w przeciwieństwie do wielu osób.

Nie mam jednak żadnych magicznych sztuczek, którymi mogłabym się z Wami podzielić.

Organizuję swój biznes tak, żeby zarabiać przyzwoite kwoty i nie boję się wysoko wyceniać swojej pracy, trzymam w ryzach stałe koszty, starając się, żeby nie były wysokie i unikam impulsywnych wydatków.

Mam też swoją grę myślową, o której rzadko się pisze w kontekście oszczędzania, a moim zdaniem jest kluczowa. Zasady są bardzo proste – pozwalam sobie na dany wydatek dopiero po zaakceptowaniu, że jest on moją zachcianką.

Jest bardzo mało rzeczy, na które musimy wydać pieniądze. W moim przypadku to opłaty za mieszkanie czy prowadzenie firmy, dobrej jakości jedzenie dla nas i dla psa, trochę rzeczy do domu, parę drobnych spraw typu soczewki kontaktowe.

Wszystko inne – obiad na mieście, ogromna większość ubrań, bilety do kina, książki czy znalezione na targu staroci talerze – to moje zachcianki. Płacę za nie z pełną świadomością tego, że kupuję je, bo mam taki kaprys, nie dlatego, że muszę. Przy założeniu, że „muszę” oznacza, że zrobiła mi się dziura nie do naprawienia w jednej, jedynej ciepłej parze butów.

Pozwala to uniknąć myślenia w stylu „muszę kupić torebkę LV, bo wszyscy w pracy mają i będę uważana za nieprofesjonalną”, „muszę wyjechać w ciepłe kraje, żeby odpocząć”, „muszę wymienić meble w kuchni, bo tak się nie da mieszkać”. Nie musisz, nie musisz i da się, po prostu chcesz na to wydać pieniądze.

Jeśli uważasz, że warto i mieści się to w Twoim budżecie – droga wolna, w samym wydawaniu pieniędzy na przyjemności nie ma nic złego. Ale bądź ze sobą uczciwy i nie udawaj, że musisz. Czasem wystarczy sobie zdać z tego sprawę, żeby zrezygnować z wydatku albo przeznaczyć pieniądze na coś, co da nam większe i bardziej długotrwałe spełnienie.


Jak zacząć?


Jeśli chcielibyście zacząć oszczędzać albo nie czujecie się do końca pewnie w tym temacie, poczytajcie bloga Jak Oszczędzać Pieniądze. Jego ogromną siłą jest fakt, że autor nie jest poważnym panem z banku, operującym niezrozumiałymi pojęciami, ale człowiekiem, który z branżą finansową nie miał wcześniej nic wspólnego, poza zamiłowaniem do oszczędzania.

Michał pisze tak, jak lubię, czyli prosto i konkretnie, a przy tym naprawdę rzetelnie.


Finansowy Ninja


A jeśli wolicie, żeby ktoś przeprowadził Was przez cały proces za rękę i systematycznie poukładał w głowie, przeczytajcie książkę Michała, „Finansowy Ninja’.

Książka miała premierę w sierpniu, którą poprzedzało kilka tygodni przedsprzedaży i już sprzedało się grubo ponad 12 000 papierowych egzemplarzy. Co najważniejsze, książka zbiera też
bardzo dobre recenzje. Ja przeczytałam ją już kilka tygodni temu i o swoich odczuciach i konkretnych działaniach, jakie podjęłam po lekturze, pisałam tutaj.

Warto ją przeczytać, jeśli potrzebujecie porządków w głowie krok po kroku i chcecie poczytać o konkretnych przykładach na liczbach, dotyczących różnych osób na różnych etapach finansowego rozwoju.

finansowy-ninja-3s

Znajdziecie tam też sporo praktycznych tricków – kiedy opłaca się założyć działalność, na co warto zwrócić uwagę przy podpisywaniu umowy o dzieło czy zlecenie i jak można wykorzystać to w negocjacjach z pracodawcą. Bardzo mnie ucieszyło sporo treści o automatyzacji oszczędzania i w ogóle zarządzania finansami – jestem wielką fanką upraszczania wszystkiego, co tylko można uprościć.

Michał bardzo jasno wykłada też mechanizm działania podatków – wiele osób, nawet przedsiębiorców, nie rozumie na jakiej zasadzie działa progresywność podatków i nie wie, że do pewnej kwoty dochodu (dokładnie 96 384 zł rocznie) bardziej opłaca się płacić podatek 32% na skali podatkowej, niż decydować się na podatek liniowy 19%. Brakuje u nas bardzo podstawowej edukacji finansowej – takich rzeczy nikt początkującym przedsiębiorcom nie mówi, nawet księgowa – i Michał świetnie tę lukę wypełnia.

finansowy-ninja-2s

Przede wszystkim jednak książka pomaga nabrać dystansu i zaplanować proces zarabiania i oszczędzania pieniędzy. To bardzo układa w głowie, i to nie tylko kwestie finansów. Automatycznie zmusza nas do zastanowienia się, czego właściwie oczekujemy od życia i co jest dla nas najważniejsze. Bardziej zależy Ci na własnym domu wcześnie w ciągu życia czy na wolności, którą daje brak dużych zobowiązań finansowych? Ile tak naprawdę kosztuje godzina Twojego czasu?

Jeśli finanse macie świetnie ogarnięte i zaplanowane, czujecie się w edukacji finansowej zaawansowani, to nie jest książka dla Was. Tak samo nie ma sensu jej kupować, jeśli szukacie tylko narzędzia, które pozwoli Wam stworzyć prosty budżet domowy – znajdziecie je za darmo na blogu Michała, zapisując się na newsletter. Książka jest też dostępna w niektórych bibliotekach, ich listę znajdziecie tu.

finansowy-ninja-4s

Książkę “Finansowy ninja” możecie zamówić tutaj, nie ma jej w Empikach czy innych sieciowych księgarniach. Dostępnych jest kilka różnych wariantów cenowych, m.in. pakiet z ebookiem i rysunkowym podsumowaniem książki.

Michał wyznaje zasadę nagradzania osób, które pierwsze zdecydowały się na zakup, dlatego cena raczej wzrośnie niż spadnie. Jeśli się nad tym zastanowić, to ma to dużo większy sens, niż wyprzedaże, gdzie nagradza się osoby, które do ostatniej chwili zwlekały z zakupem albo kupują coś tylko dlatego, że jest tanie.

A skoro już mówimy o mówieniu o pieniądzach, to jak zwykle w takich przypadkach daję znać, że jeśli kupicie książkę przez link z mojego bloga, trafi do mnie niewielki procent kwoty. W żaden sposób nie wypływa to na cenę książki.


 

Dajcie znać, jak wygląda Wasz stosunek do finansów – działacie planowo, czy zupełnie o nich nie myślicie, dopóki nie brakuje Wam pieniędzy? Jeśli czujecie, że w miarę ogarniacie, to napiszcie, jak się tego nauczyliście – bardzo mnie ciekawi, jak ten proces wygląda u różnych osób.

No i koniecznie poczytajcie bloga czy książkę Michała, albo podeślijcie je komuś, kto ich Waszym zdaniem potrzebuje.

 

 

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

136 thoughts on “Najwyższa pora przestać chwalić się brakiem pieniędzy”

  1. o jej, trafiłaś u mnie w punkt. nie wiem jak bardzo śledzisz swoje komentarze, ale ostatnio się u Ciebie trochę zabunkrowałam bo świetnie piszesz (z taką lekkością) a ja akurat przeprowadzam mini rewolucję u siebie w szafie i w podejściu i czytam Twojego bloga codziennie :)

    świetnie wszystko podsumowałaś, ja mam jeszcze nieco inny problem z którym aktualnie się mierzę. zaczął się kilka lat temu. tak jak Ty, w pewnym momencie wpadłam w wir kupowania. jak byłam nastolatką nie było mnie stać na kupowanie sobie chiuchów bo po prostu nie było na to pieniędzy. poszłam na studia, początkowo żyłam oszczędnie bo dostawałam kasę od rodziców i bardzo ją szanowałam. ale na 4 roku zaczęłam pracować, do tego dostawałam stypendium z uczelni i jak na studentkę miałam dużo kasy. i tak się zaczęło. nagle mogłam sobie pozwolić na to, na co wcześniej nie mogłam. zarabiałam coraz więcej, zawsze dużo jak na swój wiek. na tyle, że przestałam odczuwać koszta. nie byłam na tyle głupia, by się zadłużać i żyć na styk, ale totalnie nie odczuwałam wydania kolejnej stówy czy dwóch. zawsze coś mi z pensji zostawało i oszczędności pomału rosły. więc z jednej strony miałam komfort że w razie czego na koncie kasa jest. ale ile wydawałam – nie wiem.

    pewnego dnia policzyłam sobie ile zarabiałam w kolejnych etapach życia. i zdałam sobie sprawę jak bardzo mało oszczędności mam. teraz się zaczynam bardzo mocno ogarniać. zdałam sobie sprawę ile rzeczy mam niepotrzebnych. i również – jak dużo przyjemności mam z kupowania i wydawania pieniędzy. nie żałuję tego początkowego szału, bo to była swoista nagroda za ciężką pracę na studiach i jakiś etap w moim życiu, który też był fajny. ale ogarnięcie się w kwestii finansów przyszło u mnie za późno. ale mówią – lepiej późno niż wcale. obecnie uczę się niekupowania i bardzo muszę się pilnować.

    a najgorsze jest to jak bardzo mam ochotę kupić Twoją książkę :D bo miałam nic już nie kupować do końca roku oprócz prezentów na gwiazdkę :D

    1. Namawiać na książkę Asi nie będę, ale… polecić mogę :D Może jesteś w stanie od kogoś pożyczyć? Ewentualnie kupić ebooka, zawsze to trochę niższa kwota :)

      1. nie, ebook to nie to samo :) zastanawiam się jedynie czy nie zmienić swojego podejścia do prezentów – bo mam takie, że się nie mówi co się chce dostać. a teraz tak stweirdzam, że strasznie bym się ucieszyła na taki prezent. a właśnie sobie zdałam sprawę, że nie pamiętam, kiedy czekałam na zakup czegoś – zwykle było „chcę to kupuję”. a taka wyczekana książką – ekstra sprawa :)

        1. Jak to ebook to nie to samo ;)? Treść taka sama, a sporo można zaoszczędzić (jasne, najpierw trzeba mieć czytnik, ale później się zwraca)! Jeśli faktycznie chcesz wprowadzić zmiany, jeśli chodzi o swoje zwyczaje zakupowe to warto zacząć od drobnostek i przestać się przywiązywać do rzeczy.

          Co do prezentu to ja nie mam problemu z sugerowaniem moim bliskim co mogłoby mi się przydać. Obecnie potrzebuję zmienić gogle narciarskie (naprawdę potrzebuję, bo im się pianka zaczyna wykruszać, nie mówiąc, że to model młodzieżowy, więc lekko za mały od kilku lat) ;)

          PS A może biblioteka będzie mieć?

          1. hahah :D, do biblioteki mi daleko, ja po prostu z tych dinozaurów które lubią mieć książkę w papierze ;) nie mam problemu z pożyczeniem czy później z odsprzedaniem/oddaniem książek, których więcej nie przeczytam :)

          1. Kamila, chapeau bas! Przeczytałam Twój komentarz i aż mi „coś” uwiązało gardło… Niby ot taki gest, a przywraca wiarę że jednak ludzie potrafią się dzielić… Dzięki!

            1. Jaki blog, tacy czytelnicy!
              Tutaj doskonale widać, że Asia gromadzi naprawdę fajnych, wartościowych ludzi. To wyróżnia ten blog. Piękny gest :-)

            1. halo halo :) właśnie kończę czytać! książka jest super, bardzo mnie zmotywowała i dała kopa do zwolnienia, zastanowienia się nad sobą i pracą nad rzeczami, które od dawna wiedziałam, że trzeba zmienić, ale „jakoś” się nie udawało. jest super dziewczyńska (w ogóle pokochałam to słowo) i taka świeża.

              @Kornelia, Ty się zgłosiłaś pierwsza, czy zaglądasz tu jakoś? Jeśli tak, daj proszę swój namiar to Tobię wysyłam dalej, jak nie to w poniedziałek rano będę pisać do Kaś :)

              pozdrawiam wszystkich!

          2. Genialny gest! Jaki blog, tacy czytelnicy!
            Jakby Ci się jeszcze dalej kurzyły i chciałabyś posłać je dalej w świat, to ja chętnie je w tej drodze na chwilkę zatrzymam by przeczytać, i poślę w dalszą drogę :)

  2. Ooo oszczędzanie to coś, co lubię. W dużej mierze nauczyli mnie tego rodzice za pomocą kieszonkowego: możesz z pieniędzmi zrobić co chcesz, ale jeśli ci ich zabraknie, bo wydałaś wcześniej, to TY musisz ponieść konsekwencje. Poza tym moją dewizą jest: lepszy jest niedosyt niż przesyt. (I tak, lubię to uczucie, kiedy sobie odmawiam zakupu. Moze jestem chora:p)

    1. Haha, mnie też często często cieszą bardziej zakupy, których nie zrobiłam, niż te które zrobiłam. Śmiałam się ostatnio, że powinnam zacząć robić antyhaule i pokazywać rzeczy, których nie kupiłam:D

      1. ŚWIETNY POMYSŁ na anty-haule! Sama ostatnio myślałam, jak bardzo mnie satysfakcjonuje zamykanie zakładek w przeglądarce, które mam otwarte od np. 1-2 miesiące, gdzie czekają jakieś piękne buty, kurtka, torebka. Przechodzi mi zazwyczaj. Jeśli mi nie przechodzi, to oznacza że rzeczywiście tego chcę, potrzebuję, zabiłam sobie tym jakiegoś gwoździa w głowie. Jest tego bardzo niewiele, ale rzeczywiście kilka rzeczy tak u mnie „wyczekało” na odpowiedzialny zakup. Ale setki/tysiące rzeczy na szczęście sobie odpuściłam.
        Takie lizanie przez szybkę – mi naprawdę daje satysfakcję.

