Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Czego nauczyło mnie pisanie książki?

W czerwcu wychodzi moja książka, poradnik o slow fashion, wydaje ją wydawnictwo Znak. A ponieważ dziś obchodzimy Światowy Dzień Książki, pomyślałam, że to dobra okazja, żeby podzielić z Wami lekcjami, jakie wyniosłam z pracy nad tekstem.

Sam proces właściwego pisania trwał od września do stycznia. Książka będzie miała około dwustu stron. Wychodzi więc nieco ponad półtorej strony dziennie, niby nic strasznego, ale byłam jednak mocno wystraszona. Pierwszy raz tworzyłam tak długi tekst, jestem przyzwyczajona do krótkich form, które w miarę sprawnie tworzę, szybko publikuję, dostaję natychmiastową informację zwrotną i w razie potrzeby mogę coś jeszcze poprawić.

Do tego przypomniałam sobie, jak powstawały jedyne dłuższe teksty, z jakimi miałam do czynienia, czyli moje prace na studia – zawsze na ostatnią chwilę, zawsze w pośpiechu, zawsze z poczuciem, że gdybym zaczęła wcześniej, mogłabym stworzyć coś naprawdę dobrego. Obiecałam sobie, że tym razem to zbyt ważna dla mnie sprawa, żebym pozwalała sobie na takie odwlekanie i zabrałam się do systematycznej pracy – mój wewnętrzny leń był w ciężkim szoku. Oto kilka elementów, które pomogły mi przejść przez cały proces.


Plan to podstawa


Z pisaniem jest tak, jak ze wszystkim – im lepiej się zorganizujemy na początku, tym sprawniej będzie przebiegała praca. Dla mnie najtrudniejsze były momenty, w których się zawieszałam, nie wiedziałam jaki temat poruszyć w następnej kolejności albo jak ze sobą posklejać poszczególne podrozdziały.

Niesamowicie pomogło mi rozpisanie przesadnie wręcz szczegółowego planu. Jeśli wie się dokładnie, co chce się napisać, robota idzie nieporównywalnie szybciej. Niektórzy autorzy trzymają swoje książki w głowie, ja nie ufam swojej pamięci i stawiam na spisany plan. Ma to też ten plus, że przestajemy myśleć o książce jako o przytłaczającej, ogromnej całości i po prostu krok po kroku wypełniamy kolejne luki.


Możemy więcej, niż nam się wydaje


Punkt powiązany z poprzednim – jeśli dobrze się zorganizuję, porządnie skupię i mam cel przed oczami, jestem w stanie napisać dużo więcej w dużo krótszym czasie, niż mi się wydawało.

Pamiętam, że przed doświadczeniem z książką wydawało mi się, że pisanie postów na bloga to tak dużo przedsięwzięcie, że w dwugodzinnej przerwie między spotkaniami w ogóle nie ma się co za to zabierać. Tymczasem zadania mają tendencję to rozciągania się do przeznaczonego na nie czasu – gdybym się spięła i napisała post w dwie godziny, pewnie nie byłby ani trochę gorszy niż ten, nad którym przesiedziałam większość dnia.


Wena może pomóc, ale jej brak nie powinien nas stopować


Wena jest przereklamowana, pisałam już o tym w poradniku dotyczącym pisania postów. Zwłaszcza w przypadku użytkowych tekstów, których celem, w przeciwieństwie do awangardowej poezji czy pełnej artyzmu prozy, jest przede wszystkim jasne przekazanie myśli autora. Dużo lepiej sprawdza się po prostu systematyczna praca.

Pisanie to umiejętność jak każda inna – jeśli regularnie piszemy, konstruowanie tekstu i formułowanie myśli będzie szło nam coraz sprawniej. „Czekanie na wenę” jest często najzwyklejszą prokrastynacją. Jeśli nie idzie nam pisanie, warto pójść na krótki spacer, zmienić miejsce pracy, a w końcu po prostu się przymusić do rozpoczęcia – to zwykle najtrudniejszy krok.


Najtrudniej jest zacząć


Im dłużej pisałam, z tym większą łatwością mi to przychodziło. Po przemęczeniu się przez pierwsze kilkanaście minut, zwykle łapałam flow i w kilka godzin odwalałam kawał porządnej roboty. Zdecydowanie sprawdziło się więc u mnie planowanie 2-4 godzinnych bloków na pisanie, oczywiście z przerwami na herbatę czy krótki spacer.


