Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Luksus – część druga

Kilka miesięcy temu pisałam o luksusie, pytałam też co oznacza on dla Was i z ogromnym zainteresowaniem czytałam Wasze komentarze. Pojawiały się bardzo różne opinie. Dla niektórych luksusem był ciepły, bezpieczny dom, bo przecież tylu osobom go brakuje. Dla innych wyszperany w second handzie kaszmirowy sweter – uczucie towarzyszące jego głaskaniu jedna z Czytelniczek porównała do polerowania srebrnej zastawy, któremu z radością oddawały się emerytowane arystokratki, bo działało to na nie niemal terapeutycznie – bardzo mnie to rozczuliło. Wreszcie pojawił się i Mercedes klasy S, który dawał jednej z Czytelniczek komfort nie do zastąpienia.

Wniosek, który mi się nasunął, nie jest może szczególnie odkrywczy, ale mocno otwiera oczy. Luksus zaczyna się w głowie. Luksusowe jest dla nas to, co sami sobie wmówimy. Skoro tradycyjne pojęcie luksusu tak się w ostatnim czasie zdewaluowało (tu odsyłam Was do poprzedniego posta i jeszcze raz polecam „Dlaczego luksus stracił blask Dany Thomas), to jesteśmy w doskonałym momencie, żeby stworzyć sobie nową definicję – świetnie pisze o tym Lee Anderson w krótkim artykule na Medium.com, warto przeczytać. W związku z tym postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma swoimi luźnymi przemyśleniami. Bardzo mnie ten temat intryguje, więc jak wymyślę coś jeszcze, to będę się odzywać, a w międzyczasie jestem bardzo ciekawa Waszego zdania.

KatarzynaSwierc0006

KatarzynaSwierc0010

Luksus nie jest czymś, co możemy zmierzyć. To coś ekstra, coś co wymaga dodatkowego wysiłku, a w zamian daje wyjątkową przyjemność. Dlatego różne rzeczy są postrzegane jako luksusowe przez różne osoby – zależy to nie tylko od naszego gustu i nastawienia, ale i od poziomu, z jakiego startujemy. Nie piszę tego, aby zasugerować, że istnieje luksus w wersji dla VIPów i w wersji dla plebsu, ale żeby pokazać, że można się luksusem porozpieszczać właściwie niezależnie od grubości portfela, może poza przypadkiem naprawdę poważnych finansowych kłopotów. Dla mnie niezawodną formułą na poczucie się luksusowo jest unikanie bylejakości. W chwilach wątpliwości zadaję sobie pytanie, które podsunęła mi Arystokreacja w jednym ze swoich tekstów: „które z przedmiotów znajdujących się w moim posiadaniu będę mógł/mogła przekazać kolejnemu pokoleniu użytkowników a oni chętnie je przyjmą?”. Zresztą nie chodzi mi w tej postawie tylko o zakupy, ale i sposoby spędzania wolnego czasu, jedzenie czy nawet relacje z innymi ludźmi.

Problem z bylejakością jest taki, że jest powszechna, łatwo i szybko dostępna, przez co mocno kusi. To, że moja recepta na subiektywny, wartościowy luksus jest prosta, nie znaczy że jest łatwa. Taką postawę trzeba ćwiczyć, jak mięsień, i z każdym kolejnym wyborem powinno być lżej, bo jak raz pozna się uroki dobrych wyborów, to trudno jest potem wrócić do zadowalania się byle czym. Nie ma drogi na skróty, bezbolesnego rozwiązania, trzeba się czasem po prostu trochę popchnąć. Są sposoby i sztuczki, które mogą okazać się pomocne, ale warto pamiętać, że nic wartościowego nie przychodzi łatwo. Możemy albo się wysilić i zadbać o dobrą jakość tego, co nas otacza, albo pójść na łatwiznę i tkwić w bylejakości. To nie zależy od budżetu, ale od dyscypliny i wytrwałości.

KatarzynaSwierc0005

KatarzynaSwierc0003

Jakość jakością, ale to nie sama rzecz jest luksusowa, ale jej otoczka. Czasem są to emocje, jakie się z danym przedmiotem wiążą. To, że pisanie idzie mi dużo lepiej, kiedy herbatę piję nie z pobijanego kubka w pieski, ale z mojej fancy filiżanki z porcelany z Yorku, kupionej o siódmej rano którejś soboty na targu staroci w Rudzie Śląskiej. Że czuję się jak prawdziwa dama, kiedy przed wieczornym wyjściem biorę do ręki elegancką, czarno-złotą buteleczkę i spryskuję się Visą Roberta Piguest – perfumami, które przez dobre kilkadziesiąt minut wybierałam w małej, niszowej perfumerii. Że często, gdy za coś płacę czy wchodzę do metra, zerkam na białe, skórzane wnętrze portfela w kolorze rakowej czerwieni i przypomina mi się pani ekspedientka w sklepie przy londyńskiej Regent’s Street, pakująca go sprawnie do bawełnianego woreczka, zanim owinięty w warstwy białej bibułki nie wylądował w tekturowym pudełku z dyskretnie wytłoczonym logo marki. I że kupiłam go w dniu, w którym odbierałam dyplom na uczelni.

Czasem chodzi o wrażenie, jakie przedmiot ma za zadanie robić na innych. Gdyby Louboutin nagle zrezygnował z charakterystycznej, czerwonej podeszwy, jego buty z pewnością przestałyby się cieszyć taką popularnością, przynajmniej w niektórych środowiskach. Czuję się trochę jak Captain Obvious pisząc to zdanie, ale rozpoznawalne logo czy charakterystyczny element mają wysyłać za nas konkretny komunikat. Mówiąc najkrócej – że radzimy sobie w życiu na tyle dobrze, że stać nas na buty za kilka tysięcy.

KatarzynaSwierc0004

KatarzynaSwierc0002

Ja zdecydowanie wchodzę w tę pierwszą opcję, luksus skierowany na siebie. Pewnie wynika to z mojego otoczenia, środowiska w jakim się obracam. U mnie w domu nigdy nikt się z drogimi markami nie obnosił. Aż się roześmiałam pisząc tamto zdanie, bo mój brat jest człowiekiem, którego takie rzeczy tak strasznie nie obchodzą, że bardziej się nie da – mogę spokojnie powiedzieć, że to przypadek ekstremalny. Na moich znajomych torebka z monogramem LV też nie zrobiłaby kompletnie żadnego wrażenia, co innego wyprawa do peruwiańskiej dżungli. Nie mam też żadnej presji w moim środowisku zawodowym, albo przynajmniej jestem na nią odporna. Nie czuję się zobowiązana błysnąć niby od niechcenia znanym logiem na spotkaniu z klientem. Piękna, droga torebka to fajny dodatek, ale wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś musi uciekać się do takich środków, żeby udowodnić swój profesjonalizm i klasę, to coś jest ewidentnie nie tak.

Cenię luksus skierowany na siebie, bo jest spokojniejszy, ma znaczenie, a radość z używania (nie mylić z posiadaniem – paradoksalnie, dla mnie bylejakością jest także zarzucanie się drogimi rzeczami, których później nie używamy) pięknych przedmiotów trwa dłużej, co jest lepsze nie tylko dla naszego portfela, ale i reszty świata. Nie uczestniczymy wyścigu zbrojeń, nie musimy się updgrejdować z Korsa na Pradę, kiedy koleżankom zaczyna lepiej się powodzić. No i przecież dużo fajniej i rozsądniej jest rozpieszczać siebie, niż starać się rywalizować z innymi, choćby na buty czy torebki – ostatecznie to nasza relacja z samym sobą ma największe znaczenie.