        Co do oszczędzania to właśnie zaczęłam czytać „Finansowego ninję” (znałam wcześniej bloga) i faktycznie facet robi dobrą robotę… Tłumaczy klarownie i w taki sposób, że aż się człowiek napala na oszczędzanie, robienie budżetu i odpowiedzialne zakupy ;)
        U mnie od pewnego czasu znakomicie sprawdził się stały przelew na konto oszczędnościowe, w ogóle go nie zauważam. Zakupami na tony i wydawaniem kazdej złotówki zapychałam sobie trochę biedne dzieciństwo, gdzie wszystkiego brakowało i miałam cerowane ciuchy po sporo starszych siostrach… Wstyd i obciach w podstawówce :/ Ale przeszło mi, w pewnym momencie poczułam się „nasycona” i że nie mam czego już sobie udowadniać ;)
        pozdrawiam!

        1. Prześwietny pomysł na anty-haul! Już sobie wyobrażam taki post :D
          „Ten płaszcz był pięknie uszyty, miał wzorcowy skład, a sklep proponował darmową przesyłkę przystojnym kurierem prosto do domu. Ale płaszcz miał poliestrową podszewkę i już czułam, jak klei mi się do rajstop podczas sylwestra na rynku głównym.” Albo: „Szukałam nowych, gładkich skarpetek, ale zakasałam rękawy i postanowiłam zacerować na pięcie moją ulubioną parę. Wyszyłam z rozmachu gustowny, ale prosty haft w kropeczki.” :D
          Dziewczyny, kto jeszcze chce post pt. Anty-haul? :)

          PS Ja robię dokładnie tak samo przy zakupach przez internet. Mam specjalną zakładkę w przeglądarce na linki do produktów, które z chęcią bym od razu przygarnęła i mogę sobie na to pozwolić. Są to przedmioty już wyselekcjonowane, wiem, że mi się podobają i mogą mi się przydać. Ale stosuję też dodatkową, blokującą zasadę, którą przytoczyła jedna z Czytelniczek cytując swoją mamę, a ja po niej nazywam ją „zasadą dupy nie urywa”. Otóż oglądam przedmiot kilka razy w tygodniu, przyglądam się swoim odczuciom wobec niego, tego jak się zmienia powoli moja ocena tego przedmiotu (nie tylko na gorsze, czasem na lepsze). Skórzaną torebkę włoską z licowanej skóry oglądałam przez ponad miesiąc! I po tym miesiącu spokojnego czekania i przyglądania się jej, kupiłam – jestem bardzo zadowolona, bo to miał być zakup na lata (taka pierwsza „dorosła” torebka :)). Większość rzeczy jednak usuwam z zakładki, bo „dupy nie urywają”. I powiem Wam, że takie podejście jest bardzo edukujące. A to dlatego, że na co dzień obcuję wzrokowo z rzeczami, jakbym je naprawdę już miała obok siebie. I kiedy dochodzę do wniosku, że jednak mi się nie podobają na tyle, by za nie zapłacić i znaleźć dla nich miejsce w szafie, tak po prostu wziąć za nie odpowiedzialność – okazuje się, że tak naprawdę ich nie mam i nie muszę się tym martwić! Fajne uczucie. Można się wtedy przyjrzeć jak na dłoni wszystkim tym emocjom, które się pojawiły względem takich przedmiotów, zobaczyć, jak i dlaczego powoli zachwyt znikał (lepiej, żeby się opatrzyło na ekranie, niż na sobie). Bardzo mi się spodobała uwaga zawarta w jednej z książek (albo Asi albo Kasi Kędzierskiej) – że kupując jakiś przedmiot, czy to modny ciuch czy nasiona chia, często kupujemy marzenia o tym, kim chcielibyśmy być lub jakimi chcielibyśmy się wydawać. Kiedy z czegoś świadomie rezygnujemy, dowiadujemy się czegoś ważnego o sobie. Polecam to uczucie. Ja dodatkowo jeszcze mam takie poczucie niezależności i sprawczości: to ja decyduję, co jest mi potrzebne, co mi się podoba, co będzie moją zachcianką. Czuję wtedy, że w zalewie masthewów, pełnych półek, dostaw, aukcji – jestem jak chomik w kuli do biegania. Poruszam się, a nie zbieram paprochów i brudu z dywanu :D
          Pozdrawiam :)

          1. ekstra podejście! podkradam pomysł! może w końcu zacznę używać pinteresta. lubię oglądać piękne rzeczy, bo mnie inspirują, ale zdarzało mi się kupić coś impulsywnie bo się zachłysnęłam :) a po miesiącu już takie piękne nie były i gdyby nie to, że miałam to coś w szafie to pewnie portafiłabym zamknąć zakładkę.

  3. Z blogiem Michała „znam się” od 2, może 3 lat. Wiele cennych uwag udało mi się wdrożyć w swoje życie. Odkąd pracuję, lubię mieć oszczędności. Raz, jeden jedyny wyczyściłam się na amen z wszystkiego (zakup samochodu – trafiła się świetna okazja po znajomości, a ja i tak miesiąc później miałam dostać premię, którą planowałam przeznaczyć na auto właśnie w kolejnym miesiącu) i to było paskudne uczucie. Dodatkowo od ponad roku korzystam z arkuszy Michała do prowadzenia budżetu i jest to fantastyczna sprawa. Nawet jeśli pieniądze gdzieś uciekną, doskonale wiem co się z nimi stało. No i jakoś tak zniechęcam się do zbędnych zakupów mając świadomość, że będę musiała się z tego przed sobą rozliczyć ;) Na koniec roku chcę zrobić sobie podsumowanie – minie akurat rok odkąd mamy samochód i odkąd prowadzimy budżet skrupulatnie, więc będziemy mogli zrobić roczny plan finansowy, mając czarno na białym pokazane, ile na co wydajemy (na auto, na koty, na wakacje, na ubrania itp). Będę musiała też przebudować kilka kategorii, bo nie są do końca dopasowane. Dodatkowo muszę pozakładać subkonta oszczędnościowe. Jestem cały czas w trakcie książki Michała, i dotarło do mnie na przykład, że najwyższa pora oszczędzać na określony cel, jak wakacje, emerytura, naprawy samochodu itp. Do tej pory pieniądze leżały tak o, były bo były, ale bez jednego konkretnego celu. Zawsze lubiłam liczyć i analizować, więc dodatkowo na tegorocznych wakacjach notowałam skrupulatnie wszystkie wydatki. Mam teraz doskonałe podsumowanie – ile wydaliśmy na autostrady, benzynę, jedzenie, noclegi itp, ile spaliliśmy benzyny, ile kilometrów przejechaliśmy (objazdówka po kilku krajach), więc przed kolejnymi wakacjami będziemy mogli to jeszcze zoptymalizować, a przede wszystkim – doskonale zaplanować :)

    Nooo… Ja w każdym razie gorąco polecam. I bloga Michała, i książkę, i baaardzo się cieszę, że poruszyłaś ten temat :)

  4. Oszczędzanie, czy nawet oszczędny tryb życia mam jakoś zakodowany już od dzieciństwa. W mojej rodzinie na czele finansów stały… kobiety. Babcia zarządzała emeryturą swoją i dziadka, wydzielając odpowiednie porcje na zakupy, benzynę i opłaty konieczne, typu mieszkanie lub rachunki. Niczego nie wyrzucała. Kiedyś, za wyrzucony kawałek jedzenia dostałam taką burę, że długo ją pamiętałam :) Podobnie moja mama: mistrzyni wyszukiwania świetnych ciuchów za grosze w lumpeksach, prędzej udzieje sobie sama sweter niż wyda na niego 120 złotych w sieciówce ;) Dzięki temu, mogła sobie pozwolić na kupienie mieszkania w Warszawie. Natomiast ja, na studiach musiałam sobie radzić z kwotą 400 złotych na utrzymanie: jedzenie, karta miejska, zachcianki. To nauczyło mnie bardzo rozsądnego planowania wydatków i oddzielania tego, co jest potrzebą, a co zachcianką. Teraz, gdy się usamodzielniłam, cały czas trzymam jakąś kasę na koncie oszczędnościowym. Strasznie satysfakcjonujące jest oglądanie, jak z kwoty z dwoma zerami nagle zrobiła się kwota z trzema zerami. Konto automatycznie na początku miesiąca pobiera ode mnie jakąś kwotę, której braku nawet nie zauważam. A oszczędności rosną :)
    Polecam i pozdrawiam!

    1. Bycie oszczędną to piękna cecha, ale w kontekście dziadków i babć, mam wrażenie, że to niestety piętno wojny i czasów gdy niczego nie było. Zwłaszcza jedzenia.
      Moja babcia – podobnie jak twoja – niczego nie wyrzucała, rzeczy miały drugie, trzecie i czwarte życie, a wełna była: swetrem, szalikiem i czapką, by na końcu zostać bamboszkiem. ;-) Dziś, we mnie to „nie wyrzucanie rzeczy” w kontekście dziadków i babć wywołuje smutek, bo mam wrażenie, że nasi przodkowie nieśli ze sobą głód i strach.

      Wybacz, tak jakoś mi się te nasze babcie skojarzyły, a co do patrzenia jak rosną oszczędności high five! :-)

  5. Michał to człowiek, który chyba każdego przekona do odpowiedzialnego zarządzania finansami. I wystarczy naprawdę krótka rozmowa z nim albo udział w jednym z wystąpień. W tym roku miał swoją prelekcję podczas InfoShare w Gdańsku i w ciągu kilkunastu minut pomógł mi raz na zawsze uporządkować finanse firmowe (pracuję jako freelancer). Miałam duży problem z rozdzieleniem pieniędzy na różne wydatki związane z prowadzoną działalnością i to pomimo faktu, że mam osobne konto firmowe. Szczęśliwie trafiłam na wystąpienie Michała, który udzielił niezwykle prostej w realizacji rady – założyć osobne subkonta (w moim przypadku o nazwie PIT I VAT) i z KAŻDEJ przychodzącej na konto kwoty od razu odejmować wszystkie podatki i rozdzielać je na poszczególne konta (pozostałą kwotę przeznaczać na bieżące wydatki). Od tej pory konsekwentnie się tego trzymam i comiesięczne dokonywanie opłat przestało być dla mnie stresujące. Bo dokładnie wiem, czego mogę się spodziewać (mając jedno konto nigdy nie wiedziałam, ile z tego będę musiała zaraz oddać). Po Twoim tekście tym bardziej jestem zainteresowana lekturą książki Michała! Na pewno warto!

  6. Ja miałam w swoim życiu jeden epizod dośc frywolnego wydawania kasy, gdy na studiach zaczęłam trochę więcej zarabiać. A potem wyszłam za mąż, i to mąż mocno nauczył mnie trzymać w ryzach w tej kwestii.
    Generalnie jest ok z oszczędzaniem, ogarnianiem tej sfery na takim podstawowym poziomie, tzn wiemy ile mamy pieniędzy i na co je wydajemy. Ale na pewno jeszcze dużo się możemy nauczyć (zwłaszcza ja, jako przedsiębiorca nie orientujący się w sprawach typowo księgowych).
    Chyba się skusze na książkę MIchała. Mam tylko pytanie – większość książek kupuję na kindle’a, ale pomyślałam, że to jest ten typ który lepiej sprawdzi się na papierze – notatki, kilkakrotne zaglądanie do konkretnych rozdziałów itp… Jak myślisz Asiu (i dziewczyny, które książkę mają)?

    1. Ja mam ebooka i chyba rzeczywiscie lepiej sprawdziłaby się wersja papierowa. Mozna wrócić do poprzednich stron, zrobic notatki, cos podkreślić cos ominąć (dla mnie część o samochodzie którego nie mam i na razie mieć nie będę). Wszystkie tabelki i rysunki wyglądają dobrze. Ale ja nie kupie ksiazki papierowej wlasnie ze względu na oszczędności. :-D

    2. Ja zdecydowanie polecam papier. Często czytam książkę w aucie, gdzie nie robię na bieżąco ani notatek, ani analiz, więc wszystko sobie zaznaczam kolorowymi zakładkami, a potem do tego wracam w domu, na spokojnie, po przemyśleniu. Niby z ebookiem też jest opcja zakładek, ale dla mnie to już by nie było wygodne

  7. Kolejny świetny post Twojego autorstwa :)
    Lata życia z bardzo ograniczonym budżetem nauczyły mnie, że się da. Przez pewien czas żyłam z wtedy jeszcze narzeczonym w zasadzie z jednej pensji, i dało się – nie marzliśmy, nie chodziliśmy w obdartych ubraniach, nie głodowaliśmy, ba, od czasu do czasu szliśmy na kawę czy obiad na miasto, do kina czy kupowaliśmy coś fajnego. Plus oczywiście wiadomo, pokrywaliśmy wydatki takie jak rachunki czy opłaty za samochód.
    To był kruchy dla nas czas, ale równocześnie, gdy teraz zarabiamy więcej i stać nas na więcej rzeczy, doceniam tamten okres. Dał mi solidną lekcję oszczędności i gospodarowania finansami, pogodzenia się ze swoimi zarobkami, wydatkami i zachciankami. Teraz mam z tyłu głowy poczucie komfortu, że po pierwsze, powoli, ale budujemy oszczędności, a po drugie – że gdyby coś się stało to wiem, że DA SIĘ w dwie osoby przeżyć za najniższą krajową (a nawet mniej) i to w sumie nie aż tak źle, jak by się mogło wydawać. To też cenne doświadczenie. Nie mówiąc o tym, że po prostu nauczyłam się szacunku do pieniądza. Teraz miewamy okresy wydawania pieniędzy lżejszą ręką – tak jak napisałaś, wg schematu odbijania sobie za chude lata – ale nadal to funkcjonuje w granicach rozsądku. Jeśli jednego miesiąca nie udało nam się za dużo oszczędzić (ale każdego, absolutnie każdego miesiąca oszczędności są, tylko różnej wysokości) bo po prostu chcieliśmy poświętować kilka okazji kolacją na mieście albo kupić sobie sprzęt, o którym marzyliśmy od dawna, to następnego miesiąca już tego nie robimy, tylko wydajemy rozsądniej.
    Ja sama namiętnie monitoruję wydatki w serwisie bankowym, korzystając z opcji kategoryzacji oraz komentarzy do transakcji. Ciągle rozważam wspólne konto z mężem – lubię zapisywać do i kiedy kupiliśmy, ile wydaliśmy w danym miesiącu, ile zaoszczędziliśmy, do czego on niestety nie chce się przekonać. Ale może z czasem się uda :)
    I fakt, oszczędności na koncie dają OGROMNY komfort psychiczny.