Panika nie pomaga


Skoro już mowa o spacerach, to przekonałam się, że pies jest najlepszym przyjacielem autora. Regularne spacery z Chrupkiem wyznaczały mi rytm i nie pozwalały zalec w domu. U różnych ludzi sprawdzają się różne rozwiązania, ale dla mnie zabarykadowanie się w domu z ogromem pracy kończyło się zwykle wielkim stresem i raczej sprawianiem wrażenia zajętości niż robieniem czegoś faktycznie produktywnego. Starałam się więc utrzymać możliwie normalny tryb życia, wychodzić, spotykać ze znajomymi i bez panikowania systematycznie pracować, tak dużo, jak mogłam danego dnia.


Droga na skróty nie istnieje


No i najważniejsza rzecz –  wiem, że to może rozczarowywać, ale nie ma magicznych sztuczek, trzeba po prostu dzień po dniu siadać i pisać. Dobra organizacja i wprawa w formułowaniu myśli na pewno są dużym plusem, ale nie sprawią, że kilkadziesiąt tysięcy słów napisze się samo. Mnie pomagała świadomość, że z jednej strony zależy mi na sprawie i mam przed sobą deadline, z drugiej – że pisałam już na ten temat i ktoś chciał to czytać, więc na pewno sobie poradzę, mimo lekkiego stresu nie wpadałam więc w panikę, że nie dam rady.

 

 


Najpierw pisanie, potem czytanie


Na pewno pomagało mi też skupienie się na jednej czynności na raz – albo na pisaniu, albo na poprawianiu, inaczej bardzo wolno posuwałam się do przodu. Zwykle więc czytałam to, co napisałam, dopiero po zakończeniu rozdziału czy podrozdziału. W ten sposób skupiałam się na jednej rzeczy na raz i działałam efektywniej, bez myślowego bałaganu.

Kiedy miałam wątpliwości, czy to, co napisałam, brzmi dobrze, czytałam sobie fragment na głos. Jeżeli coś brzmi dziwnie, zgrzyta przy czytaniu, na pewno nie jest dobrze sformułowane.


Warto zasięgnąć opinii


 

Nauczyłam się też nie przywiązywać się niewolniczo do słów, które wyszły spod mojej klawiatury. To była szczególnie trudna lekcja. Kiedy dostałam tekst po pierwszej redakcji, przez pierwsze godziny byłam absolutnie oburzona, że ktoś pozmieniał trochę moich idealnych, jak mi się wtedy wydawało, zdań. Kiedy następnego dnia na spokojnie zerknęłam na tekst, w wielu przypadkach przyznałam osobie poprawiającej rację – sporo zmian odrzuciłam, ale generalnie większość sprawiała, że tekst brzmiał jaśniej, bardziej spójnie, po prostu lepiej.

 


 

To chyba najważniejsze rzeczy, resztę swoich przemyśleń zebrałam w swoim poprzednim poście na zbliżony temat. Jak widzicie, jestem beznadziejnie przyziemna i staram się nie traktować pisania zbyt romantycznie – o wiele skuteczniej mi się z takim nastawieniem pracuje.

Jeśli podobał Wam się post i chcielibyście przeczytać więcej na ten temat, dajcie znać klikając przycisk „Lubię to” poniżej. No i koniecznie dajcie znać, co Wam pomaga przy pisaniu – strasznie mnie ciekawią techniki innych osób.

Na pewno będę jeszcze pisać o samym procesie wydawania książki, mam nadzieję, że uda mi się namówić wydawnictwo na odpowiedzenie na kilka pytań – na pewno mają mnóstwo ciekawych informacji o tym, jak wybierają autorów czy co sprawia, że decydują się dany tekst wydać. Będę dawać znać!

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

37 thoughts on “Czego nauczyło mnie pisanie książki?”