1779381_826195210740280_495256042_n (1)

No i ostatnia rzecz – dla mnie luksusem jest to, czego noszenie sprawia mi przyjemność. Kupione za pierwsze zarobione pieniądze buty sprawiają, że uśmiecham się za każdym razem, kiedy je wkładam. Bardzo przemawia do mnie dziedzictwo marki Chanel, więc z przyjemnością nosiłabym którąś z ich torebek, ale wydanie 15 czy 20 tysięcy na torebkę byłoby dla mnie na tyle dużym wydatkiem, że wyrzuty sumienia zabiłyby jakąkolwiek przyjemność z noszenia. 


 

Tak więc wygląda moje podejście – wychodzę z założenia, że nie ma żadnego powodu, abym miała zadowalać się bylejakością. Robię to dla siebie, w stu procentach egoistycznie. A że przy okazji udaje mi się odhaczyć inne ważne punkty, jak dobry wpływ takiej postawy na resztę świata? Fantastycznie! Skoro tradycyjnie pojmowany luksus stracił na znaczeniu i możemy wybrać sobie swoje własne podejście, warto jest wybierać dobrze. 

zdjęcia – Katarzyna Świerc

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

79 thoughts on “Luksus – część druga”

  1. Wyjątkowo przypadł mi do gustu ten cykl :) Przez kilka ostatnich lat wiązałam luksus z posiadaniem rzeczy. Oczywiście świadomie w żaden sposób nie chciałam, by to one stały się częścią mojej osoby. Niemniej tak powoli się stało. Luksusem był dla mnie mój koń, sypialnia jak z katalogu, sama możliwość posiadania. Szczęśliwie bardzo szybko się z tego ocknęłam. Ogólnie nie lubię pojęcia luksus. Właściwie to w dużej mierze kojarzy mi się bardzo pejoratywnie. Z rzeczami, na które nie możemy sobie pozwolić. Z czymś rzadkim, niedostępnym, niecodziennym. Ja swój luksus mam na co dzień. To dla mnie chwile spędzone na plaży z książką. Co weekend możliwość zobaczenia swoich przyjaciół. Najbardziej cenne są dla mnie chwile, które spędzam w Polsce z rodziną. Luksusem jest dla mnie pójście na piwo z najlepszą przyjaciółką, spacer z psem, czy długie wieczory przy winie z rodzicami.

  2. Nie wiem, jak to robisz, że potrafisz tak jasno i prosto wyłożyć swoje poglądy – miejscami dość radykalne – a jednocześnie nikogo tym nie obrażasz. To duża sztuka, którą podziwiam. Trzymaj się… luksusowo! :-)

  3. Bardzo podoba mi się Twoje podejście do jakości przedmiotów! Szczególnie, że faktycznie trudno jest znaleźć dobrą jakościowo rzecz w rozsądnej cenie, odpowiadającą naszym gustom. Dodatkowym problemem jest niekiedy bardzo krótki czas na zakup (np. utrata bagażu). Wtedy bylejakość kusi przede wszystkim ceną i dostępnością.. Myślę, że największą trudnością jest cierpliwość. Gdy „pękniemy” nie mamy potem skrupułów, by wyrzucić spraną byle jaką rzecz i zająć jej miejsce nową byle jaką rzeczą. Wtedy nakręcamy się same i odczucie luksusu miewamy myśląc o kategoriach: ile posiadam, ile wydałam..
    Joanno, życzę Ci wytrwałości w poszukiwaniach odpowiednich przedmiotów oraz abyś nie zmieniła podejścia do jakości (jest rozwijające dla Ciebie i inspirujące dla nas) ;)

  4. Czytam Twojego bloga od dawna, ale jeszcze nigdy nie sprawiało mi to tak dużej przyjemności :) Bardzo cenię sobie Twoje teksty, cieszę się też, że dzięki Twojemu blogowi poznaję coraz więcej miejsc, w których mogę poczytać o jakości i rozsądnej modzie. Dziękuję za to!

  5. Bardzo podoba mi się Twoje podejście do luksusu i generalnie często zaglądam na Twój blog. Masz lekkie pióro i świetnie czyta się Twoje posty, a do tego bardzo urzekają mnie zdjęcia, tak więc oby jak najczęściej pojawiał się u Ciebie nowy wpis :)

    A co do luksusu, to nie ma on według mnie nic wspólnego z markowymi, drogimi ciuchami, najnowszymi iPhone’ami czy sportowymi autami. Kiedyś luksusem był dla mnie wolny czas, taki tylko dla siebie. Wieczne zabieganie, praca, godziny w komunikacji miejskiej spędzone każdego dnia – to wszystko pochłaniało mnóstwo mojego czasu, a więc cierpiałam na jego niedosyt. Luksusem było wolne popołudnie, kawa w ulubionej knajpce, weekend z ciekawą książką, długi spacer, itd.
    Dziś kiedy wolnego czasu mam aż nadto, widzę, że często go marnuję na zupełnie zbędne, kompletnie niepotrzebne czynności i nie doceniam tych dni, które czasami przesypują mi się niczym piasek między palcami… No, ale do rzeczy ;)
    Obecnie dla mnie największym luksusem są więzy międzyludzkie, a szczególnie przyjaźnie. W związku z tym, że mieszkam za granicą już od ponad 2 lat, kontakty ze znajomymi z Polski różnie się poukładały (pokuszę się nawet o stwierdzenie, że emigracja zweryfikowała wiele moich „przyjaźni”). W nowym kraju oprócz kochającego męża i nowej rodziny nie mam praktycznie żadnych znajomych, o prawdziwych przyjaciołach nie wspominając. Nie wynika to z mojej oziębłości czy niechęci, tylko z różnych skomplikowanych czynników, o których nie będę się rozpisywać (przeprowadzki, bariera językowa, itd.). Brakuje mi spotkań na kawę, wieczornych wyjść w weekendy z koleżankami, przesiadywania w parku wiosną i latem. Brakuje mi takich „babskich” spotkań i dziś patrząc z perspektywy czasu wiem jak ważne były to dla mnie relacje. Oczywiście jest fb, są maile, telefony, skype – ale to nie to samo i nawet godzinna rozmowa przez komputer nie zastąpi choćby chwili spędzonej w cztery oczy. W mojej więc obecnej sytuacji, to prawdziwa, szczera przyjaźń jest luksusem, na który mogę sobie pozwolić jedynie na odległość.
    Doceniajcie więc swoich przyjaciół, znajomych i bliskich jeżeli takowych posiadacie :)
    Pozdrawiam serdecznie,

    Madleine

  6. myślę, że w tych czasach bylejakość dominuje, bo jest wygodna i łatwo dostępna. Mam koleżankę, która non stop marudzi, że ubrania z Orsaya rozłażą jej się po drugim praniu, ale i tak z uporem maniaka robi tam zakupy z nadzieją, że kolejna rzecz będzie inna, lepsza. Na pytanie czemu nie kupi w innym sklepie, droższej bluzki ale o dużo lepszym składzie, odpowiada, że jej nie stać. Prawda jest taka, że wielu ludzi nie jest stać na bylejakość a mimo wszystko i tak w niej tkwią. Wydaje im się, że to co jest luksusowe jest poza ich zasięgiem, a wspomniana wyżej koleżanka nawet w okresie wyprzedaży nie wejdzie do lepszego sklepu (chociażby po to, żeby sprawdzić ceny, ocenić jakość) tylko pędzi do Orsaya bo tam też jest wyprzedaż.
    Luksus zależy od osoby i jej patrzenia na świat, luksus to kwestia wyboru i życiowych priorytetów. I tak jak piszesz, dla każdego są to inne rzeczy, bo każdy ma odmienną wizję własnego szczęścia.
    Pozdrawiam serdecznie,