    1. PS: Ale mimo mojego ogólnego „ogarnięcia”, zmotywowałaś mnie do jeszcze lepszego zorganizowania finansów plus do wczytania się ponownie w bloga Michała :) I jeszcze z rad, które pomagają zlikwidować stres związany z finansami, mi bardzo pomaga… pogodzenie się ze stanem rzeczy. Nie chodzi tyle o pogodzenie się ze swoim poziomem dochodów, choć o to też, ale też pogodzenie z błędami finansowymi. Zdarza mi się żałować zakupu, którego nie mogę oddać – okej, trudno, boli, ale albo mogę to sprzedać, albo po prostu zaakceptować. Plus wyciągnąć lekcję – na przyszłość lepiej przemyśleć, albo być bardziej asertywną (miesiąc temu zapłaciliśmy z mężem u dentysty za higienizację po 150zł, podczas gdy przez telefon podano mi cenę 120zł – oczywiście „przy kasie” u dentysty zabrakło mi języka w gębie i zapłaciłam te 150zł, „tracąc” w sumie 60zł. Wyrzuty sumienia i poczucie oszukania jest dla mnie tak dotkliwe że wiem, że na przyszłość już będę walczyć o swoje ;)).
      I trzecia rada – uświadomić sobie swój konsumpcjonizm i spróbować z nim zerwać :) Latami porównywałam się do innych i robiłam nieprzemyślane zakupy, chcąc „żyć równie fajnie”, „być równie fajną”. Od jakiegoś czasu jeszcze bardziej od kupowania nowych rzeczy, kręci mnie pozbywanie się zbędnych. I kiedy wyrzuciłam z szafy 3 worki ubrań, a z półek 2 worki niedotykanych od 5 lat książek, nie wyobrażam sobie już za moment od nowa zagracić tej przestrzeni.

  8. potężna dawka motywacji! Kilkukrotnie podchodziłam do usystematyzowania wydatków (czytuję bloga Michała), teraz dostałam kopa do wzięcia się do tego na serio. Dzięki :)

  9. Razem z chłopakiem prowadzimy tabelę w excelu, do której wpisujemy wszystkie wydatki z podziałem na poszczególne dni miesiąca i kategorie: jedzenie, chemia gospodarcza, paliwo, naprawy auta, kosmetyki, ubrania, rozrywka, wyposażenie domu, ogród, opłaty mieszkaniowe, lekarstwa i wizyty u lekarzy oraz inne. Tabela pokazuje jaki był nasz łączny przychód (wszystkie wynagrodzenia, bonusy i zaskórniaki od rodziców), a także sumuje wydatki – na dany dzień, na daną kategorię i wszystkie razem. Po odjęciu widzimy ile zaoszczędziliśmy (albo, że wydaliśmy więcej niż zarobiliśmy). Na koniec sumujemy wyniki z poprzednimi miesiącami i sprawdzamy, czy zaoszczędzone w maju 500zł nie zamieniło się w -100zł w sierpniu.

    Dodatkowo pod tabelą zapisuję sobie planowane kwoty, które chcę przeznaczyć na daną kategorię i staram się ich nie przekraczać. W ten sposób wiem ile mniej więcej zamierzam wydać w danym miesiącu i jestem w stanie przewidzieć, który miesiąc będzie chudszy od reszty (bo np. wypada mi zakup węgla i OC).

    Prowadzenie tabeli pozwoliło nam zredukować wydatki na jedzenie o 400zł miesięcznie (to, i planowanie posiłków na cały tydzień z góry) i ograniczenie bzdurnych wydatków.

    Jak mówię znajomym, że prowadzę taką tabelę, wszyscy się dziwią, że mi się chce. Po prostu każdego dnia loguję się do konta w banku i spisuję wszystkie płatności z historii (z reguły 1 -2 transakcje) oraz wprowadzam wydatki gotówkowe (które są sporadyczne i zawsze staram się brać paragaon w takim przypadku). Nie więcej niż 2 min roboty, a wiem dokładnie na co idą moje pieniądze i ile zostanie mi na koniec miesiąca.

    Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której brakuje mi pieniędzy na jedzenie, bo wszystko wydałam na ciuchy/kosmetyki/bajery do domu. Na chwilę obecną nawet kiedy trafia się duży, niespodziewany wydatek (typu zepsuł się kran i trzeba kupić nowy, padła skrzynia biegów w aucie i do tego zaczął boleć ząb), to ciężko wzdycham, ale się nie martwię, bo oszczędności na koncie leżą i tylko czekają na takie miesiące.

    Moim kolejnym celem jest stworzenie poduszki finansowej na rok, czyli zgromadzenie ilości pieniędzy, która wystarczyłaby na rok spokojnego życia, gdybyśmy oboje z chłopakiem nagle stracili pracę. Bezpieczeństwo finansowe to w dzisiejszych czasach największy luksus, dalece większy niż nowy krem do twarzy za 150zł.

    Pozdrawiam

  10. O, a ja od zawsze oszczędzam, po prostu lubię to bezpieczeństwo. Teraz kiedy faktycznie w życiu zdarzyła się sytuacja losowa, że nie mogę pracować ze względu na kilkumiesięczną chorobę – nie muszę ewakuować całego życia do rodzinnego miasta. Często spotykałam się z sytuacją, że bycie oszczędnym było trochę .. wyśmiewane? „No przestań raz sie żyje”, „Ale po co ci te pieniądze, kiedy i tak ich nie używasz”, „Ale na co ty zbierasz po co oszczędzasz” :D I mimo tego, że nie zarabiam dużych pieniędzy, jestem studentką i dodatkowo za swoje studia płacę, to zawsze coś tam odłożę, i kocham mieć hajs na czarną godzine! :D

  11. hahaha po przeczytaniu opisu książki pomyślałam sobie, że chętnie bym kupiła książkę, ale mam tylko 40 zł w portfelu i 0 zł na koncie, później przypomniałam sobie o czym był post i bardzo mnie to rozbawiło :D taki śmiech przez łzy;P

  12. Minimalizm i oszczędność to u mnie cechy wrodzone :d Za dzieciaka nawet pałałam się trochę zbieractwem (co koliduje jednak z minimalizmem), bo szkoda mi było wyrzucać/pozbywać się wielu rzeczy, które przecież jeszcze mogą się przydać! Teraz uwielbiam redukować wszystko do ilości minimalnej (jak na moje potrzeby, bo mimo wszystko nie jestem ascetką :d). Nigdy nie żyłam na granicy finansowej, w okresie studiów mieszkałam z rodzicami, więc nie miałam wielkich wydatków i wszystko co zarobiłam to… odkładałam. I teraz po skończonych studiach widzę, że dobrze zrobiłam, bo muszę dużo wydać na różne uprawnienia i usługi, których potrzebuję żeby zrealizować swój cel. Nienawidzę jednak tych wszystkich przepisów i teorii finansów :d No to jest czarna magia, boję się założyć własną działalność, bo ledwo pit wypełniam, a co dopiero miliony druków ;)
    Ale chciałam trochę nie o tym. Czytając twój post pomyślałam (banalnie) o tym, że jesteśmy niewolnikami pieniądza. Owszem, część wydaje pieniądze, których nie ma, bo tak ich nauczył konsumpcjonizm. Ale ja chciałam zwrócić uwagę na coś innego.
    Mówisz, że oszczędności dają ci komfort, spokój ducha i redukują twój strach przed finansowymi niespodziankami. To jest pewne rozwiązanie (nie mówię, że złe, bo sama je stosuję). Wybrałaś (wybrałyśmy) poduszkę, która łagodzi każdy upadek finansowy. Ale ta droga nie uczy radzić sobie w takich sytuacjach, nie uczy, że jeśli przyjdzie kryzys to będziesz umiała sobie poradzić (TY i twoje umiejętności, a nie oszczędności). Co by było, gdybyś pozbyła się wszystkich oszczędności i miała przetrwać ze świadomością, że w razie czego masz sobie poradzić sama. I co by było, gdyby ci się udało? Gdybyś wiedziała, że potrafisz znaleźć pieniądze wtedy kiedy ich potrzebujesz? Czy ten rodzaj poczucia wolności i bezpieczeństwa byłby lepszy? Czy dopiero wtedy można by było zobaczyć jak bardzo jesteśmy uzależnieni od rzeczy i usług, kiedy tak naprawdę potrzebujemy tylko czegoś do zjedzenia i jakiegoś ubrania? Oczywiście to tylko moje rozważania, nie oczekuję konkretnej odpowiedzi (nie wiem czy istnieje) i wiem, że wizja, którą przedstawiam jest nieco ekstremalna (ale czy aby na pewno?).

    1. To jest bardzo ciekawa zagwozdka! Wyobrażam sobie, że są takie sytuacje, w których umiejętność szybkiego zarobku odpada, np choroba. Wiadomo, że można wtedy wykorzystać umiejętności internetowo-copywriterskie i zrobić super zbiórkę, ale do tego trzeba być jednak w miarę na siłach. Albo gromadzić kapitał społeczny i mieć pewność, że ktoś z naszego otoczenia zrobi to za nas:) Opcję, o której piszesz na pewno wybiera wielu różnego typu hipizujących włóczęgów i wyobrażam sobie, że to też może być fajne. Ja jestem na to za wygodna i będę się upierać, że poduszka daje komfort, którego wyzerowanie potrzeb nie daje (konkretny przykład: idzie zima, więc muszę się zatrudnić do pracy X, żeby mieć za co kupić płaszcz czy kurtkę, a wcale tej pracy X nie mam ochoty wykonywać, bo szef jest koszmarny). To dość skrajny model, który za atrakcyjny uzna pewnie bardzo niewielka część społeczeństwa, oszczędzanie ma większe szanse:) A najlepiej w ogóle połączyć oba tropy, w najlepszych dla siebie proporcjach.

      PS Jest fajny film, który zahacza o ten temat – Into The Wild, Wszystko za życie po polsku.

  13. Pamiętam jak roztrwoniłam „sama nie wiem gdzie” pieniądze z 18-stki. Może to nie była ogromna kwota, ale mieć tysiąc złotych, a nie mieć tysiąca złotych to już dwa tysiące złotych ;) Wtedy poczułam, że pieniądze rozchodzą się na pierdołach i od tego czasu staram się odkładać pieniądze, choć pierwsze lata studiów to było odkładanie na coś, czyszczenie konta, odkładanie na coś itd. Tak naprawdę nastąpił przełom, kiedy zaczęłam normalnie pracować i okazało się, że na życie wystarcza mniej niż zarabiam. Jasne, z czasem zarobki wzrosły, więc i więcej zaczęłam wydawać (choć staram się minimalizować i z listy czego potrzeba do mojej szafy zostały mi dwie pozycje do kupienia przyszłą wiosną :D), ale podstawą jest u mnie zrobienie oszczędności na początku miesiąca, zaraz po otrzymaniu wypłaty. Wiem ile na ogół z „mojej strony” idzie na utrzymanie domu i zakupy, mam założoną kwotę miesięcznie na zachcianki i wydatki dodatkowe oraz kwotę, która idzie na oszczędności. Przy czym kwotę na oszczędności staram się maksymalizować tzn. mam pewne minimum i zwykłe zachcianki nie są powodem do jego zmiany, ale jeśli wiem, że w danym miesiącu zaplanowałam zakup np. tylko swetra to kwota na oszczędności idzie większa. Jeśli oprócz swetra chcę torebkę, buty, spodnie i szal to z czegoś rezygnuję ;)
    Jasne, zdarzają się wyjątki np. kupno płaszcza zimowego, który znacznie przekracza mój zachciankowy limit (ale bez dobrego okrycia ciężko) albo jak się nawarstwią wizyty lekarskie, prezent urodzinowy i wydatki, których nie mogę przełożyć – wtedy nie jestem w stanie utrzymać minimum. Ale na ogół takie sytuacje powodują, że odłożę mniej albo nie odłożę wcale danego miesiąca, ale nie zastanawiam się co będzie jak mi się wypłata spóźni dwa dni, bo mam pewien bufor finansowy (a w zasadzie kilka – ten bieżący, oszczędności w razie W na subkoncie oraz resztę pieniędzy pracujących na lokatach).

    Dzięki takiemu podejściu bez trudu sami sobie sfinansowaliśmy ślub i wesele, w pół roku, kończąc przy tym studia. Co prawda było nieco skromniejsze i tańsze niż normalne, ale bez problemu starczyło na wszystko co chcieliśmy oraz na podróż poślubną (w sumie kilkanaście tysięcy). Trochę oszczędności zjadły nam również dwie przeprowadzki w odstępie roku i konieczność dokupienia mebli.
    Obecnie przede wszystkim brakuje nam ścisłego podziału na cele, ale najpierw chciałabym przeczytać książkę Michała i nieco udoskonalić nasz system ;)

    Im więcej o tym myślę, tym bardziej się przekonuję, że ja po prostu lubię mieć pieniądze :F Co też nie do końca jest zdrowe, ale chyba jeszcze nie jestem aż taką sknerą by było to chorobliwe…

  14. Super post, akurat od jakiegoś czasu większą uwagę zwracam na kwestię oszczędzania i chciałabym wypracować sobie jakieś mądre metody. Zwłaszcza, ze w sumie dopiero od niedawna mam stałe zarobki na normalnym, powiedzmy, poziomie. Wiadomo, że jak człowiek zaczyna zarabiać, to na początku nie przejmuje się tak bardzo wydatkami, bo wreszcie ma dopływ gotówki, ale jednak przychodzi ten moment, kiedy trzeba się ogarnąć :) Tak jak napisałaś, to poczucie, że mimo konca miesiąca ma sie coś na koncie jest naprawdę super. Chociaż nie uważam, żeby gromadzenie pieniedzy dla samego ich posiadania tez zawsze było całkiem zdrowe – znam przypadki, kiedy staje się to pewną obsesją.