  1. Czekam z największą niecierpliwością na Twoją książkę. Będę jedną z pierwszych osób, które w czerwcu staną w kolejce do Empiku :-) Moja promotorka teraz bardzo namawia mnie, do napisania własnej książki, ponieważ piszę licencjat o czymś, czego nikt do tej pory nie zrobił. Bardzo mi to schlebiło i od pewnego czasu zaczynam poważnie o tym myśleć. Twój post uświadomił mnie, co mnie czeka w sytuacji, kiedy się tego podejmę. Dla mnie to bardzo przydatna wiedza, jednak nie wiem czy będzie mi dane z niej skorzystać. Mam tak samo dużo chęci co wątpliwości. Cóż… tymczasem pozostaje mi jedynie zaprosić Cię na mojego bloga, być może tam poinformuję o decyzji jaką podjęłam w związku z książką. Pozdrawiam ciepło :-)
    http://blogwspodnicy.blogspot.com/

  2. Trzymam kciuki za Twój sukces. A co do pisania dłuższych form-w pełni przyznaję Ci rację. Dobra organizacja i systematyczność to podstawa. Szkoda, ze nie stosowałam tego przy pisaniu nagisterki :)

      1. To zalezy od tematu… studia skończyłam 5 lat temu a do dzis zdaza mi sie (i innym) wracac do mojej pracy a szczególnie do programu do liczenia fundamentów ale taka moze jest specyfika mojego zawodu.

  3. Nie ma się co wstydzić tego „braku romantyzmu” i pisania według planu. Tak robił Żeromski, który przecież wielkim pisarzem był :)

  4. pstra matrona

    Dorzucam swój sposób: jeśli nie wiem jak coś napisać, wyrazić jakąś myśl, skonstruować poprawne zdanie po prostu piszę to tak nieskładnie jak jest w mojej głowie i potem okazuje się, że poprawienie takiego koślawca jest o wiele łatwiejsze niż wymyślenie ładnego znania.

  5. O, jak dobrze, że to napisałaś. Ja właśnie od kilku dni leżę pod nawałem pracy i próbuję wszystko ogarnąć, ale jedyne co robiłam, to panikowałam i odsuwałam wszystko na później, choć czas goni. Dzisiaj zaczęłam się w końcu trochę ogarniać, a ten post jest wisienką na torcie :)

  6. Ja piszę obecnie swoją czwartą książkę, doświadczenie z poprzednimi trzema mam podobne jak Ty ze swoją. Dodam tylko, że u mnie było tak, że jak się zbliżał termin oddania materiału do wydawcy, a ja miałam jeszcze dużo do napisania, to był to horror – wtedy faktycznie w ciągu dnia nie robiłam nic, tylko jadłam, spałam i pisałam. Krew, pot i łzy. Ale cóż, termin i umowa to dla mnie rzecz święta. Teraz do pisania zrobiłam sobie tabelkę w xls, która mi pokazuje ile potrzebuję napisać znaków każdego tygodnia, żeby wyrobić się w terminie, ile już mam i ile mi brakuje. Tak, również jestem potwornie nieromantyczna, „wyrobienie” ilości znaków i codzienna praca jest tym, co posuwa sprawę do przodu, a nie czekanie na wenę :)

  7. Już się nie mogę doczekać Twojej książki! Z niecierpliwością czekam też newslettera :D

    Co do pisania, to ostatnią dłuższą formą jaką stworzyłam była praca magisterska. Plan to była podstawa, bardzo mi ułatwił pracę. Zwłaszcza, że temat jaki sobie wymyśliłam (społeczne i ekonomiczne skutki terroryzmu) narzucał mi bardzo dużo researchu – kilka miesięcy szukania materiałów źródłowych, godziny i dnie przesiedziane w bibliotece, stosy przerzuconych gazet… Prawie 10 lat temu nie było praktycznie żadnych opracowań i publikacji, więc było ciężko. Samo pisanie poszło sprawnie, ok. miesiąca. Ale z perspektywy czasu nie wiem, czy zdecydowałabym się ponownie na ten temat. O wiele łatwiej i szybciej pisałoby mi się o czymś, o czym miałam pojęcie, np. coś z dziedziny HR, promocji i marketingu. Rzucanie się na głęboką wodę i podołanie tematowi końcem końców było bardzo satysfakcjonujące, ale jednak przyniosło mi masę stresu…