  7. Witaj Asiu! Bardzo pobudzający do myślenia post. I mnie skłonił on nieco do rozważania. Odnośnie luksusu – wydaje mi się, że to zależy, jak będziemy go kategoryzować, bo jeżeli jako coś do czegoś się dąży, to wydaje mi się, że jego znaczenie ulega dewaluacji. Przypuśćmy na przykład (cóż, nie jest to przykład, tylko w tym momencie jest to sprawa i paląca potrzeba, w związku z tym, że jestem w Chinach, a mój luksusowy towar jest towarem deficytowym), że jest to dla mnie zwykły, żółty ser. Czy w takim razie powiedzmy ludzie w Europie mnie nie wyśmieją? Oczywiście, że musimy być skierowani na siebie, aczkolwiek trudno nie brać pod uwagę jakiejś średniej krajowej (haha). Bo przecież, jeżeli chodzi o wyroby skórzane, mające swoją cenę (nie chodzi nawet o logo, ale wygląd i to jak się z danym elementem czujemy), to niewątpliwie jest on towarem luksusowym dla części społeczeństwa. Z kolei (pozwól proszę, że wrócę do mojego banalnego przykładu) jeżeli chodzi o ser, to jest to nie tyle codzienny towar spożywczy dla rzeszy ludzi, co więcej, może mieć zabarwienie nieco bylejakie. Do czego więc zmierzam? Otóż wydaje mi się, że luksus możemy podzielić w mojej opinii na dwie podgrupy – luksus zewnętrzny, który jest mniej więcej akceptowalny przez innych oraz luksus wewnętrzny, zawierający w sobie również elementy bylejakości, aczkolwiek z którego czerpiemy przyjemność, gdyż w danym momencie jest dla nas trudniej dostępny.

    Nie chcę zabrzmieć zbyt sucho, naukowo itp., ale u mnie jest już wieczór (wieczór = jestem zmęczona), więc kończę mój komentarz z uśmiechem :)

    1. Haha cześć Ola, dzięki za komentarz i zazdroszczę Chin! Nie jestem pewna czy załapałam do końca o co chodzi, za to narobiłam sobie strasznej ochoty na żółty ser i już wiem, co zjem jutro na śniadanie:)

    2. Pamiętam to uczucie, gdy po paru miesiącach mieszkania na obczyźnie bez tradycyjnego polskiego chleba udało mi się znaleźć żytnio pszenny bochenek. Kanapki zrobione z tego chleba równały się w tamtym momencie z kolacją w restauracji z trzema gwiazdkami Michelina i na pewno bardziej cieszyły niż taka kolacja restauracyjna kiedykolwiek może :)

  8. Z luksusem jest chyba trochę tak jak ze stylem życia i poglądami- odzwierciedlają nasze wnętrze. Jeśli ktoś jest próżny, zazdrosny i ma charakter wiecznego rywala, ten będzie kolekcjonował rzeczy 'na pokaz’ i 'dla innych’.

    1. Aż muszę odpowiedzieć – jedno króciutkie zdanie, które w 100% i 100% trafnie opisuje istotę problemu. Szok, że można tak klarownie formułować myśli.

  9. Mój największy luksus to fakt, że mogę się wyspać codziennie rano i nie mam nad sobą innego szefa niż ja sama. Kilka lat pracowałam u kogoś i przejście całkowicie na swój rachunek było największą zmianą jakościową w moim życiu. Nie do przecenienia.

    Co jakiś czas pozwalam sobie na mniej lub bardziej luksusowe doświadczenia, gadżety i drobiazgi – chwilę oddechu w codziennej gonitwie :) Moim ulubionym przedmiotem w tej kategorii jest kalendarz, którego cena co roku oscyluje w okolicach 100 zł, jednak radość jaką daje potem przez cały rok jest niezrównana i warta wydanej kwoty. Luksusem jest też mój Mac, którego używam codziennie od kilku miesięcy i bez którego nie wyobrażam sobie już życia – jest 2-3 krotnie droższy od zwykłego laptopa, ale już wiem że nigdy nie wrócę do tańszych odpowiedników.

    1. U mnie tak samo:) Tylko Apple nie jestem jakoś wielką fanką, miałam iPhona wiele lat i dużo bardziej wolę swojego obecnego Samsunga, pracowałam na Macu i też z radością wróciłam do PC:)

  10. Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego bloga. Czytam go od 5 lat około i wpadam w coraz większy zachwyt. Profesjonalizm, dojrzałość, styl. Cieszę się, że są takie miejsca w sieci, które latami można czytać i są coraz lepsze!

  11. A dla mnie luksusem są spełnione marzenia – te małe i te duże. Odnoszą się one do wielu sfer życia, dlatego realizacja ich daje mi poczucie ogromnego spełnienia oraz szczęście. Twój post zupełnie odzwierciedla moje poglądy i pozwolę sobie dodać parę myśli, z którymi się utożsamiam:
    ~”Luksusowe jest dla nas to, co sami sobie wmówimy”,
    ~ „Luksus nie jest czymś, co możemy zmierzyć. To coś ekstra, coś co wymaga dodatkowego wysiłku, a w zamian daje wyjątkową przyjemność”
    ~ „niezawodną formułą na poczucie się luksusowo jest unikanie bylejakości”
    ~”Możemy albo się wysilić i zadbać o dobrą jakość tego, co nas otacza, albo pójść na łatwiznę i tkwić w bylejakości. To nie zależy od budżetu, ale od dyscypliny i wytrwałości.”
    ~”Jakość jakością, ale to nie sama rzecz jest luksusowa, ale jej otoczka. Czasem są to emocje, jakie się z danym przedmiotem wiążą.”
    ~”Piękna, droga torebka to fajny dodatek, ale wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś musi uciekać się do takich środków, żeby udowodnić swój profesjonalizm i klasę, to coś jest ewidentnie nie tak.”

    Zdecydowanie powyższe zdania mogłyby być tematem do głębszego rozwinięcia!
    Pozdrawiam

  12. Asiu, muszę Ci powiedzieć, że Twój blog jest dla mnie luksusowy:) Gdy widzę, że jest nowy post, nie czytam go przy okazji, na stojąco, ale czekam aż Młodzież zaśnie, robię dobrą herbatę i zasiadam:)

    Brawo, jak zwykle trafiłaś w sedno. Masz wspaniałą umiejętność przekazywania przemyśleń w klarowny i metodyczny sposób. Czytając Cię mam wrażenie, że to jest dokładnie to, co miałaś na myśli, i napisałaś wszystko co chciałaś(nic Ci nie umknęło, i o niczym nie rozwlekłaś się niepotrzebnie). Jestem pod wrażeniem.