  15. Jestem w trakcie czytania książki M. Szafrańskiego. Od kilkunastu miesięcy jestem na dobrej, oszczędnościowej drodze i chcę, żeby wiedza autora jeszcze bardziej pomogła mi wszystko uporządkować. Gorąco polecam tę lekturę. Tym bardziej, że można tam przeczytać wiele o finansach – wiele rzeczy, o których powinno się mówić w szkole. Zbędne rzeczy można też sprzedawać, zamiast oddawać byle gdzie bez żadnej refleksji, a do kieszeni wpadną mniejsze i większe sumy.

    Dzięki za ten tekst, utwierdziłam się w przekonaniu, że mój styl życia jest wart niektórych wyrzeczeń. No i miło wiedzieć, że ktoś również obawia się, że nie będzie mógł odpowiednio wcześnie wyjść z imprezy :D i dba o dobre jakościowo jedzenie. Także dla psiaka. Pozdrawiam z Bydgoszczy.

  16. Zawsze planowałam wydatki. Jeszcze mocniej zaczęłam analizować na co wydaję gdy zamieszkałam w ówczesnym – prowadziliśmy baaardzo dokładny budżet domowy, nawet lizak się nie uchował – i wszystko miało swoją kategorię. Po tamtym związku został mi Excel, którym nadal się posługuję. Początku każdego miesiąca ustalam wydatki stałe, przelewam „oszczędności stałe” by nie kusiło wydawanie, potem sięgam do listy rzeczy, które planowałam kupić się zastanawiam czy nadal chcę je kupić. Z poprzednich miesięcy wiem ile wydaję na jedzenie i inne rzeczy regularnie potrzebne do życia i wiem jak bardzo spina mi się budżet. Raz na rok robię miesiąc bez oszczędności, takie hulaj dusza ;)

    1. Z zakupami odzieżowymi jest mi łatwiej ich nie robić, bo nic mi się w sklepach nie podoba. Z zakupem butów przejściowych, jesiennych noszę się od 4 lat i okazuje się, że świetnie sobie radzę mając kozaki i czółenka ;)
      Obecnie trochę nieswojo się czuję, bo wyłożyłam pieniądze w mieszkanie i fundusz remontowy się też skończył – jestem na etapie odbudowywania poduszki finansowej.

  17. Ja staram się oszczędzać od kiedy tylko jestem na swoim. Na początku było to tylko zapisywanie w tabelce wydatków i liczenie na to że samo się oszczędzi, jednocześnie wydając całą 'nadwyżkę’. Ostatnio kupiłam mieszkanie i kwestia oszczędzania była bardziej kwestią co zrobić żeby starczało do 1. Teraz po roku mam nadzieję powoli łapię równowagę. Mam spisane wszystkie koszty tj ubezpieczenie czy podatki od nieruchomości (o których wcześniej nie wiedziałam), odkładam sobie na nie powoli żeby nie nadwyrężać budżetu jednorazowo. Co miesiąc staram się zawsze coś zostawić tak na czarną chwilę. I przede wszystkim nie tylko wypełniam tabelkę ale ciągle z nią pracuję i świadomość ile wydaję np na jedzenie dziennie daje mi świadomość czy w następnym tygodniu mogę sobie pozwolić na droższe zachcianki jedzeniowe czy powinnam się skupić na sezonowych warzywach czy owocach które obecnie są tańsze.

  18. U mnie też zadziałał podobny efekt, co u Ciebie – nie umiałam oszczędzać, dopóki… nie dostałam od rodziców podobnej poduszki finansowej, tylko kilka lat później od Ciebie. Nagle się okazało, że oszczędzanie jest super i w ogóle ZŁOTO ZŁOTO ZŁOTO, że zacytuję słowa ulubionej piosenki krasnoludów. (Wniosek: Muszę zacząć oszczędzać pieniądze dla córki, bo mi się finansowo wykolei.)

    A propos stopy życiowej – pamiętam z jakiejś książki, że są badania dowodzące, że najszczęśliwszymi jesteśmy mieszkając w okolicy o oczko tańszej od tego, na co nas stać – dlatego, że nie musimy żyć aspiracyjnie i się napinać. W przypadku mnie i mojego męża sprawdza się to w 100%.

  19. Mam ciekawą relację z oszczędzaniem. Od dziecka odkładałam na coś pieniądze: kieszonkowe na książki, pieniądze z komunii na rower ( i tak rodzice musieli dołożyć), na wycieczkę do Paryża… Kiedy poszłam na studia, to się trochę zmieniło – miałam pracę przez całe studia i zarabiałam najniższą krajową – więc pieniądze uciekały mi przez palce dość szybko. Nie zmienia to faktu, że nadal potrafiłam oszczędzać :) na wakacje, wyjazdy za granicę, czy szalony wypad nad morze na weekend. Po studiach bardzo szybko poznałam mojego obecnego męża i po krótkim czasie zaczęliśmy odkładać na wesele. Nasz plan był taki, że finansujemy wszystko sami ( w myśl zasady, że gdy nikt się nie dokłada, to nie ma prawa głosu :)). Wtedy byliśmy mistrzami oszczędzania! Udało się nie tylko wyprawić wesele i przyjęcie dla znajomych, ale i nie naruszyć budżetu na zakup własnego mieszkania. I tu zaczęły się schody… Tak, muszę przyznać, że urządzanie mieszkania – własnego – pochłania ogromne pieniądze. Dlaczego nie chcieliśmy wynajmować? Powodów było wiele – w ciągu 2 lat musieliśmy się 3 razy przeprowadzać i to w ciągu 24 godzin! Były też inne przesłanki, więc kupiliśmy, urządziliśmy… A teraz kiedy udało się nam wyjść na prostą – okazało się, że jestem w ciąży i to, co zazwyczaj „oszczędzałam”, pochłaniają lekarze, badania i dbanie o jak najzdrowsze jedzenie ( chociaż w ciąży zostałam totalną minimalistką kosmetyczną!). Jednak mam nadzieję, że ta sytuacja minie i znów wrócimy do dobrych praktyk – bo zdecydowanie oszczędności dają komfort psychiczny !
    P.S. Świetny ten post – rzuciłam się na bloga Michała i widzę jak wiele jeszcze mogę zmienić!

    1. Teraz to się dopiero zacznie! Dziecko kosztuje całkiem sporo. Są miesiące, że tylko pieluszki kupujesz ( karmisz piersią, ubranka kupiłaś wcześniej albo dostałaś), ale są takie, że zastanawiasz się, jak taki mały człowiek może tyle kosztować. Powodzenia i gratulacje oczywiście

    2. Przy dziecku to dopiero trzeba mieć oszczędności i meeeega dobry plan! Dzieci to małe pożeracze pieniędzy, hehe.
      Ale z własnego doświadczenia powiem, że zazwyczaj jest jednak tak, że sobie odmówisz, a dziecku kupisz:-)
      Gratulacje i powodzenia z Małym Człowiekiem:-) Matki to najlepiej zorganizowane istoty na świecie :-)

  20. Od kilku miesięcy interesuje się minimalizmem i wiążę to też z finansami. Zauważyłam, że ludzkość popada w manię kupowania, w zakupoholizm. Wyjdzie nowa gra? Biegną kupić. Telewizor 50 cali? Dlaczego nie, choć w domu jest 30 calowy, ale lepiej kupić, żeby móc się czym chwalić. Nowa komórka, nowe sprzęty…
    Ja zauważyłam, że sama byłam w tej pułapce. Zarabiałam – wydawałam. Co śmieszne – dzięki minimalizmowi wyrzuciłam/oddałam/sprzedałam sporo sprzętu i ubrań. Moja szafa oddycha, a mi łatwiej dobierać zestawy ubrań.
    I nie, nie uważam się za sknerę. Zaczynam ROZSĄDNIEJ patrzeć na niektóre sprawy Wprowadziłam projekt denko – miałam kilka szamponów, kredek, kolczyków – po co mi to, skoro nosiłam/używałam TYLKO ulubionych? Mój pokój oddycha, ja oddycham i mam więcej w kieszeni.
    Jeśli widzę, że coś POTRZEBNEGO mi się kończy (np. mydło), to zapisuję na kartce. Potem szukam/czekam na promocje. Tak jest łatwiej, i jakoś nie chce gonić za tymi nowościami.
    Ostatnio miałam takie myśli „A może kupić by TO czy TAMTO?”. Po czym siadam i myślę -” Czy rzeczywiście mi jest to potrzebne? Jak często będę tego używać, i czy (to ważne!) przy spędzaniu 8h w pracy, dojazdach i normalnym życiu – będę mieć na to czas?”

    To trzeba znaleźć w sobie, nie ma idealnego sposobu NA NIC- wszystko trzeba odkryć w sobie :) Poczuć to.
    Pozdrawiam!

  21. Uczestniczyłam kiedyś w warsztatach psychologicznych na temat bogactwa i biedy. Brzmi górnolotnie, a chodziło o prostą rzecz: wyobraź sobie, jak wygląda Twoje życie, gdy jesteś a. bogata (możesz sobie pozwolić na wszystko), b. biedna (nie masz nic lub prawie nic). Interesujące, że wiele uczestniczek (nie wiem, czy oprócz prowadzącego, pojawił się jakiś pan) widziała zaskakująco dużo korzyści z biedy („nie muszę się o nic martwić”, „nikt nie ma wobec mnie oczekiwań”, „wsiadam na rower i jadę w Europę!”) a nie miała zielonego pojęcia, co mogłaby robić przy braku ograniczeń finansowych („może domek w ciepłych krajach…?” „może tajski masaż…?”). Zmieniała się nawet mowa ciała i ton głosu. W trybie „na bogato” panie były rozluźnione, jakby senne. W „wersji ekonomicznej” mówiły szybko, zdecydowanie i z pewnym entuzjazmem.
    Podobno dostajemy w życiu tylko to, czego n a p r a w d ę chcemy, a znakomita większość z nas zapisała się na spotkanie, żeby zarabiać więcej… :-)
    Co do Twojego rzekomego „dawnego zakupoholizmu”, już przy okazji lektury poprzedniego posta miałam ochotę skomentować, że czasem sprawiasz wrażenie, jakbyś wstydziła się swojej poprzedniej estetyki, wyborów, a przecież nie byłaś (przynajmniej nie wg mnie) szaloną maniaczką zakupów, udającej na blogu kogoś, kim nie jest tylko normalną, młodą dziewczyną lubiącą modę i mogącą się jej poświęcać. Nie jestem zwolenniczką usprawiedliwiania wszystkiego „takim wiekiem”, ale nawet do mnie dociera, że u nastolatki, czy „wczesnej dwudziestki” zafiksowanie na ciuchach i ciągłe zmiany wizerunku to normalna rzecz.
    A propos „chwalenia się” brakiem pieniędzy, wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie jest przyzwolenie na bycie ekonomicznie bezradnym i niemyślenie do przodu. Generalnie sama nie uważam, że każdy musi być przedsiębiorczy, ale też częściej obserwuję bezrefleksyjne współczucie niż trzeźwe wnioskowanie, co doprowadziło do trudnej finansowej sytuacji.
    No i jeśli ktoś twierdzi, że nie wie, jak przetrwa weekend, to tak naprawdę wie, że będzie miał od kogo na to pożyczyć. W Polsce nawet te osoby, które uważają się za w pełni samodzielne, nierzadko mieszkają z rodzicami (tyle że dorzucają się do opłat) lub pozwalają się im dokarmiać.

  22. Swietny post! I czekam na liste rzeczy, na ktore wydajesz i nie wydajesz pieniedzy – mysle ze to bedzie bardzo ciekawe. Ja dopiero od jakiegos czasu wzielam sie za oszczedzanie i jeszcze sporo mam do naprawy – ale co prawda do prawda – kwota na koncie, ktorej nie ruszam a ktora powoli sobie rosnie daje ogromne poczucie komfortu i bezpieczenstwa – nie zdawalam sobie sprawy jak bardzo mi tego bylo potrzeba.
    A tak w ogole poniewaz nie komentuje zbyt czesto (choc zagladam na Twojego bloga odkad przeczytalam 'Slow Fashion’)dodam tylko, ze chcialam Ci podziekowac za obie ksiazki – pojawily sie w moim zyciu w odpowiednim momencie i bardzo mi pomogly. Ciagle sporo jest do naprawy ale ide w dobrym kierunku. Jestes dla mnie ogromna inspiracja i choc jestem leniem komentarzowym to bloga zawsze czytam z ogromna radoscia :)

  23. Świetny tekst! Trafiłaś idealnie, bo właśnie od jakiegoś czasu czuję, że dorosłam do tego żeby na poważnie zająć się swoimi finansami. Żałuję tylko, że nastąpiło to u mnie tak późno. Moi rodzice są ludźmi oszczędnymi, ale raczej nie przekazywali mi swojej wiedzy w szczególny sposób. Po prostu sama podglądałam jak nie marnować jedzenia, jak tłumaczyć sobie, że kolejny ciuch nie jest mi potrzebny, a jeśli już to wybierać lumpeksy zamiast sieciówek. Niestety, często zastrzyk gotówki np. pieniądze na urodziny, bardzo szybko znikał, oczywiście nie wiadomo gdzie. No i tak jakoś wyszło, że w dalszym ciągu moje oszczędności są raczej mizerne.
    Kilka miesięcy temu przeprowadziłam się z Polski do Niemiec i to podejście mojego chłopaka (od dziecka był tu uczony oszczędzania) jest dla mnie wielką inspiracją. Dopiero zaczyna studia, a już był w stanie opłacić sobie samodzielnie kilka egzotycznych podróży tylko dlatego, że bardzo rozsądnie podchodził do swoich wydatków. Mam nadzieję, że z jego pomocą, a także dzięki Michałowi z bloga Jak oszczędzać pieniądze stworzę wreszcie porządny budżet domowy. Ale przede wszystkim dziękuję Tobie, bo taki właśnie impuls był mi potrzebny!