    Teraz, gdy prowadzę bloga, często trudno mi stworzyć dłuższą formę. Wyszłam z wprawy ;) Za bardzo skupiam się na tym co napisałam, gdy coś mnie kłuje w oczy to nie potrafię pisać dalej zanim tego nie poprawię. Mój wewnętrzny krytyk mnie blokuje :/ Często też trudno mi się skupić, tyle jest rozpraszaczy dookoła! Nie sądziłam, że dojdę do tego wniosku, ale bardzo fajnie tworzyło mi się filmiki na yt, może forma „gadana” jest dla mnie lepsza… Muszę się nad tym poważnie zastanowić ;) Tymczasem przy pisaniu na pewno skorzystam z Twoich doświadczeń, zwłaszcza tych dot. weny i systematyczności. Jestem jeszcze ciekawa, czy pisałaś o stałej porze dnia czy też było Ci to zupełnie obojętne? I czy potraficz się wyłączyć na obecność osób trzecich czy też piszesz w samotności? A od siebie dorzucę jeszcze, że bardzo inspirujący i sprzyjający kreatywności jest plan stworzony jako mapa myśli; mi często łatwiej się pisze z mind mapą niż z planem linearnym. Moodboardy też pozwalają zinterpretować jakiś temat w niecodzienny sposób. No a na systematyczność najfajniejsze dla mnie są kwadraciki, czyli macierz Gantta – są motywującym i dyscyplinującym kopniakiem w tyłek. Tak samo konkretne zobowiązanie i konkretny deadline.

    Rozpisałam się, o dziwo ;)

    Pozdrawiam, Yenn

  8. Jeśli chodzi o dłuższe formy to prawdopodobnie mój sposób jest jednym z bardziej irracjonalnych. Tak jak Ty potrzebuje jasnego i precyzyjnego planu, ale to wyłącznie na pozór logiczne, bo mojemu tworzeniu brak chronologii. Zdarza się że mam nastrój na napisanie pewnego fragmentu, nawet nie rozdziału – choćby akapitu samego w sobie. Spada na mnie grom i wiem, że w tej chwili wszystko inne będzie miałkie, a ja będę czuła brak sensu i celowości w pisaniu. Najtrudniej to później poskładać, wymaga to dodatkowych nakładów pracy i energii, ale przynajmniej efekt jest zadowalający. Nawet jeśli po drodze zdarzy mi się kilkukrotnie przekląć „przeszłą” Ulę ;)

    Ach, tak nie mogę się już doczekać Twojej książki! :)

      1. A ja mysle, ze wena istnieje. Tylko problem z nia jest taki, ze jest zwykle nie na temat. Albo na temat taki jaki jej pasuje a niekoniecznie spojny z cala tematyka tekstu.

  9. Gratuluję książki, też bardzo na nią czekam :) bardzo mi się podoba, co piszesz o samym procesie pisania, mam podobne odczucia: to pewnego rodzaju rzemiosło, a stystematyczność i działanie według planu bardzo pomagają! I wspaniale, że czytasz po sobie – pracuję w wydawnictwie jako redaktorka i, wierz albo nie, autorzy BARDZO często nie czytają swojego tekstu po napisaniu! Aco do redaktorów, to niektórym wydaje się, że „wiedzą lepiej” – i czasami rzeczywiście, jeśli są fachowcami, bywa, że orientują się w poprawnej polszczyźnie lepiej niż autor (który nie musi być na bieżąco z zasadami pisowni, a niektórych swoich błędów po prostu nie widzi), ale bywa, że posuwają się za daleko, jakby trochę zapominając, kto jest faktycznym autorem tekstu :)

  10. Twojego bloga śledzę od niedawna, urzekł mnie styl pisania i bardzo cieszę się, że niedługo będę mogła nabyć Twoją książkę :)
    Zgadzam się ze wszystkimi punktami, pracuję na pełen etat, prowadzę dom, do tego ćwiczę 3x w tygodniu, a w między czasie powstaje moja praca magisterska ;-) mam konkretnie rozpisany plan a w dni, które biorę wolne z pracy, aby od rana siedzieć i pisać mam również dokładnie rozplanowane. Stawiam sobie cel na dany dzień i kiedy go zrealizuję kończę pracę – taka nagroda.
    Zdaję sobie sprawę, że praca magisterska i książka to dwa różne projekty, ale niezwykle ważna dla mnie jest obrona w lipcu i zakończenie tego etapu życia, więc poniedziałek i wtorek piszę po 7-8 godzin ;)
    Pozdrawiam bardzo serdecznie :) Fantastyczny blog :)