    Co do samego tematu, mam bardzo podobne podejście. Luksus to sposób życia, jakości spędzania czasu, szacunku dla siebie. Zresztą, pisałam o tym jakiś czas temu u siebie, chociaż nie rozgryzłąm tematu tak dogłębnie (nie wiem, czy mogę wrzucić linka? wrzucam , a jak Ci to nie odpowiada, wykasuj go:) http://www.odpoczywalnia.blogspot.fr/2014/01/swietowanie.html )

    Mieszkam teraz we Francji i stwierdzam, że Francuzi potrafią żyć prawdziwie luksusowo. (chyba rozwinę temat u siebie na blogu, bo rzec wydaje mi sie warta rozwinięcia, mam nadzieję, że nie potraktujesz tego jak kradzież tematu;) )

    1. Ooo to strasznie mi miło! Pewnie, dzięki za link, zaraz idę czytać. Co do Francji to pisz koniecznie, to chyba znana prawda, choć trochę też na pewno stereotyp – w każdym razie wysyp pro-francuskich książek dowodzi, że coś jest na rzeczy.

  13. Luksus zdecydowanie zależy od punktu siedzenia. Ja jednak nigdy nie traktuję go materialnie, a raczej jako pewne uczucie. Błogość i relaks. Nie czułabym się jakoś cudownie gdybym miała rzeczy od projektantów, jeździła Bentleyem, a nie miała dookoła ludzi życzliwych. Kąpiel w mleku jak Kleopatra i masaż od Męża w zupełności wystarczą ;)

  14. To bardzo mądre podejście nie tyle nawet do luksusu, co do chęci posiadania wszystkiego. Kiedyś też bardzo pragnęłam wielu rzeczy luksusowych, właśnie dlatego, że wydawało mi się, że ich posiadanie wysyła jednocześnie komunikat na zewnątrz „zobaczcie, radzę sobie, odniosłam sukces”. Prawda jest jednak zupełnie inna. Osoby, którym chcemy zaimponować supermarkowymi rzeczami mogą ich nawet nie zauważać, mogą mieć zupełnie inne zrozumienie zarówno sukcesu jak i luksusu lub mogą mieć alergię na znane logo a ich posiadaczy traktować jak snobów. Posiadając marki- synonimy luksusu próbujemy sami siebie przekonać o swojej pozycji, a inni są tylko lustrem w którym chcemy się przeglądać.
    Paradoksalnie, wydaje mi się, że luksusem jest bycie w zgodzie z nieposiadaniem rzeczy, które zewsząd próbuje nam się wcisnąć jako luksusowe, bycie O.K. ze swoimi niezależnymi wyborami. Prawdziwa wolność wyboru.

  15. olazklasyfoto

    Dziękuję, że otworzyłaś mi oczy. Teraz wydaje mi się, nie jestem do końca pewna czy słusznie, że luksus to odwaga bycia sobą. To zwolnienie na chwilę z pełnych obrotów codzienności, zatrzymanie się z kubkiem kawy i przemyślenie wszystkiego na spokojnie, albo nawet nie myślenie o niczym konkretnym. Zawsze zazdrościłam koleżankom, które miały ładniejsze ubrania od moich, zawsze uważałam się za gorszą. A teraz? Co z tego, że jedna z drugą mają sweterki z nowej kolekcji Zary, skoro ja najlepiej czuję się w oversize’owym swetrze w kolorze soku z buraków kupionym w second hand’zie za 5 złotych? Luksus nie ma ceny. Dla mnie luksusem jest samoświadomość własnych zalet, odwaga do wyrażania siebie, wyjście ze skorupy i spotykanie się z ludźmi.

  16. Też się ostatnio trochę przestawiłam. Mając do wydania większą sumę pieniędzy (co prawda nie moich własnych, bo jestem jeszcze w liceum, na utrzymaniu rodziców) wolę wybrać jedną, droższą i lepiej wykonaną rzecz, niż trzy tańsze i byle jakie. Cena ma dla mnie znaczenie. Jeśli długo na coś zbieram i muszę wykazać się cierpliwością i stanowczością to na pewno będzie to miało dla mnie dużą wartość. I jestem z siebie dumna kiedy odmawiam sobie kupna całkiem ładnej i niedrogiej poliestrowej koszulki zbierając na coś większego.

  17. Mój luksus to dobrej jakości płaszcz, piękne perfumy, zielona herbata zerwana z 300-letnich drzew, detale takie jak świeże kwiaty w wazonie na co dzień, a także wolny czas. Luksus kojarzy mi się z jednej strony z oczekiwaniem na coś, z posiadaniem artefaktu, którego wytworzenie wymaga umiejętności i pracy, a z drugiej z jakimś elementem codzienności, który czyni ją piękniejszą i przyjemniejszą.
    Fajnie, że podjęłaś i kontynuujesz ten temat! Posty slow są najfajniejsze :)

  18. Dla mnie luksus jest obudzeniem się z moim własnym rytmem i możnością pójścia spać, kiedy chcę, bo mam świadomość, że następnego dnia nigdzie mi się nie spieszy. Spokojne śniadanie, a potem możliwość założenia mojego mocno przecenionego swetra ulubionej firmy. Swetra, który jest na mnie za duży, ale cudowny.

    Luksus zawsze musi być skierowany na mnie. Czasem marka jest gwarancją jakości, ale dla samego loga nie wydałabym dużej ilości pieniędzy. To, co kupuję, musi być ładne i użyteczne. Tylko jedna z tych cech sprawia, że to nie jest to, co sprawia, że poczuję się dobrze.

  19. Dla mnie luksusem ostatnio jest kupienie soboe, dobrego stroju albo gadżetów do biegania, albo dla mojego roweru. Nie jest to chwilowa fascynacja, ale kilkuletnia miłość do biegów i roweru. Zawsze z przyjemniścia i bez wyrzutów sumienia kupię coś żeby umilić sobie wtedy czas. Bieganie w rozciągniętym dresie, a w odpowiednim stroju i butach, to naprawdę duża różnica. I to, że mnie na to stać, jest dla mnie luksusem. Myślę, że tak czy inaczej, luksus to pojęcia związane z pieniędzmi.

  20. Przyznam się szczerze. Znam Twojego bloga od dawna. Jednak nigdy nie śledziłam go z taką uwagą jak teraz. Kiedy składał się głównie z postów modowych nie był dla mnie interesujący. Dopiero niedawno zwróciłam uwagę, że tematyka postów uległa ogromnej zmianie. Teraz z wielkim zaciekawieniem czytam Twoje posty. Aż dziwne, ale to dopiero dzięki Tobie odkryłam filozofię slow life, która jak się okazało odzwierciedla wiele moich wcześniejszych przekonań. Dzięki Tobie zmieniłam całkowicie podejście do zakupów. Nigdy nie kupowałam dużo. Nie znoszę galerii handlowych. Zakupy tam przyprawiają mnie o ból głowy. Ponadto zawsze wydawało mi się, że ceny w sieciówkach są wygórowane w stosunku do jakości ubrań jakie można tam kupić. Mimo to przy zakupach zazwyczaj popełniałam błąd. Np. zamiast kupić porządne wygodne buty, kupowałam tańsze, które nigdy nie przestały mnie obcierać. Teraz otwieram oczy i dziękuję Ci za to :)

    1. No to się bardzo cieszę:) A buty potrafią być na tyle złośliwe, że obcierają niezależnie od ceny, przynajmniej mnie – ale ja mam dziwne stopy chyba, bo obcierają mnie nawet emu i japonki:)

  21. Ciekawy wpis, choć gdy próbuję sobie Twoje przemyślenia przełożyć na moje życie, to kilka fragmentów budzi moje wątpliwości:

    1) Posiadanie przedmiotów tak cennych, że planujemy je przekazać następnemu pokoleniu, jest w sumie bardzo obciążające i ograniczające życiowo. No bo na przykład – dostajesz świetną ofertę pracy w innym mieście czy nawet kraju (przygoda! szansa na rozwój!), no ale jak się tu przeprowadzić z drogocenną porcelaną i antyczną szafą? Może mogę zostawić porcelanę i szafę w kraju u babci na strychu, ale przecież tam też trzeba je przetransportować, co może je uszkodzić… A nawet jeśli dotrą szczęśliwie na strych – co, jesli potem szafę nadgryzą korniki, a porcelanę potłucze babci kot ? Zresztą, w tym nowym miejscu to gdzie będę trzymać ciuchy? W szafie z Ikei? Przecież to bylejakość! Więc nie, nie jadę do tego Paryża, zostanę w Sosnowcu, w pracy, której nie znoszę, w imię przywiązania do talerzyków….