  24. Jest to bardzo, ale to bardzo potrzebny post. Znam kilka blogów o oszczędzaniu pieniędzy, o oszczędzaniu czasu, ale jednak nie do końca trafia do mnie to… zalanie informacjami. Oszczędzanie to super sprawa, jednak kiedy długi czas nie miało się pieniędzy, a później szał pał, bo pierwsza wypłata wpada,a w domu nie brakuje niczego, to można się zachłysnąć. Ja się uczę oszczędzania na nowo.

  25. Sama nie mam zbyt dużego problemu z oszczędzaniem, ale książkę właśnie zamówiłam :) Zobaczymy co w niej znajdę, a dodam, że mam już doświadczenie z amerykańskimi odpowiednikami – faktycznie trudno je odnieść do polskiej rzeczywistości.

  26. Fantastyczny tekst! Ja spłukałam się do zera 2 lata temu, miałam kilka wesel u ważnych mi osób, każdemu chciałam dać prezent i jeszcze super wyglądać (ale to było próżne)… Doszłam do punktu gdzie nie miałam ani grosza oszczędności. Ta niepewność jest straszna!!! Nie chcę tego przeżyć nigdy więcej, od tamtego czasu zaczęłam dbać o swoje finanse i jestem na zupełnie innym poziomie niż 2 lata temu.
    Zaczęłam prowadzić bloga, który ilustruje moją drogę do wolności finansowej. Nie jest tak ekspercki jak blog Michała, ale jest szczerym zapiskiem tego, co się dzieje w moich finansach. Nie ukrywam, że Michał jest moją inspiracją i jego książka jest absolutnym must have!!!

  27. To i ja się podzielę moim sposobem na oszczędzanie – w dniu wypłaty przelewam całość kwoty na konto oszczędnościowe za wyjątkiem nieco ponad 200,00 złotych. Te 200 PLN to kwota, którą muszę miesięcznie wydać, aby nie płacić za kartę do konta typu ror (to tylko 7 złotych miesięcznie, ale pomnożone przez 12 daje na przykład kolację w knajpie). Resztę bieżących wydatków pokrywam z karty kredytowej, ale trzymam się ściśle ustalonych reguł:
    1. w codziennym życiu (wyłączam wakacje, bo tu obowiązują specjalne zasady) w ciągu miesiąca nie obciążam karty kredytowej wydatkami większymi niż miesięczny przychód;
    2. kartę zawsze spłacam w terminie;
    3. zawsze spłacam pełną kwotę, dzięki czemu nie płacę żadnych odsetek, a do tego robię obrót na karcie kredytowej, więc nie muszę wnosić rocznej opłaty manipulacyjnej.
    Dzięki takiemu podejściu co miesiąc moja wypłata obrasta w piękne procenty na koncie oszczędnościowym (choć obecnie ze względu na niskie stopy procentowe „szału” nie ma), a ja żyję na kredyt, który nie jest kredytem, bo fizycznie mam te pieniądze. Jest to coś w rodzaju odroczonej płatności – ale bez stresu, skąd wziąć na spłatę pieniądze. A ponieważ z reguły udaje mi się nie wydać całej wypłaty, to zawsze po spłacie karty kredytowej na koncie oszczędnościowym zostaje miła dla oka górka. Ach, magia procentów składanych…
    Mam jeszcze jeden trik, który od lat świetnie się sprawdza. Rzeczy ekstra jakości, takie jak na przykład kosztujący dużo monet płaszcz kaszmirowy (zawsze o takim marzyłam), albo wełniana marynarka, albo porządny zegarek, kupuję za tzw. ekstrasy (na przykład nagrody od pracodawcy). Potrafię wydać 1800 złotych bez mrugnięcia okiem i bez żadnych wyrzutów sumienia. A że są to rzeczy świetnej jakości, to potem taki płaszcz noszę 10 lat albo i więcej (klasyczny, więc nigdy nie wyjdzie z mody).

  28. Bardzo fajny, konkretny tekst! Mi się serce łamie jak widzę vlogerki ,notorycznie prezentujące wielkie „haule” kolejnych pięciu tysięcy szminek czy wielkie kolekcje makijażu. Potem dziewczynom się wydaje, że to nienormalne by mieć „dwie szminki” a głównym celem zaczyna być zdobycie tych najnowszych, najbardziej popularnych, które niekoniecznie będą używać. Może dziwny przykład ale myślę że rozumiesz o co mi chodzi:). Dzięki wielkie za ten totalnie odmienny głos!

    Jak sama cały czas pracuję nad ograniczeniem swoich przedmiotów co często łatwe nie jest. Jedno jest jednak pewne: przedmioty zabierają czas: same zastanówmy się ile czasu spędzamy na samych zakupach a potem sprzątaniu tego całego bałaganu…

  29. Piszesz o „fuck off fund” a ja parę miesięcy temu założyłam „Oh shit fund” :D który daje mi niesamowity spokój ducha – ląduje na nim 10-15% każdego przelewu z PayPala (sprzedaję na zagranicznym portalu, więc „wypłat” mam kilka w miesiącu). I zauważyłam, że o wiele łatwiej jest odłożyć kilka razy mniejszą kwotę niż raz w miesiącu np. 1000zł (wiem, wiem, trochę to oczywiste). Robiłam tak na początku i zawsze coś wyskakiwało, co uniemożliwiało mi odłożenie tej kwoty. A to mój dostawca akurat miał piękne Labradoryty, więc trzeba korzystać, a to na allegro znalazłam fajny mebel. A teraz zanim w ogóle pomyślę o wydawaniu mojej „wypłaty”, przelewam część na konto oszczędnościowe. Czasem popadam w skrajność i przelewam za dużo ale z takim problemem jestem w stanie żyć :)
    Tak jak ty nie wyobrażam sobie braku takiego zabezpieczenia. I mimo że uważam się za osobę całkiem odpowiedzialną finansowo, chętnie przeczytałam Twój tekst i zaraz zabieram się za czytanie książki.

  30. Asiu, nie obraź się, ale gdzie są te wszystkie entuzjastki oszczędzania, poduszek finansowych i wyznawczynie szafranizmu ;) poza Internetem? Przeczytałam komentarze pod tą notką i serce niby rośnie, ale osobiście nie znam nikogo, kto skojarzyłby Michała, albo prowadzi budżet, a są to ludzie po studiach, dobrze zarabiający etc. Wręcz przeciwnie. Jako osoba, która wspólnie ze swoją lepszą połową, starszym nad monetą od jakiś 4 lat ma plan finansowy i ogólnie dba o tą sferę życia uważam, że niestety to tylko moda, jak ze slow-life, minimalizmem i pokemonami. 80% ludzi wróci do dawnych zwyczajów jak tylko ona się zmieni :(

      1. Większość Polaków nie ma żadnych oszczędności, bo mediana wynagrodzeń w tym kraju wynosi koło 3 tysięcy złotych. To jest kwota, z której przeciętne gospodarstwo domowe może odłożyć najwyżej na nową pralkę, ale nie myśleć o „budowaniu wolności finansowej”.

    1. Wszak to tylko 60-kilka komentarzy i jak wiele z nich dotyczy tego, że ktoś dopiero zaczyna swoją drogę z oszczędzaniem i pilnowaniem finansów!
      Wśród kilku znajomych par raz zostałam miło zaskoczona, bo u kolegi znalazłam książkę na półce ;) Choć z rozmowy wyszło, że to co ja stosuję od dawna, on dopiero zamierza wprowadzać.

  31. Ciekawy wpis. Książkę mam, jeszcze nie czytałam.
    Jak to jest u mnie? Nigdy nie musiałam odbijać się od dna, utrzymuję się sama, odkąd skończyłam 18 lat. Startowałam wtedy prawie dosłownie od zera. Wydaje mi się, że umiem oszczędzać. Widzę jednak dwie ważne rzeczy – nie muszę na coś zbierać, mogę kupić ot tak, przez to trochę nie mam tego uczucia wyczekiwania jak na prezent, chciałabym bardziej się cieszyć.
    A ponieważ umiem już oszczędzać, chciałabym nauczyć się inwestować, nie zajmować się „zbieractwem” pieniędzy, tylko iść krok dalej. Mam nadzieję, że książka mi w tym pomoże.

  32. Staram się oszczędzac odkąd mam pracę i trochę już się uzbierało. Niezbyt dużo, ale tyle że w razie jakbym prace straciła to miesiąc – dwa przeżyję, co daje troche komfortu psychicznego :) Niestety moją przypadłościa jest wydawanie na „pierdoły”, tak jak przy większym zakupie waham się, zastanawiam, kalkuluję i zazwyczaj musze mieć odłożoną dwukrotną wartość rzeczy którą chcę żeby ją ze spokojnym sumieniem kupić (np. chcę tablet za 1000zł to zakładam że na koncie musze mieć co najmniej 2000zł oszczędności) tak potrafie przepuścić pół wypłaty na „malutkich” zakupach w drogerii, Empiku, i papierniczych sklepach internetowych, niestety :D Jednocześnie jestem też z tych co marudzą że „koniec miesiąca a ja spłukana” bo za stan „spłukania” uważam taki w którym zabraknie mi pieniędzy które z wypłaty przeznaczyłam na codzienne miesięczne wydatki, po odłożeniu na osone konto określonej kwoty, no i nie licząc tego co już tam leży :D Dużo czytam dobrego o tej książce ale ona chyba nie dla mnie – na inwestycje czy pomnażanie majątku mam tych oszczędności jeszcze za mało, a budżetu robić nie musze bo mam to wszystko na stronie mojego banku i tworzy się własciwie „samo”. Więc póki co na tym wydatku oszczędzam :D

  33. I tak oto z bloga Michała trafiłam na Twój blog, Joanno. Dziękuję Michał. Zaczytuję się, i nie mogę przestać! Dziękuję Joanno!

    Pozdrawiam serdecznie,
    nowa czytelniczka, Małgorzata :)

  34. Nie ukrywam, że blog Michała zrobił dla mnie wiele dobrego. Przede wszystkim za jego namową zaczęłam spisywać wydatki i planowanie budżetu stało się łatwiejsze. Co prawda nadal mam momenty, kiedy zdarza mi się popłynąć, ale mocno się staram panować nad wydatkami i nie kupować rzeczy niepotrzebnych. Chyba już sobie nie wyobrażam sytuacji, w której mogłabym nie mieć żadnych oszczędności – życie mnie nauczyło, że dobrze mieć grosz na czarną godzinę, kiedy nagle okazuje się że potrzebujemy badań za kilkaset złotych.
    Do spisywania bieżących zakupów uzywam Microsoft Money, a oprócz tego mam specjalną tabelkę w Excelu na odzież, buty, dodatki i kosmetyki. Dokładnie wiem, ile na co wydaję w ciągu roku, co mi się szybko zniszczyło a co okazło się niepotrzebne. Odkąd „księguję” swoje wydatki, rzadziej zdarza mi się kupować głupoty, bo wiem, że muszę się z nich przed sobą rozliczyć ;-)

  35. Pierdolisz głupoty,bo masz z czego oszczędzać.jest masą ludzi,którzy na pewno nie z własnego widzimisię nie mają z czego zaoszczędzić,bo żyją z dnia na dzień…wkurwia mnie twoje głupie gadanie,a tekst napisslas taki jakbyś żyła w innej rzeczywistości. Nie pozdrawiam…I nie mam do ciebie szacunku.

    1. forma karygodna ale niestety jest w tym ziarnko prawdy. Wiele rodzin cudem przeżywa od 1 do 1 i na prawdę nie są w stanie oszczędzać. Zeby coś zaoszczędzić, trzeba mieć jakiś naddatek.

      1. Wg mnie tekst ma poszerzać perspektywę, czyli pokazywać to, co nie przychodzi do głowy ot tak. Oszczędzania nie uczymy się w szkole, nie jest to powszechna umiejętność, niestety. Właśnie dlatego warto zobaczyć, że Asia proponuje metody, w tym narzędzia opisane w ksiązce i blogu Michała, które mają tę świadomość dać.
        Oszczędzać można wodę, inaczej można gospodarować zasobami… to nie jest tylko tekst o posidaniu pieniędzy, ale wolności finansowej, rozumianej jako godne życie na jakie nas stać. Przykładowo, Michał opisał proces wychodzenia z długów, to są konkretne metody, które często są pracą z naszymi przekonaniami.

    2. Straszny sposób myślenia.Ponieważ komentujesz na blogu,masz zapewne wykupiony dostęp do internetu.Może czas w takim razie z niego zrezygnować,a zaoszczędzone pieniądze odłożyć.Wiem,że odpowiadając na taki chamski komentarz kasrmię trolla,ale nie mogłam się powstrzymać.A bycia kulturalnym można nauczyć się za darmo(to dla tych w ciężkiej sytuacji).Intencją Asi nie było chwalenie się zamożnością,ale pokazanie drogi do oszczędzania

  36. Asiu, dziękuję za informację o dostępności książki w bibliotekach. Blog Michała znam, ale rzadko wchodzę, a tak pobiegłam do osiedlowej biblioteki i stałam się pierwszą czytelniczką przekazanego egzemplarza (nota bene super pomysł i bardzo a propos w przypadku autora piszącego o oszczędzaniu).