  11. Asiu, jestem tu aby powiedzieć Ci, że bardzo lubię Twoje teksty pisane ładną, przyjemną w odbiorze polszczyzną, o co wbrew pozorom coraz ciężej w blogosferze (takie odnoszę wrażenie). Z miłą chęcią sięgnę po Twoją pozycję i liczę na równie dobry komfort czytania książki co bloga :)

  12. Czekałam niecierpliwie na ten wpis od kiedy go zapowiedziałaś na fb :) moje blogowanie sprawia mi sporą frajdę ale tak naprawdę chcę by stało się pasem startowym dla felietonów a później dłuższych form dlatego takie wpisy są nieopisanie pomocne – fajnie weryfikują moje prywatne wyobrażenie o procesie twórczym, bo przecież nie u wszystkich wygląda on identycznie. Oczywiście w czerwcu maszeruję do księgarni! :)

  13. Uważam, że takie posty są bardzo przydatne. Od niedawna zaczęłam pisać bloga i wciąż się uczę,jak formułować swoje myśli,aby nie brzmiały nieskładnie i chaotycznie :P
    Pozdrawiam ciepło

  14. Codziennie mijam siedzibę Znaku. Przypomina mi pałacyk księżniczki :) Nie mogę się doczekać Twojej książki!
    Sama przez brak planu grzęznę w pomysłach, które jednak nigdy nie są już tak świeże jak w momencie narodzenia.

    Pozdrawiam,
    Praline

  15. Podobają mi się twoje sposoby. Szczególnie zwróciło moją uwagę to, że wena nie jest niezbędna, gdy nie pisze się romantycznych tekstów czy poematów. Tu trzeba być systematycznym – przyznaję rację.

  16. Mnie forma tak długa jak książka trochę przeraża. W sensie nie czytanie, a oczywiście pisanie. Gdybym stanęła przed takim wyzwaniem, nie wiem czy bym podołała :) ale tak jak mówisz, najgorzej i najtrudniej jest zaczęć, potem jak już złapie się flow wszystko idzie zdecydowanie łatwiej. Czekam z niecierpliwością na Twoją książkę :)

  17. Gdzieś tam, kiedyś w wolnym czasie też sobie tworzyłam oczywiście tylko dla przyjemności, więc bez większego planu czy organizacji i dochodzę do wniosku, że gdyby ktoś wyznaczył mi termin ukończenia to pewnie bym poległa. Jestem mistrzem w perfekcyjny, rozplanowywaniu czynności i nie trzymaniu się tego planu… Także podziwiam i zazdroszczę takiej samodyscypliny, a jednocześnie czerpania przyjemności z tworzenia :))

  18. Foster Marine

    W telegraficznym skrócie, bardzo, ale to bardzo dziękuję Tobie za te dwa teksty o pisaniu. Jestem cztery lata po studiach, ale nadal nie napisałam i nie złożyłam pracy magisterskiej. Ciąży mi to niesamowicie, jednak ciągle myślałam, że muszę mieć wenę. Lektura Twoich postów uświadomiła mi, że to nieprawda, za co jestem Tobie ogromnie wdzięczna. Mam nadzieję, że teraz wszystko ruszy i w końcu uda mi się uwolnić. Asiu, jesteś super!

    1. Taaak, wydawnictwo cały czas było nieubłagane, ja już zdążyłam się pogodzić z sytuacją, a dosłownie kilka dni przed drukiem podesłali mi propozycję nowej okładki:) Strasznie się cieszę!

  19. Pingback: Kwietniowe inspiracje | Moja droga do minimalizmu

  20. Ja również piszę i u mnie żaden plan się nie sprawdza. Zasiadam do komputera, wnikam w świat moich bohaterów i. nagle okazuje się, że historia rozwija się o 360 stopni inaczej niż na początku sobie pomyślałam. Książka ,,pisze się sama”, co jest bardzo ekscytujące, bo tak naprawdę sama do końca nie wiem, jak historia się potoczy :)

  21. Pingback: Cmentarz pomysłów | Bibliocamp

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.