    A co z dziećmi i zwierzętami? Może lepiej się na nie nie decydować, gdy otaczają nas same luksusowe przedmioty, na które pieniadze zbieraliśmy latami… Bo co, jak pies stłucze chińską filiżankę, a dziecko narysuje portret mamusi długopisem na drzwiach dziewiętnastowiecznej szafy?

    I czy w butach za parę tysięcy mogę iść zwiedzać miasto, gdzie ulice są wyłożone kocimi łbami? Może lepiej zostać w hotelu, żeby ich nie zniszczyć?

    A jeśli przyjaciółce spadnie popiół z papierosa na nasze spodnie za jedną pensję i wypali w nich dziurę, to nasza przyjaźń przetrwa?

    A jeśli ktoś Ci ukradnie Twoją drogą torebkę i/lub równie drogi (i najukochańszy) portfel (to się zdarza, w sumie nie tak rzadko), to przez jaki czas będziesz głęboko przygnębiona? Kilka tygodni, miesięcy?

    A jeśli przyjaciel Cię poprosi o pomoc w malowaniu mieszkania czy zbieraniu czereśni w ogrodzie (bo ma akurat klęskę urodzaju), to odmówisz, bo nie masz bylejakich ciuchów, które moglabyś narazić na zniszczenie?

    I tak dalej, i tym podobne pytania mi się nasuwają…

    2) „Dobry wpływ takiej postawy na resztę świata”??? Proszę, wytłumacz, o co Ci tu chodzi. Bo ja za każdym razem gdy kupuję sobie ciuch za więcej niż 300 zł (czyli rzadko) to mam właśnie wyrzuty, że za te pieniądze jakieś afrykańskie dziecko mogłoby przez rok chodzić do szkoły…

    3) „Fancy filiżanki”? „”Upgrejdować z Korsa”? Rozumiem, że bylejakość języka Ci nie przeszkadza?

    Pozdrawiam,

    Maria

      1. Cieszę się, że mogłam pomóc w uzyskaniu lepszego samopoczucia :-) Tak, ja na serio mam takie przemyślenia i obserwacje. Sama swój stan posiadania staram się mocno ograniczać (rezygnując zarówno z rzeczy bylejakich, jak i dobrych jakościowo), a to nie jest łatwe i wymaga właśnie solidnych podstaw filozoficznych ;-) I może mam skłonności do gadulstwa (internetowego) i za bardzo się rozpisałam z tymi przykładami.

      2. PS: Poza tym – uwierz lub nie – prawie wszystkie przykłady były z życia wzięte! Naprawdę zdarzyło mi się „zwiedzać” piękne miasto ze znajomą, która bała się, że zniszczy sobie buty; poznać kogoś, kto zrezygnował ze świetnej pracy, bo nie wyobrażał sobie przeprowadzki itp.
        Dobra, naprawdę już kończę ;-)

      3. jej rozkladanie wszystkiego na czynniki pierwsze swiadczy raczej o inteligencji i dostrzeganiu drugiego dna niz o byciu spięta…. mnie osobiscie ten post asi w ogole sie nie podobal, taka „rozkmina” nastolatki, ktora wchodzi w dorosle zycie. kiepski tekst i kiepskie przemyslenia, rownie kiepsko ujete w zdania. ale bloga i tak bardzo lubie ;)

    1. Cześć Maria!

      Dzięki za mega długi komentarz! Mam wrażenie, że wyczytałaś z tekstu rzeczy, które w ogóle nie były tam powiedziane. Po kolei: to że dbam o jakość przedmiotów, nie oznacza że pozwalam im nad sobą panować, nawet linkowałam gdzieś w tekście post o tym, że fajnie jest używać naszych najlepszych rzeczy na co dzień i nie trząść się nad nimi nadmiernie. Tak samo nie raz pisałam o tym, że unikam przedmiotów, które są daleko poza moim budżetem, jak wspomniana Chanelka, właśnie dlatego że niosą później ze sobą więcej stresu niż pożytku. Nie mam góry byle jakich rzeczy, ale mam zwierzęta, znajomych, normalne życie i z przyjemnością pozrywałabym czereśnie, gdyby ktoś mi to zaproponował. Jeżeli chodzi o punkt drugi, to jest dużo większa szansa, że buty za 300 zł zostały wyprodukowane w godnych warunkach, niż że było tak z tymi za 69,90, no i dla środowiska byłoby dużo lepiej, gdybyśmy mieli mniej rzeczy, dobrze zrobionych, które służyłyby nam dłużej. Nie uważam, żebym używała byle jakiego języka, ale rozumiem, że mogą Cię takie słowa irytować. Pozdrowienia!!

  22. Uwielbiam tego typu Twoje teksty. Chętnie potem do nich wracam. Bardzo, bardzo mi się podoba :) masz wspaniałe podejście do życia i mody. Bardzo mnie inspirujesz ;)

  23. Określenie „Luksus „już dawno straciło swoje znaczenie.Teraz sami decydujemy o tym czym się rozpieszczać ale najważniejsze jest to,iż uważamy że to nam się należy bo chcemy od życia czegoś więcej.Luksus nie jest już tylko zarezerwowany dla elity i staje się coraz bardziej powszechny(możemy kupować na kredyt coś na co nas nie stać,np.torebki LV)Jednak bogaci ludzie chcą się czymś odróżnić od szarej populacji i sięgają po coraz to droższe i mniej dostępne dobra luksusowe a szanujące się drogie marki im w tym wtórują.Torebki Hermesa-Birkin nie kupi pierwsza lepsza celebrytka,obowiązuje długa kolejka oczekiwania tak jak w przypadku najdroższych samochodów.Niektóre firmy sprawdzają klienta i decydują czy może on wejść w posiadanie produktu ich marki.To jest luksus czy już fanaberia?Mi-(nie)zwykłej kobiecie z Wrocławia pozostaje cieszyć się tym,że raz w tygodniu wyszarpuję godzinę ciszy i delektuję się nią przy ulubionej kawie kupionej w dobrej kawiarni i śmiem nazwać te chwile luksusem i twierdzę,że mi się to należy,a co!

    1. Zgadzam się, że luksus niekoniecznie jest czymś określonym materialnie. Dla mnie pierwsze skojarzenia po usłyszeniu słowa luksus to nie złoto, heban i diamenty :P ale właśnie chwila na tarasie w hamaku z książką, kubek gorącej herbaty po powrocie jesienią do domu, powolny spacer w słońcu i świadomość, że nigdzie nie muszę się śpieszyć… Rzeczy, które sprawiają, że w środku robi mi się błogo, a świat jest gdzieś daleko poza mną.