    U mnie oszczędzanie nigdy nie było wielkim problemem. Jako nastolatka założyłam konto i odkładałam na nie regularnie pieniądze typu stypendia czy prezenty. Chociaż nie dużo zarabiałam to udało mi się oszczędzić na wymarzone podróże, ślub i mieszkanie. Lubię czytać o minimaliźmie, bo zawsze można coś poprawić, ale raczej nigdy nie miałam problemu, że przepuszczam pół pensji na weekend w klubie czy super sukienkę.

    Moim problemem jest raczej nieumiejętność zarabiania (typu negocjowanie pensji czy znajdowanie dodatkowego źródła dochodu) plus zupełnie inne podejście do oszczędzania pieniędzy, niż ma mój mąż, co wynika m.in. z innych form zarabiania (praca u kogoś vs. własna firma). Dlatego chętnie przeczytałabym o tym jak decydujesz ile i na co inwestować w przypadku firmy, a kiedy decydujesz się, żeby zarobione pieniądze przeznaczyć na prywatne oszczędności.

  37. Blog Michała śledzę od konkursu na Blog Roku, przez który go odkryłam. Teraz przeczytałam także książkę.Wg mnie najważniejszym jej przesłaniem jest pokazanie sensu oszczędzania w pierwszej kolejności. W drugiej pokazania narzędzi jak to robić niezależnie od dochodów i stylu życia. Zgadzam się z Tobą, że nieposiadanie oszczędności to kompletna nieodpowiedzialność ale przede wszytskim jest to przekreślanie swoich marzeń i bycia niezależnym.
    Właśnie dzięki Michałowi , zaczęłam parę lat temu przyglądać swoim finansom. Byłam finansowym lekkoduchem, teraz jestem ninją bo dzięki sensownemu dysponowaniu kasą, udało mi się odłożyć sporą sumę pieniędzy, rzucić pracę w korporacji i zacząć pracę na własny rachunek.
    Teraz już jako przedsiębiorca wracam do tej książki szukając odpowiedzi na pytania, gdy już mój księgowy ma mnie dość :)

  38. Ja wciąż nie ogarniam moich finansów. Zdołałam zapanować zaledwie nad kilkoma „zjadaczami” moich funduszy jak np. kupowanie ubrań, dlatego bardzo się cieszę, że trafiłam na ten post. Czytając zdałam sobie sprawę ile jeszcze pracy przede mną, ale też jak bardzo brakuje mi tego spokoju, o którym wspomniałaś. Motywacja jest, potrzebny był impuls – miejmy nadzieję, że tym razem moje „oszczędnościowe działania” okażą się skuteczniejsze. Pozdrawiam ciepło.

  39. Ostatnio sporo myślałam o minimaliźmie, oszczędzaniu we własnym wydaniu i tutaj, przy wszystkich chciałabym się zobowiązać, do: – zaprzestania przeglądania pinteresta, który chociaż jestem bardzo wybiórcza inspiruje i buduje w mojej głowie potrzeby zakupów; – przeglądania allegro i olx, które często skutkuje zakupami (przemyślanymi, to tak, jednak finalnie kończącymi się zwrotami i podwójnymi kosztami wysyłki), to zżera mnóstwo czasu; – do końca roku nie dokonam zakup żadnego kosmetyku; – na bazie planu wydatków z tego roku zaplanuję smar cel na oszczędzanie; – w listopadzie zaplanuję dokładnie wszystkie zakupy świątecznych prezentów, co ma wyeliminować poboczne „drobne” dokupywanie na ostatnią chwilę, a więc w ruch pójdzie lista:) i konsekwencja; – odetnę się od portali modowych i blogów, więc na liście pozostanie Styledigger oraz Simplicite : )
    Uf, trzymajcie kciuki! Oby to zobowiązanie trzymało mnie w ryzach :)

    1. Ja mogę wspierać i być grupą wsparcia, bo również do końca roku planuję poważne i mocne zaciskania pasa, żeby zbudować poduszkę finansową i zwyczajnie odetchnąć od tego stresu związanego z tym, że wydaję każdą złotówkę ;/

  40. Przepraszam, próbowałam, ale odpadam. „życie na krawędzi debetu na koncie to nieodpowiedzialność” – Asiu, NAPRAWDĘ uważasz, że tysiące ludzi w naszym kraju kupuje bieda-żarcie w dyskontach i wyczekuje pierwszego tylko z powodu braku odpowiedzialności? Aż brak mi słów. Polska to nie tylko duże miasta i 30letni freelancerzy, to też Polska małomiasteczkowa z jednym zakładem na gminę, z resztę, co ja będę tłumaczyć. Rozumiem intencję, że promujesz powstrzymywanie się od przepieprzania kasy na głupoty, ale tekst jest niestety jednostronny. Sama pisałaś wcześniej, że nie pracowałaś na etacie. Czy wiesz, jak często pracodawcy opóźniają wynagrodzenia? I o ile? Czy słyszałaś o zjawisku dziedziczenia biedy?

    „z drugiej strony na ludzi, którzy je mają, patrzymy podejrzliwie. To chyba pokłosie tych wszystkich bajek o złym bogaczu i dobrym, ale biednym szewcu czy pastuszku.” Nie, to nie pokłosie bajek. Ma to zupełnie naukowe, historyczne uzasadnienie w historii tej części Europy, proponuję poczytać o strukturze społecznej XV-wiecznego folwarku i jego skutkach ekonomiczno-społecznych. Nie bez znaczenia jest też fakt, że w Polsce nie przyjęły się ruchy reformacyjne. Ale to już jest praca domowa, jeśli chcesz rzetelnie komentować to zjawisko.

    Więc wybacz, że nie przyłączę się do peanów. Oszczędzanie jest fajne, ale ocenianie tak surowo innych już nie.

    1. Założyłam, że to oczywiste, wiadomo że dziedziczenie biedy jest i są ludzie żyjący w prawdziwej biedzie. I to problem zupełnie innej skali. Akapit o pastuszkach i bogatach nie miał być analizą historyczną, ale zauważeniem faktu, że na zamożność patrzy się u nas podejrzliwie. Rzeczywistych przyczyn tego stanu rzeczy dzisiaj szukałabym raczej w PRLu, niż w XV w.

      1. Bieda to nie tylko petenci MOPSów i bezrobotni, to też tzw. „working poor”, których jest u nas ok. 11%. To ludzie, po których często nie widać, że ledwo starcza im do pierwszego, choć pracują uczciwie (tu odnoszę się bardziej do komentarzy czytelniczek n/t biednych, którzy rzekomo sami są sobie winni).

        A dlaczego PRL? Bo zapewnił błyskawiczy awans dawnej biedocie i odebrał bogatym (kułakom…). PRL odwrócił WCZŚNIEJSZY porządek społeczny. Nie chcę Cię pouczać, tylko to ciekawy temat i cofnięcie się w tej materii przed 1939 daje dużo szerszą perspektywę.

        Pozdro

        1. Zagadnienie biedy to ogromny temat społeczno-historyczno-socjologiczny. Podobnie z resztą oszczędzanie, ale z takich najprostszych przykładów – skąd ludzie mają brać przykład, kiedy widzą takie informacje: http://tvn24bis.pl/z-kraju,74/sejm-pracuje-nad-budzetem-na-2017-rok,685166.html ?

          I tak, jest masa przypadków, kiedy ludzie naprawdę nie mają z czego oszczędzać, ale nie można zapominać, że wielu z nich nie ma pojęcia jak się za to zabrać. Ktoś wspominał o 500+ i zastanawiam się, jak wiele osób te pieniądze odkłada na subkonta dla dzieci? Albo chociaż fragment tych pieniędzy? A ilu z nich woli wydać na coś, bo teraz ich na to stać? Nie mówię o skrajnych przypadkach, kiedy trzeba dziecku buty na zimę kupić, ale generalnie największym problemem jest to, że tak mało myślimy na przód.

    2. Moim zdaniem część tych kupujących bieda-żarcie żyjących od debetu do debetu mają to na własne życzenie. Obracam się w kręgach takich ludzi i są oni przede wszystkim pozbawieni chęci oszczedzania, ale za to pełni chęci typu 'zastaw się a postaw się’. Zwróć uwagę, że całe slow life opiera się na wysłuchaniu się w swoje potrzeby, te prawdziwe oraz poszukiwania rozwiązań wystarczająco dobrych dla nas. Tymczasem kupujący biada-żarcie często dla zwykłego 'zaskowania’ biedy przed innymi kupują nowy telewizor na kredyt, na który ich nie stać, organizują wypasione świeta, biorą kredyty na wesela, pala papierosy itp.
      Podobnie jest ze świętami – ludzie zapożyczaja się na organizację imprezy zamiast przyznać się przed sobą, że nie mają na to kasy i świętować skromniej.
      Albo podręczniki do szkoły robiący rokrocznie dziurę w budżecie – wiadomo, że nowe podręczniki kupuje się co roku i jest 12 miesięcy aby coś odłożyć. Da się. Ile osób o tym myśli? Niewiele. A potem płacz, że nie ma na książki.

      1. Kto nie może odłożyć na wrześniową wyprawkę dla dziecka? Samotna matka z czwórką dzieci, która nie może doczekać się alimentów. wdowa z kilkokorgiem dzieci, która odziedziczyła nieznane jej potężne długi męża. Rodziny, w których jedna osoba jest chora (np. dziecko chore na mukowiscydozę, wymagające jakiejkolwiek rehabilitacji, mama chora na raka). Kobieta, która uciekła od męża i w ośrodku samotnej matki wyrzucono ją na bruk, bo miejsc już brak. Przytoczyłam ci tylko kilka przykładów z mojego najbliższego otoczenia, sytuacje ciągnęły się latami. Na prawdę masa ludzi jest w okropnej sytuacji finansowej i bytowej nie z własnej winy.
        To jedno. A druga sprawa jest taka, że przy wprowadzaniu programu 500+ oprócz rozdawania pieniędzy powinno się pomagać tym ludziom mądrze je zagospodarować. Bo część na pewno je przeje albo kupi telewizor. Mam nadzieję, że po pierwszym zachłyśnięciu się dodatkowymi funduszami sytuacja się trochę unormuje… Ja nie jestem fanką tego programu, chciałabym żeby w Polsce były godne pensje. Tylko tyle i aż tyle.

      2. Z tą biedą to jest akurat różnie. osoby które niby na nic nie stać mają nowe komórki, tablety, ubrania, a stoją we wszystkich kolejkach do opieki społecznej. Bycie „biednym” się im po prostu opłaca. Nie dość, ze mają zapewnione wszystkie potrzeby życiowe jak mieszkanie, ogrzewanie, obiadki z caritasu to jeszcze wolnego czasu w brud i bezstresowe życie. Są też ludzie którzy tylko jęczą o braku pieniędzy, a tak na prawdę nie robią nic, nawet nie pójdą po zasiłek do opieki, żeby zmienić swoją sytuację – a znam takich wielu. Typowy tekst, ze oni są biedni i należny się im pomoc.
        Inaczej ma się z osobami żyjącymi często w biedzie ze względu na chorobę czy jakieś inne wydarzenie, ale oni żyją skromnie po cichutku bo jest im zwyczajnie wstyd swojej biedy. Tu oczywiście nie bardzo jest możliwość odłożenia, bo w zasadzie nie ma na czym zaoszczędzić. Takim ludziom warto pomagać, a życie bywa różne, może za jakiś czas oni nam pomogą – nie koniecznie materialnie – to też jest ogromny kapitał.
        Zarabiając w miarę normalne pieniądze ( nawet niewiele ponad minimalną krajową) da się odłożyć, nawet żyjąc w małym miasteczku :). Nie mówię tu o milionach, ale drobnych kwotach które w ostatecznym rozrachunku dają całkiem fajną sumę. Trzeba tylko chcieć i mieć odrobinę samodyscypliny.

  41. Doskonale to wszystko rozumiem, bo sama znalazłam się w takiej przykrej sytuacji, że żyje od pierwszego do pierwszego. A wszystko to dlatego, że przez kilka miesięcy nie spisywałam wydatków… Zaczęłam nową pracę, dobrze zarabiałam, rozpieszczałam się, żyłam zakupami i… Straciłam pracę, co przy braku oszczędności zaowocowało szukaniem byle jakiej pracy byle na już. I tak sobie jestem uwięziona w nowej, słabo płatnej pracy, z wizją wydatków stałych, codziennych i zakupem nowego laptopa, bo poprzedni mi się popsuł. No i klops, bo zarabiam grosze, na lapka mnie nie stać, na zmianę pracy mnie nie stać i nie mogę sobie wybaczyć, że sama zapedzilam się w ślepą uliczkę. Tak naprawdę jeden wiekszy nagły wydatek i jestem bez niczego….
    Ale mimo to staram się pilnować budżetu. Ograniczałam zbędne wydatki, pilnuje wydatków zaplanowanych i odkładam kilka zł jak tylko jest okazja.
    Nie polecam nikomu takiej wegetacji, kiedy nawet wyjście ze znajomymi na jedno piwo to zbędna elstrawagancja i coś nieosiągalnego… Nie mówiąc o problemie jakim jest niemożność zakupu nowego lub choćby jakiegokolwiek laptopa…

  42. Świetny artykuł. Dokładnie, komfort psychiczny jest najważniejszy. Też popadlam w tę zgubna machinę. Pracowałam w czasie studiów i zawsze miałam swoje pieniądze, później wpadło stypendium, mogłam wydawać na co chciałam i wcale nie oszczedzalam, bo po co. Żyłam chwilą. Później już stały etat, ale ciągle w domu rodzinnym, nie ponosilam żadnych kosztów utrzymania, więc powielalam schemat. Sytuacja pogorszyła się kiedy dostałam od rodziców nowy samochód, który w połowie musialam spłacić. Nie jesteśmy bardzo zamozna rodziną, ale to była według nich inwestycja w przyszłość, bo dojeżdżam 50 km do pracy. I to były najgorsze 2 lata mojego dorosłego życia. Zadluzylam się w pracy i ciągle o tym myślałam. Były miesiące, że do kolejnej wypłaty liczyłam złotówki, ale wstyd mi było się przyznać w domu. Ale powoli juz wychodzę na prostą i postanowiłam solennie, że kwotę podobną do raty kredytu będę teraz odkładać :)

  43. Wyznaję zasadę „nie wydaję na głupoty”, więc lokuję pieniądze w książkach (choć raczej wypożyczam), filmach, karnecie do kina i kosmetykach. Czasem również w ubraniach (z lumpeksu) i oczywiście na jedzenie, gdy wychodzę ze znajomymi. Ale ostatnio sytuacja zmusiła mnie do mocnego zaciśnięcia pasa i w sumie okazało się, że jeśli podzieli się całą sumę na wszystkie dni miesiąca (odejmując najpierw najpotrzebniejsze rzeczy jak np. witaminy), to nie jest tak źle. Wręcz okazało się, że teraz widzę, ile realnie mam pieniędzy i widzę, że bez problemu skończę miesiąc na plusie. Wszystko jednak zależy od nastawienia. Już od bardzo długiego czasu mam styczność z życiem slow, więc nawet mnie nie ciągnie do kupowania różnych pierdół*. Ostatnio mignął mi „Finansowy ninja”, ale myślałam, że to nie dla mnie. Zainteresowałaś mnie jednak tym, że jest tam mowa o umowach o pracę, własnej działalności itp., więc wyczekuję już książki w mojej bibliotece :)

    *dzisiaj właśnie wstawiam post o tym, co robić, jak tych pierdół się u nas w domu namnoży. Z ubraniami jakoś łatwiej, ale co z resztą? Ostatnio przeglądałam zawartość kartonów, które gdzieś tam leżą u mnie w domu rodzinnym i naszły mnie różne przemyślenia w związku z tym.

    1. Przepraszam ale nie moge sie powstrzymać- „nie wydaje na glupoty wiec lokuje pieniadze w kosmetykach…” Dla mnie kosmetyki to raczej przyjemność a nie koniecznośc, nie mowię tu o mydle, ale o wszystkim innym. Witaminy są w świezych warzywach i owocach, niekoniecznie w tabletkach, swoją drogą suplementy powinno sie przyjmowac wylacznie w przyapdku zdiagnozowanych (!) niedoborów, cała reszta to tylko uleganie nachalnej reklamie firm farmaceutycznych. No, szczerze musiałam to napisać.

      1. z ogólną kolnkluzją się zgadzam, lokowanie kasy w kosmetykach to w ogóle dziwne sformuowanie :) ale jako że interesuję się trochę tematem zdrowia itd to muszę dodać jedno zdanie :D

        praktycznie każdy z nas powinien ykać magnez i D :) na D można wyjątek znaleźć w postaci budowlańca, który całe lato spędził na słońcu, ale na magnez nie potrafię znaleźć wyjątku. tylko fakt, że nie te preparaty reklamowane i nie w dawkach aptecznych. i D należy zbadać i uzupełnić niedobory (są wzory na to) a następnie podtrzymywać. ale poziom magnezu z krwi jest niemiarodajny bo w krwi jest tylko jakieś 5% całości magnezu i organizm nie pozwoli na to by tam zabrakło (czyli jeśli wychodzi nam niedobór to znaczy że jest już bardzo źle). dawka dzienna którą powinniśmy przyjmować to 400-800 gramów bo nikt nie jest w stanie dostarczyć tyle w jedzeniu, jakąkolwiek dietę by stosował. a dodajmy do tego nasz styl życia..

        pozdrawiam :)

        1. Kamila, nie mam pojęcia skąd masz takie rewelacje, wzory na suplementację witaminy D, ale proponuje skontaktować się z lekarzem/farmaceutą. Na taką konsultację możesz wziąć badania naukowe, na których się opierasz, żeby specjalista pomógł Ci je zweryfikować. Nie wierz, we wszystko co przeczytasz w internecie.
          A 800 gramów magnezu… :D

        2. hahah, dobre :D a skąd konkluzja, że ja sobie to z jakiegoś pierwszego onetu wyczytałam? :D wybacz, ale trochę mnie obrażasz. nie mierz wszystkich swoją miara? :)
          akurat ze względu i na moją pracę i na fakt, że biochemią się mocno interesuję, wiem o czym mówię :D nie potrzebuję by mi ktokolwiek pomagał w czytaniu, bo to potrafię. wystarczy umieć trochę logicznie myśleć i składać rzeczy do kupy.

          a wzory stąd: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20139241 możesz sama zabrać do lekarza i popytać o wiarygodność :D

          no i miało być 800 miligramów, ale to chyba dosyć oczywiste że głupia pomyłka :)

    2. A dla mnie kupowanie ksiazek jest bez sensu i nie jest zadną inwestycją (inwestycją jest czytanie ich a nie posiadanie). Wiele osob ekscytuje sie posiadaniem biblioteczek ale z kim bym nie rozmawiała to 90% książek po przeczytaniu zbiera tylko kurz przez wiele lat, az w koncu ląduje w bibliotece/allegro lub zostaje oddana komukolwiek. Wiadomo, ze kupowanie ksiązek nakręca pisarstwo ale patrząc na to od praktycznej strony, strony klienta to predzej czy pozniej wszystko znajdzie sie w blibliotece (nie mowie tu o specjalistycznych/naukowych/zapomnianych pozycjach).

  44. Już miałam napisany potężny komentarz, ale finalnie go nie opublikowałam. Emocje opadły, mogę teraz coś dodać od siebie. Odniosę się do kilku elementów:
    1. Oszczędzanie, zarządzanie budżetem jest mi niezbędne do życia. Na szczęście moja druga połówka ma tak samo i na spokojnie możemy w tym temacie się rozwijać. Na tą książkę czaję się od jakiegoś czasu. Nigdy nie ogarniałam podatków (ten moment kampanii wyborczej, w której każda partia przedstawia NAJLEPSZY system podatkowy, a ja nic nie rozumiem…) i nigdy nie zagłębiałam się w temat finansów, więc to coś dla mnie. Nie czuję się pewnie żyjąc w naszym kraju, chcę mieć zabezpieczenie finansowe dla siebie i męża, dla dzieci i dla moich rodziców i teściów, bo to jakie emerytury mają dostać woła o pomstę do Nieba. Jak myślicie ile można dostać emerytury na co dzień ratując ludzkie życie i zdrowie? 1150zł Nie żartuję, tysiąc sto pięćdziesiąt złotych, jak moja mama przeczytała swój wyciąg z ZUS to się popłakała. Nie wiem jak będę w stanie rozłożyć swoją marną pensję na to wszystko (+ życie + lokata na czarną godzinę +…), ale mam nadzieję, że wypracuje swój system.
    2. Ludzie nie lubią tematu pieniądza. Wynika to z bardzo wielu kwestii, w mojej opinii to kwestia naszych polskich zarobków (zawrotnie wysokie, a jak!) i wynikającej z tego frustracji. Mogę powiedzieć za siebie – jestem sfrustrowana sytuacją w Polsce. Nie umiem wyrobić w sobie zdrowego dystansu do tego wszystkiego, zbyt empatyczna jestem. Kiedy widzę jak nisko zarabiają uczciwie pracujący ludzie, płacący te cholerne podatki od 30, 40 lat… I zestawia się to potem z gigantycznymi pieniędzmi przelewającymi się przez biznes i marketing… Zarabianie na blogach i vlogach (co jest po prostu częścią marketingu) też przyczynia się do wzrostu frustracji. Dla jasności, nie chodzi mi o ten blog ani inne, które czytam. Jest wiele miejsc w sieci, gdzie każdy wpis aż kipi kasą i ekskluzywnymi wyjazdami. Ludzie to oglądają i odnoszą do życia swojego i rodziców. Dziewczyna pokazuje kolejną torebkę z LV i w komentarzach aż wrze. Zawiść? Na pewno wyładowanie emocji, które gdzieś siedzą i akurat znalazły ujście.
    3. Nawet nie wiesz jak bardzo zyskałaś u mnie fragmentem tekstu, gdzie piszesz o tym, że dostałaś od rodziców pewną kwotę na łatwiejszy start. Wiele osób prowadzących blogi udaje, że wszystko ach wszystko to ich zasługa i oni wszystko sami osiągnęli. Pominę przykłady, bo to nie o to chodzi. Ale ludzie nie potrafią rozmawiać o pieniądzach i przyznawać się, że mieli łatwiej na początku. Bo pochodzą z takiej a nie innej rodziny, bo miesięczne kieszonkowe wynosiło 1000zł (to nie żart, znam trochę takich osób – dla mnie kwota kosmiczna, dla niektórych „nie da się żyć inaczej”). Nie wiem czemu, ja jestem bardzo wdzięczna rodzicom za każdą wydaną na mnie złotówkę i nie boję się tego przyznać.
    Moja perspektywa kiedy czytam teksty o oszczędzaniu i ograniczaniu wydatków jest w sumie śmieszna – całe życie zaciskam pasa. Dobre rady „ogranicz kawę na mieście” są dla mnie mega abstrakcyjne, bo ograniczam się od zawsze. Szczerze to marzy mi się taki moment w życiu, taki stan, kiedy będę mogla wejść do restauracji i zamówić obiad bez patrzenia na ceny w menu. I drinka w klubie nie zaczynając od najtańszych na liście tylko od tych, które mogą mi smakować. Nie zazdroszczę problemów pt. wydałam za dużo na ciuszki, nie umiem się pohamować, ale zazdroszczę tego, że ktoś ma na ten luksus wyboru. Bo dla mnie zakupy w ciucholandzie i jedzenie w domu to nie wybór.
    Kropka, amen. :)

    1. Ludzie nie mówią, że dostali coś od rodziców, czy że mieli łatwiej na początku,bo często spotyka się to z krytyką ze strony innych. Pogardliwe określenie „bananowe dzieci”, „nie zarobiłaś na to sama, nie znasz wartości”. „daj spokój, jak możesz brać tyle kasy od starych” są naprawdę wkurzające. Na studiach często pracowałam dorywczo. Moje kieszonkowe od rodziców było dość wysokie, ale też moje „studenckie potrzeby” zdecydowanie przewyższały budżet, więc zawsze ostatecznie przed wakacjami/ po wakacjach/ przed świętami i po świętach, przed feriami/po feriach (więc właściwie cały rok:D) musiałam desperacko szukać dorywczych prac, żeby załatać ogromne dziury w budżecie i spłacić niekończące się długi (głównie u młodszego i o wiele rozsądniejszego rodzeństwa:* oraz u rodziców, którzy rozkładali mi długi na raty, dzięki czemu cały czas coś im oddawałam, jednocześnie cały czas będąc zadłużoną). BARDZO denerwowało mnie, kiedy w pracy „barach” i „kebabach” słyszałam pogardliwe teksty „daj spokój, po co tu pracujesz i tak dostaniesz od starych, kogo Ty oszukujesz”. I prawie za każdym razem miałam ochotę zgryźliwie odpowiedzieć „no faktycznie, po co ja tu babrzę się w mięsie z kebaba, skoro jeśli włożę tyle energii w proszenie rodziców o kasę, co w tę pracę, to na pewno wyciągnę od nich więcej, dzięki za otwarcie oczu”. Oczywiście za każdym razem zaczynałam się mętnie tłumaczyć, w efekcie czego znajomi z pracy mogli się ponabijać z „bananowego dziecka”, a mi było głupio, że może faktycznie nie powinnam korzystać z pomocy rodziców. Ale z drugiej strony… moi rodzice ciężko pracują i dobrze zarabiają. Chcieli i mieli możliwość pomagania mi w trakcie studiów. Zawsze jeździłam na zagraniczne wakacje, spędzałam ferie zimowe na nartach w Alpach, uczyłam się języków, chodziłam na sportowe zajęcia, miałam fajne ciuchy, mogłam rozwijać swoje pasje. Nigdy nie ukrywałam, że mam to od rodziców, bo nie uważam, że to powód do wstydu. Na myśl o moich rodzicach zawsze czuję dumę i nigdy nie miałam zamiaru umniejszać ich zasług w moim wychowaniu. Wszystko co w tej chwili mam, mam dzięki nim, a w dużej części również dzięki temu, że inwestowali we mnie swoje pieniądze. Jestem wdzięczna za KAŻDĄ złotówkę, którą od nich dostałam, za każdy dług, który mi umorzyli jak przyszłam z płaczem, za każde miejsce, które dzięki nim mogłam zobaczyć. Bardzo mnie wkurzało, kiedy ktoś mi z tego powodu robił wyrzuty albo przytyczki przy innych. Wiem, że mam w życiu szczęście (nie tylko dzięki pieniądzom), że byłam doinwestowanym dzieckiem, że nie miałam do tej pory w życiu złych doświadczeń, ale nie uważam, żebym była przez to mniej wartościowym człowiekiem. Często niestety miałam wrażenie, że ludzie słysząc, że dostałam coś od rodziców (zresztą w odpowiedzi na ich dyskretne pytanie „skąd na to masz?!?!” traktowali mnie…pogardliwie. Tak trochę „z góry”. Więc nie dziwię się, że nie wszyscy chcą wszem wobec informować o tym, że dostali coś od rodziców.

  45. Jaszczurka – jakie to obrazowe porównanie i jak bardzo trafne. Często zamieram w tym bezruchu, oddzielając umysł od dłoni, które wpisują kod do przelewu. Później również bez udziału umysłu odbieram paczkę, cieszę się daną rzeczą 15 minut, po czym ta trafia na półkę i cieszy oko przez kolejne 3 dni. Po 3 dniach zaczyna mi przeszkadzać, bo przecież… minimalizm! I planuję, komu ją oddać. I tak leży do teraz i mnie denerwuje, bo oddanie też trzeba zorganizować, a ja nie mam na to czasu.