  24. Zastanowiłam się chwilę i doszłam do wniosku, że dla mnie luksusem są rzeczy niekoniecznie drogie, ale takie, których zakup był przemyślany lub które budzą jakieś pozytywne wspomnienia, np. filiżanka do espresso którą kupiłam w rzymskiej kawiarni, w której piłam najlepszą kawę w życiu. Książka kucharska której nie mogłam nigdzie dostać i znalazłam ją w antykwariacie, bluza którą kupiłam na Pakamerze po dłuuugim zastanawianiu się czy będzie okej albo zegarek z komunii który nosiłam aż do przekroczenia 20 roku życia (kiedy to został zgubiony;). O i jeszcze kartka rysunkowa z Krakowa, na której gołąb mówi do sprzedawcy „poproszę środek obwarzanka” ;)

    Wychodzi na to, że nie liczy się dla mnie faktyczna wartosć danego przedmiotu ale jakaś pozytywna konotacja czy świadomość tego, że zdobycia go wymagało ode mnie wysiłku. I nie chodzi tu bynajmniej o wysiłek włożony w zarobienie pieniędzy :)

    Aga

      1. A tak jeszcze wracając do tematu – miałam kiedyś zajęcia na studiach z projektowania marek niszowych. Wcześniej nie miałam pojęcia, że takie marki w ogóle istnieją. Produkty takich marek są drogie, ale obiektywnie nie są warte swojej ceny. To co ludzi do nich przyciąga i sprawia, że wydają fortunę np. na perfumy których nigdy nie użyją czy figurkę jest zbudowana wokół nich otoczka i najważniejsza rzecz – niedostępność. Aby zdobyć np. wspomnianą butelkę perfum nie wystarczy wejść do sklepu i zapłacić. Trzeba najpierw znaleźć się w gronie wybranych, potem rozwiązać serię zagadek, znaleźć się w odpowiednim miejscu itd. Nie pamiętam dokładnie konkretnych przykładów, ale prowadzący mówił na pewno o jakiejś marce bodajże zwykłych koszulek,za którymi ludzie biegali po całym mieście. Nie było to jednak standardowe bieganie po sklepach ale bieganie po wyznaczonych punktach, coś a’la gra miejska. Luksusem może więc być też niedostępność, która niekoniecznie zawsze idzie w parze z dobrą jakością

        1. kurcze , bardzo sie z Toba zgadzam . O to chodzi a kadzy ma te sfere „niedostepnosci ” inna i jest warta cos innego . Bardzo trafny komantarz.

  25. Z tego co pamiętam, już pod poprzednim postem w temacie pisałam komentarz, także tutaj raczej krótko. Masz fajne podejście do tematu, bo nic na siłę, nie ma parcia na powiedzmy zarabianie pieniędzy specjalnie i tylko na torebkę Prady, aby móc się z nią pokazać i pochwalić dobrobytem czy prestiżem. Dla mnie od dłuższego czasu zakorzenia się postawa, którą widzę także u Ciebie i czytelników Twojego bloga- dobrze jest po prostu zrezygnować z bylejakości, na rzecz mniejszej ilości dobrze, solidnie wykonanych rzeczy. Czyli na przykład kupić raz na długi czas dobry, skórzany portfel, który zawsze wywołuje uśmiech czy po prostu takie fajne uczucie z użytkowania rzeczy najlepszej jakości za każdym razem, kiedy wyjmuje się go z torby. PS Proszę, napisz mi gdzie znalazłaś swój z wnętrzem z białej skórki? Ja poszukuję idealnego portfela już od listopada i nie wiem, czy to kwestia mojego wybrzydzania, ale jak do tej pory nie znalazłam takowego, chętnie też poznałabym jakieś dobre marki z konfekcją skórzaną, oprócz oczywiście tych najbardziej znanych typu Wittchen czy Ochnik. Pozdrawiam Cię serdecznie!

  26. Ostatnio usłyszałam mądre zdanie w radiu: „Wszystkie te ekskluzywne przedmioty, drogie wyprawy, samochody i pieniądze na koncie przestają mieć zupełnie znaczenie, gdy nasze dziecko ma nagle wysoką gorączkę”.

  27. W książce „Łowcy milionów”(polecam!), polski milioner Zbigniew Sosnowski mówi, że jego marzeniem jest Porsche za 500 tyś złotych, ale nie kupi go sobie bo uważa że przekroczyłby tym moralną granicę konsumpcji, bo wie że mógłby te pieniądze zainwestować w firmę i coś zbudować dla siebie lub dla innych, i on nie chce dawać takiego przykładu swoim synom. To jest dla mnie prawdziwa klasa i prawdziwy luksus- i wszystkie Prady i Hermesy na świecie mogą się schować. Jasne że ważne żeby nie zapomnieć w tym wszystkim o sobie samym, ale to robienie czegoś dla innych jest takie naprawdę DOBRE.

  28. Bardzo ładne zdjęcia, mają swój niepowtarzalny klimat, nie da się ich podrobić. Podoba mi się Twój styl pisania: jasno i przejrzyście. W takim temacie, jak luksus, można popaść w banał, ale Tobie się udało tego uniknąć, a to dzięki temu, że cały czas jesteś sobą – to się czuje. Gratuluję.

  29. Dla mnie, luksusem była dziś zupełnie nielegalna południowa drzemka w poniedziałek (!) (powinnam wrócić do pracy…) z mężczyzną, który wkrótce będzie moim mężem, po jednym z najbardziej stresujących poranków w życiu spędzonym na badaniach w szpitalu . A on dziś upewnił mnie w przekonaniu, że lepiej wybrać nie mogłam. I te kanapki z pasztetem i ogórkiem konserwowym na późne drugie śniadanie smakowały o niebo lepiej niż foie gras. Czysty luksus.

  30. Luksus to taki stan, którego teraz nie jestem w stanie zdefiniować. Teraz, dla mnie, najbliższy temu okresleniu jest chyba czas z bliskimi. Poczucie luzu. Możliwość pójścia na spacer. Dobry obiad w ulubionej knajpie.
    Jednak mam wrażenie, że pomimo pięknych słów, luksus nieodłącznie wiąże się z pieniędzmi – choćby w kontekście czasu czy mieszkania w wymarzonym miejscu świata. Luksusem są dla mnie moje wspomnienia – buty zniszczę, torebka może się przetrzeć, a widoku fjordów o wschodzie słońca nikt mi nie odbierze.

  31. Ja mam z luksusem problem, muszę powiedzieć. Zaczęłam się nad tym zastanawiać przy okazji poprzedniego posta, ale jakoś nigdy nie zebrałam się w sobie, żeby ująć to w konkretne słowa. Próbowałam się zastanowić czym jest dla mnie luksus i jak na złość przychodziły mi do głowy tylko rzeczy w stylu torebka Chanel czy szpilki Louboutina. Dlaczego jak na złość? Bo zdałam sobie sprawę z tego, że tych rzeczy, które uznaję za luksusowe, tak naprawdę wcale nie chcę posiadać. Czyli tak jakby tego luksusu nie chcę. Oczywiście, to nie tak, że wzgardziłabym prezentem w stylu „Chanel 2.55”, ale szczerze mówiąc uważam, że Chanelka by do mnie nie pasowała. Nie jest w moim stylu, ale też sugeruje pewien status społeczny, którego nie posiadam i do którego nawet nie pretenduję. Wyglądałabym z nią trochę dziwnie, taki kwiatek do kożucha. Także luksus oznaczający coś z wyższej półki raczej mnie nie pociąga.