    Asiu, chyba właśnie doznałam olśnienia. Dziękuję! ;)

  46. Odkąd zamieszkałam z mężem u teściów i dostałam zielone światło na remont kuchni oszczędzam. Mamy 1 dziecko, 2 w drodze. Żyjemy za pensję męża, moja z macierzyńskiego idzie na konto remontowe. Myślałam, że ograniczenie zakupów na siebie przyjdzie mi trudniej. Na remont i sprzęty już uzbierane ( a kwota całkowita wydawała mi się kosmiczna). I stwierdziliśmy z mężem, że jest nam tak dobrze, że niczego nam nie brakuje i będziemy to oszczędzanie kontynuować;) Komfort psychiczny niesamowity;) Dzięki za mądrego posta!;)

  47. Do książki Michała podchodziłam bez większego przekonania. Podsunął mi ją mój chłopak, ale uznałam, że przekartkuję ją szybko, bo na pewno nic ciekawego tam nie ma. Jak bardzo się myliłam! Wszystko zostało podane w tak fajny, przejrzysty sposób, praktycznie kawa na ławę. Nie przeczytałam wszystkich rozdziałów, ponieważ część mnie nie dotyczy (chociażby długi, bo na szczęście trzymam się od nich z daleka od zawsze), ale resztę pochłonęłam w dwa wieczory.

    To świetna książka, która albo da nam zastrzyk wiedzy i to bardzo przydatnej na co dzień, albo pozwoli tę wiedzę w przystępny sposób uporządkować, jeżeli ktoś już wie jak radzić sobie z pieniędzmi.

  48. Super wpis! Bardzo ładnie piszesz :) Książkę „Finansowy Ninja” już mam, nawet z autografem, czeka w kolejce na przeczytanie :) Od niedawna korzystając z rady Michała prowadzę tabelkę w Excelu, wpisuję tam nawet najdrobniejsze wydatki. Dzięki temu wiem, ile faktycznie wydaję. U Ariadny Wiczling słuchałam również ciekawego podcastu z Mike’iem Michałowiczem i wprowadzam jego porady co do „Profit First”. Na pewno warto edukować się w kwestii finansów, bo w szkole takiej wiedzy brakuje.

  49. A u mnie jest dziwnie z tym oszczędzaniem. Jestem w stanie odłożyć co miesiąc konkretną kwotę, ale ciągle wydaje mi się, że wydaję za dużo. Z drugiej strony, dobrej jakości jedzenie, czy wyjście do knajpy od czasu do czasu nie powinno być powodem wyrzutów sumienia, jeśli co miesiąc jestem na plus. Może za surowo siebie traktuję?

  50. Cześć :) Co do tego, że nie umiemy rozmawiać o pieniądzach zgadzam się z Tobą w 100%. Od roku mieszkam w Londynie i zauważyłam, że Polacy bardzo różnią się w tej kwestii od Anglików. Wiele (jeśli nawet nie wszyscy) Polaków wstydzi się tematu pieniędzy, a już szczególnie pytania o zarobki. Tutaj nie ma w tym nic dziwnego, że nawet w ogłoszeniu o pracę jest podana wysokość wynagrodzenia. Także nie kupujesz kota w worku i na rozmowie kwalifikacyjnej wiesz o jaką stawkę walczysz (dosłownie :P). A co do książki Michała, podsunęłaś mi świetny pomysł na prezent gwiazdkowy dla mojego chłopaka (bo wbrew pozorom święta tuż tuż :D). Wiem, że jest stałym czytelnikiem bloga Michała, a poza tym sam jest finansistą z wykształcenia i zamiłowania, więc na pewno się ucieszy. Sama z resztą też skorzystam przy okazji. :D

  51. Książkę Asi mam, pierwszy raz czytałam całą noc, w tej chwili czytana po raz 3- jak mam zachcianki, wracam do konkretnych rozdziałów. Warto!
    Dodatkowo, od niedawna mam sposób na „potrzebne koniecznie ” – proszę w sklepie o odłożenie do następnego dnia. Po pierwsze- przez nic emocje opadną i zweryfikuję potrzebę, po drugie trenuję asertywność; ) no i takie odłożenie sprawia, że prawie moja rzecz albo mi się podoba, albo najczęściej przestaje mi się ją chcieć mieć :))

  52. Staram się ogarnąć swoje finanse, z powodu nieprzewidzianych sytuacji, zobaczyłam,że mogę przeżyć za niedużą kwotę i wcale nie jest to takie złe. Mam nadzieję, że jak stanę na nogi będę regularnie odkładać pieniądze na konkretne subkonta, tak, aby spokojnie patrzeć w przyszłość. A Finansowego ninje mam zamiar kupić:)

  53. Dziękuje bardzo ;) Z każdym Twoim postem wprowadzasz więcej harmoni do mojego trochę chaotycznego podejścia do życia.
    Kupię książkę Michała chociażby dlatego żeby dołożyć swoją cegiełkę do rozwoju jego fantastycznego bloga. ;)
    Pozdrawiam, miłgo dnia :)

  54. Tytuł – MISTRZ :)

    Niezmiernie mnie cieszy, że poruszyłaś taką tematykę! Marzy mi się, żeby w Polsce zapanowała moda na racjonalne zarządzanie swoimi finansami. Bo teraz faktycznie wiele osób ma baaaardzo dziwny stosunek do pieniądza.
    Świetnie, że nie tylko na blogach „o oszczędzaniu” można przeczytać o finansach. Zapewne Twoja wiadomość otworzy wielu osobom oczy. Szczególnie tym, które zamiatały ten temat pod dywan…

    Podzielę się też moim ostatnim spostrzeżeniem, że w naszym społeczeństwie panuje przekonanie, że oszczędzanie to coś wstydliwego. Niepotrzebne ograniczanie się i odbieranie sobie radości życia. Odejmowanie sobie od ust, byle na koncie rosły złotówki.
    Sama piszę bloga o racjonalnym zarzadzaniu budżetem domowym i przymierzam się do wydania książki (o uporządkowaniu swoich finansów w formie wyzwania). Do niedawna prawie nikt z moich znajomych o tym nie wiedział, jednak kilka tygodni temu postanowiłam podzielić się tą informacją na facbooku… Zadziwił mnie sceptyczny odzew niektórych osób, które napisały mi wprost, że nie widzą potrzeby oszczędzania. Że trzeba mieć coś z życia. Po co już teraz myśleć o emeryturze, to gruba przesada. Że to temat kontrowersyjny. Bo, ile można sobie odmawiać….
    I zastanawiam się, skąd się to bierze, że mylimy oszczędność ze skąpstwem?! Przecież w oszczędzaniu nie chodzi o to, żeby oszczędzać na wszystkim „bo tak”. Tylko żeby ograniczać swoje wydatki narzeczy, które nie są dla nas ważne, żeby bez przeszkód wydawać pieniądze w obszarach dla nas ważnych… Chyba że ja źle rozumiem ideę mądrego oszczędzania… :)

  55. Asiu, to jeden z najlepszych Twoich postów, wg mnie. Dziękuję za niego. Ja należę do osób, które startowały w dorosłe życie bez grosza przy duszy, rozpoczęły od słabo opłacanej pracy w korporacji, niedługo później zdecydowały się na kredyt mieszkaniowy (frankowy), przez długi czas (w sumie trwający nadal) żyjąc w nieustannym stresie związanym z coraz bardziej niekorzystnym kursem walutowym. Złożyło się na to wychowanie w nieświadomości finansowych realiów, niewiara w swoje możliwości („najlepiej pójść do stabilnej pracy na etacie zamiast ryzykować”) oraz rzesza „zaufanych” złych doradców. Ostateczny wynik zawdzięczam oczywiście tylko i wyłącznie sobie, bo to wynik moich decyzji. Z perspektywy czasu, oraz obserwacji moich niezamożnych znajomych, uważam, że życie od „1 do 1” to próba ucieczki od własnej biedy – kupuję sobie coś (zbędnego), więc mnie na to stać – lecz również na dłuższą metę, olbrzymie obciążenie psychiczne. Od około 2 lat jestem w odwrocie, a Twój wpis oraz namiar na bloga Michała to kroczek naprzód dla ludzi w mojej sytuacji.
    Z ciekawostek, niedawno brałam ślub, na zaproszeniach pisaliśmy o prezencie pieniężnym, nikt z zaproszonych się nie obruszył, ale było nam jednak trochę głupio, a dosłownie wczoraj na jakimś blogu czy w gazecie przeczytałam, że „zmuszanie” gości do ofiarowania pieniędzy w prezencie ślubnym to „szczyt chamstwa”. Cóż, skoro ludzie nadal wokól mylą zdrowy rozsądek z chamstwem, to mamy na tym polu baaaardzo dużo do zrobienia.

    A książkę w formie elektronicznej zakupiłam. Pozdrowienia serdeczne.

  56. Pingback: Oszczędnickie inspiracje & finansowe linkowe party vol.10 - Oszczednicka.pl - Zarządzanie finansami domowymi w praktyce

  57. Pingback: Październikowy Lifestyle 2016 | Podsumowanie miesiąca & ciekawe miejsca w sieci | APIECEOFALLY | Beauty Blog

  58. Czasem wydaje mi ske ze tylko ja mam taki pokręcone charakter, że martwię się na zapas dużo za dużo, ale widzę ze nie. :-) Właśnie z tego martwienia zaczęłam zmieniać swoje podejście do pieniędzy i oszczędności. Jestem na początku drogi zgodnie z proponowana przez Michała ścieżka. Najpierw solidna poduszka finansowa a później całą reszta. Bardzo podobał mi się ten wpis. Wyważony. Mądry. Dziękuję :-)

  59. Ciekawy portret psychologiczny. Myślę, że większość z nas w określonym wieku przechodzi przez te wszystkie etapy. Indywidualizm i emancypacja to rzeczy mocno premiowane w naszej kulturze, które sam jak najbardziej wyznaję, dlatego zgadzam się z autorką, ale chciałem zauważyć, że nie wszyscy muszą tego chcieć – jest wielu ludzi, którzy wydają pieniądze na określone rzeczy tylko dlatego, że inni je wydają, i to daje im poczucie szczęścia – szczęścia w przynależności do grupy, byciu razem. To samo poczucie przynależności daje puste konto, kiedy zdani jesteśmy na innych (lub gdy jedziemy na imprezę za miasto, aby spędzić razem całą noc i wrócić całą grupą – sam tego nie znoszę, ale wiem, że wielu ludziom właśnie to daje największe szczęście). Oszczędności to niezależność, dlatego sam staram się je mieć, ale pytanie, czy wszyscy tej niezależności chcą? Nie byłbym taki pewien. Pozdrawiam serdecznie.

  60. Ja akurat mam inny punkt widzenia, bo studencki. Po pierwszym miesiącu studiów wróciłam do domu ze stanem konta 1,50 zł… Źle się czuję bez oszczędności, przez całe liceum miałam zawsze coś schowane na czarną godzinę. Przez wakacje zarobiłam sporo, jednak po mojej podróży marzeń zostałam prawie że na minusie. W drugim miesiącu zamierzam oszczędzać, ale bądźmy szczerzy- moje oszczędzanie dotyczy głównie jedzenia :D Mogłabym napisać prawdziwy poradnik o tanim żywieniu, ale porady żeby nie kupować kolejnej pary butów do mnie nie trafiają :D

  61. Zgadzam się, że posiadanie oszczędności daje poczucie wolności i brak stresu. Tylko co maja zrobić osoby, których nie stać na oszczędności ? Ty jesteś w dobrej sytuacji, gdyż na początku pomogli Ci rodzice, teraz zarabiasz na tyle dużo, aby móc odkładać pieniądze. Ale myślę, że matka samotnie wychowująca dwoje dzieci ze średnią krajową i kredytem po prostu nie jest w stanie nic odłożyć. Powiesz, że trzeba było lepiej wybierać partnera, albo znaleźć lepiej płatną pracę, ale realia są inne i nie wszystko zależy od nas.

    1. Wybacz,ale to czy mamy dziecko lub jakiego mamy męża zależy tylko od nas.Wiele ludzi ma zła sytuacje finansowa tylko ze swojej winy i nieodpowiedzialności.

  62. Bardzo mi się podoba, że pokazujesz inne osoby, które warto poczytać. Ja przy zwiedzaniu internetów często miałam taki problem, że był jeden fajny blog. Świetny. Którego przeczytałam. W całości. I dalej nic.
    Odnośnie finansów – w mojej rodzinie (w części, nie całej) jednak o tym się mówi dosyć otwarcie i bardzo cenię np. to, że mój tato podaje mi cenę za jaką kupił mieszkanie 13 lat temu, mówi, za ile mógłby teraz je sprzedać i tak dalej. Albo płacił przy mnie koledze-prawnikowi za obronę przy procesie babci o spadek. Kiedy miałam 14 lat. (To było trochę szokujące). Albo spytał się (ostatnio) ile dostałam wypłaty. Po prostu. Takie normalne rzeczy.

  63. Pingback: SHARE WEEK 2017 – jakie blogi warto znać - CeciliaLind

  64. Witaj,
    ja opieram swoje wydatki na panowaniu totalnym, a nawet dlugofalowym. Oznacza to n mniej ni wiecej tylko tyle, ze wiem ile zostaje mi pieniedzy na dany tydzien, miesiac czy rok. Stosuje rowniez srednie, ktore w razie niespodziewnych wydatkow (np awaria laptopa) pokazuja mi co np musze zrobic, czytaj ile moge jeszcze wydac bym trzymal sie planu i comiesiecznej dyscypliny. Jezeli chcesz chetnie podziele sie tym narzedziem, uwazam ze tego typu rzeczy nalezy rozpowszechniac.
    Wpisalem adres witryny internetowej, ale dopiero co zaczynam ja wypelniac wiec poki co nic tam ne znajdziesz ;)

  65. Ja rozpocząłem odkładanie od zapisywania wszelkich własnych wydatków do excela także przypisywania ich do kategorii takich jak zapłaty, jedzenie albo przyjemności. Na koniec miecha widać na co wydajemy więcej aniżeli powinniśmy oraz można owe wydatki zacząć zmniejszać. Zalecam każdemu bowiem nawet nie zdajemy sobie sprawy ile miesięcznie przeznaczamy na nasze zachcianki.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.