    Z drugiej strony pojęcie luksusu kojarzy mi się nie tylko z czymś absolutnie (czasem absurdalnie) elitarnym i drogim, ale też i reglamentowanym (vide: żółty ser z komentarza wyżej). No bo skoro coś wymieniamy jako „luksus”, to niejako stawiamy to na piedestale, jest to coś wyjątkowego, a więc raczej nie spotykającego nas każdego dnia. Dlatego nigdy nie chciałabym powiedzieć, że dla mnie luksusem jest np. pójście na śniadanie do kawiarni przed pracą—wydaje mi się to okropnie smutne, że te fajne momenty w życiu, te, które sobie najbardziej cenię, miałyby być dla mnie dobrem luksusowym, czymś na co rzadko mogę sobie pozwolić. Nie chcę tak myśleć. Chcę tej „fajności” nazbierać jak najwięcej, zbudować z niej codzienność, a nie celebrować jako „chwile ulotne”.

    No i co z tym zrobić? Ogłosić, że luksus is dead? ;)

    P.S. Ależ się rozpisałam! Mam nadzieję, że wybaczysz ten monolog :)

  32. brzmi to banalnie, ale dla mnie luksusem jest możliwość powrotu z krakowskiego akademika do domu rodzinnego na podkarpaciu. świeże, pachnące powietrze, cały pokój na wyłączność, możliwość pozostawienia ręcznika i kosmetyków w łazience.

  33. Dla mnie luksus, to nasz rodzinny dom, w którym rodzice porywają się do tańca, ilekroć usłyszą ,,swoją” piosenkę (za każdym razem inną;), nasz dom, gdzie mój ukochany mąż śpi słodko jak małe dziecko i zawsze mam ochotę zrobić mu milion zdjęć, nasz dom z balkonem, gdzie wychodząc w lipcowy, ciepły poranek, czuję zapach mokrego prania, suchej trawy, widzę dookoła łąki, lasy, ,,słyszę ciszę” – tak, na wsi można ją usłyszeć i czuję, że to jest moje miejsce na ziemi. To jest luksus.

  34. JedenastaTrzydzieści

    Dziś rano miałam zajęcia na 8.15. Trochę na nie zaspałam i bardzo się spieszyłam, na szczęście udało mi się być nawet przed czasem. Okazało się jednakże, że nasz prowadzący nie mógł dziś przyjść – zjawiła się tylko osoba, która kazała nam wpisać się na listę i powiedziała, że jesteśmy wolni. W ten sposób zyskałam dwie godziny wolnego czasu przed następnymi zajęciami. Z początku planowałam wykorzystać go na naukę albo posiedzieć w bibliotece przy komputerze, ale na zewnątrz było tak ciepło i wiosennie, że zdecydowałam się po prostu pospacerować.
    I właśnie to był dla mnie niesamowicie luksusowy poranek. Chodziłam powoli i rozkoszowałam się piękną pogodą, obserwując spieszącą się do pracy Warszawę. Kupiłam po drodze kawę i skierowałam się do Łazienek (które są całkiem blisko mojej uczelni) – okazało się, że o poranku są one magicznym miejscem. Wystarczy przejść zaledwie kilka kroków, bym z hałaśliwej, zabieganej „betonu stolicy” znalazła się w wielkim, cichym parku – w dodatku zupełnie sama. Włóczyłam się bez celu po zaspanych, zamglonych Łazienkach, chwilami starając się iść bardzo cicho, by nie zbudzić śpiących jeszcze na trawnikach kaczek. Słuchałam świergotu ptaków i obserwowałam wiecznie pełne energii wiewiórki (jedna nawet wdrapała mi się na spodnie, prawdopodobnie próbując zajrzeć mi do kieszeni. Uciekła rozczarowana, gdy zorientowała się, że nie mam przy sobie orzechów), a przede wszystkim wygrzewałam się w pierwszym wiosennym słońcu. Ten niespieszny spacer, to lenistwo, powoli stygnąca kawa, chwila samotności i wytchnienia – tak, to był prawdziwy luksus.

  35. Trudno się z Tobą nie zgodzić. Konsekwencja w dobrych wyborach i ich ćwiczenie, to trudna sprawa. Jeszcze trudniejsza, kiedy jest się matką i czasami rzeczywistość przedkłada to, co praktyczne i tanie, nad tym co luksusowe, piękne i niosące radość… Dążę do tego, by nauczyć swoje dzieci umiejętności podejmowania wyborów, które eliminowałyby bylejakość z ich życia, jak gąbka błędy ortograficzne na tablicy z wypracowaniem, chociaż wiem, że raczej nie będę im w stanie pod nos dawać tylko te rzeczy, które nie zostały brutalnie zrewidowane przez real :)
    Pozdrawiam!

  36. Asiu, jesteś głosem rozsądku wśród setki polskich blogów! To cudowne, że w świecie w którym wszyscy mają parcie na szkło, drogie torebki jest jeszcze ktoś, kto twierdzi inaczej i w piękny sposób potrafi bronić własnego zdania. I zazdroszczę torebek od Zuzi Górskiej – cudownych, personalizowanych, które moim zdaniem są większym luksusem niż Michael Kors, sprzedawany już niemal na masową skalę i zawieszony na co drugim ramieniu jakiejś fashionistki.

  37. Dla mnie luksus materialny jest stresujący i staram się go unikać ;) Pomijając drobny fakt, że mnie na niego nie stać ;) Nie sprawiałoby mi przyjemności noszenie np. bluzki za klika stów, bo to już jest dla mnie luksus. Nie czułabym się w niej swobodnie, byłabym skrępowana, bałabym się, że coś zepsuję, zniszczę… Nie chodzi tu o brak pewności siebie, ale o to, że cały czas siedziałaby mi w głowie ta cena i to, co możnaby w zamian za te pieniadze zrobić. Miałabym po prostu moralnego kaca ;) Niestety, takie podejście niesie za sobą inne niebezpieczeństwo, mianowicie wspomnianą przez Ciebie bylejakość. Miałam o wiele mniejsze wyrzuty sumienia, gdy kupiłam kilka rzeczy tańszych, ale gorszych jakościowo, niż jedną drogą czy bardzo drogą, ale porządną. Wynikiem tego postępowania była szafa pełna chaosu i ubrań, z których nie do końca byłam zadowolona.

    Od jakiegoś czasu próbuję wprowadzić zmiany w swoim życiu, które objęły również wspomnianą już szafę. Pozbyłam się czterech wielkich reklamówek pełnych ubrań, ale i tak mam zamiar zrobic jeszcze co najmniej jedną selekcję. W zakupach próbuję znaleźć złoty środek – kupować rozważnie i stawiać na jakość czyli polować na dobre jakościowo rzeczy w różnych promocjach albo odkładać pieniądze, nie dać się porwać zakupowemu i modowemu szaleństwu. Szaleństwu „luksusowemu” też zresztą nie chcę się poddać. Nie uważam, żeby wszystko w moim życiu musiało byc luksusowe. Wolę kilka bardziej „specjalnych” rzeczy, którymi się będę cieszyć rzadziej, pozostałe mogą być bardziej zwyczajne, co nie znaczy, że złe jakościowo. Inaczej luksus spowszednieje…

    I nie do końca się zgadzam z twierdzeniem, że luksus wymaga dodatkowego wysiłku. Jak sama napisałaś, luksus zaczyna się w głowie. Jeżeli sama ustalę, że luksusem jest dla mnie coś zwykłego, np. poranna herbata i prasówka, wieczorny jogging, ciasto upieczone w weekend, to sama mogę nadać wartość, status luksusu rzeczom i czynnościom przyziemnym, codziennym, takim które de facto luksusem nie są. Trąci to trochę filozofią Pollyanny, ale w sumie czerpać przyjemność z każdego doznania i z każdej rzeczy, to właśnie jest piękne :D I czy to właśnie nie jest luksusem???

    Pozdrawiam, Yenn

  38. Dla mnie luksus materialny jest stresujący i staram się go unikać ;) Pomijając drobny fakt, że mnie na niego nie stać ;) Nie sprawiałoby mi przyjemności noszenie np. bluzki za klika stów, bo to już jest dla mnie luksus. Nie czułabym się w niej swobodnie, byłabym skrępowana, bałabym się, że coś zepsuję, zniszczę… Nie chodzi tu o brak pewności siebie, ale o to, że cały czas siedziałaby mi w głowie ta cena i to, co możnaby w zamian za te pieniadze zrobić. Miałabym po prostu moralnego kaca ;) Niestety, takie podejście niesie za sobą inne niebezpieczeństwo, mianowicie wspomnianą przez Ciebie bylejakość. Miałam o wiele mniejsze wyrzuty sumienia, gdy kupiłam kilka rzeczy tańszych, ale gorszych jakościowo, niż jedną drogą czy bardzo drogą, ale porządną. Wynikiem tego postępowania była szafa pełna chaosu i ubrań, z których nie do końca byłam zadowolona.

    Od jakiegoś czasu próbuję wprowadzić zmiany w swoim życiu, które objęły również wspomnianą już szafę. Pozbyłam się czterech wielkich reklamówek pełnych ubrań, ale i tak mam zamiar zrobic jeszcze co najmniej jedną selekcję. W zakupach próbuję znaleźć złoty środek – kupować rozważnie i stawiać na jakość czyli polować na dobre jakościowo rzeczy w różnych promocjach albo odkładać pieniądze, nie dać się porwać zakupowemu i modowemu szaleństwu. Szaleństwu „luksusowemu” też zresztą nie chcę się poddać. Nie uważam, żeby wszystko w moim życiu musiało byc luksusowe. Wolę kilka bardziej „specjalnych” rzeczy, którymi się będę cieszyć rzadziej, pozostałe mogą być bardziej zwyczajne, co nie znaczy, że złe jakościowo. Inaczej luksus spowszednieje…

    I nie do końca się zgadzam z twierdzeniem, że luksus wymaga dodatkowego wysiłku. Jak sama napisałaś, luksus zaczyna się w głowie. Jeżeli sama ustalę, że luksusem jest dla mnie coś zwykłego, np. poranna herbata i prasówka, wieczorny jogging, ciasto upieczone w weekend, to sama mogę nadać wartość, status luksusu rzeczom i czynnościom przyziemnym, codziennym, takim które de facto luksusem nie są. Trąci to trochę filozofią Pollyanny, ale w sumie czerpać przyjemność z każdego doznania i z każdej rzeczy – to właśnie jest piękne :D I czy to właśnie nie jest luksusem?

    Pozdrawiam, Yenn

  39. Najprosciej w swiecie mozna powiedziec ze luksus to cos mniej lub bardziej nieosiaglanego , cokolwiek by to bylo , Dla mnie luksusem jest to ze moge zaprowadzic dzieci codziennie do szkoly i je odebrac , nie musze sie nikogo prosic czy zostawiac na swietlicy , czy tez to ze moge isc do sklepu i kupic tekie jedzenie jekie chce , czy tez nie musze sie natrwic rachunki bo wiem ze bede miela za co je zaplacic . Luksusem byloby moc zabierac dzieci corocznie na dlugie wakacje przemierzajac kontynenty , ale na to mnie jeszcze nie stac . Wiec tak mnie luksus kojazy sie raczej z zasobem portfela.

  40. Czytam już kilka lat Twojego bloga i pokuszę się pierwszy raz o komentarz. Po pierwsze: uwielbiam Twoje posty o tematyce slow i czekam na nie z niecierpliwością. Poruszasz bardzo ważny temat współczesnego życia i tego w jakim kierunku idzie nieposkromiony konsumpcjonizm, i jak można to zmienić. To dla mnie od kilku lat bardzo ważne, głównie dlatego, że jestem mamą i chcę, żeby moje dziecko było wychowane w duchu „nie pieniądz świadczy o tym, kim jestem”. A przyznasz mi rację, że powszechne jest ocenianie ludzi przez ich status społeczny i wartość materialną posiadanych rzeczy. Czy tylko ja to widzę, czy nawet objawia się to już u kilkulatków?! Po drugie: świetne zdjęcia, które mogę oglądać i oglądać, i oglądać… szczególnie te z podróży.

  41. jestem pewnie jedną ze starszych (wiekiem) czytelniczek Twojego bloga i powiem tak: luksusem jest mieć tyle pieniędzy żeby zdobywanie ich na codzienne potrzeby (mieszkaniowo jedzeniowe, czyli naprawdę podstawowe) nie spędzało snu z powiek. Żeby przez większość dnia nie musieć myśleć o tymczasowości obecnego zatrudnienia, o topniejących czy nieistniejących oszczędnościach; żeby nie myśleć o tzw. jutrze z lękiem.To jest luksus. Nie ilość kasy sama w sobie tylko poczucie finansowego bezpieczeństwa które za nią stoi.

  42. Bardzo ciekawy tekst i jeszcze te komentarze! Dobrze poczytać coś takiego od grona bardzo różnych osób (choć nieznajomych), szczególnie, że od pewnego czasu pojawia się w mojej głowie pytanie i o luksus i o sens namiętnych uczucia do rzeczy materialnych. Czym dla mnie jest luksus? O dziwo nie przyszła mi do głowy odpowiedź – rzecz. Na ten moment luksusem byłby brak stresu. Stresu, który jest nieunikniony w pracy, w rodzinie. Stresu małego, gdy idę z koleżanką do sklepu, ona kupuje naręcze ciuchów, a ja nie wybieram absolutnie nic i muszę tłumaczyć dlaczego nie kupuję. Mimo, że jesteśmy w jednym z moich ulubionych sklepów. A dlaczego nie kupuję? Powodów kilka, główne, od miesięcy te same: 1. nie potrzebuję 2. nic mi się nie podoba 3. mam sporo nienoszonych ciuchów w szafie. Stresu większego – związanego z wydarzeniami rodzinnymi. To gdzie ten luksus? Luksusem jest czas spędzany z rodziną. Od paru lat zmieniam miasta i kraje zamieszkania, teraz jestem w PL, więc spotykam rodzinę ciut częściej. Nie robimy się młodsi, więc czasem dobrze jest pokłócić się z ciotkami o bzdury, posłuchać plotek, obejrzeć zdjęcia. Mnie najbardziej cieszą długie rowerowe wycieczki z tatą. Jako środkowe dziecko nie miałam luksusu spędzania dużo czasu z żadnym z rodziców, natomiast teraz „nadajemy” na podobnych falach i cieszą mnie te małe momenty ogromnie. Luksus to czytanie ulubionej książki z kubkiem herbaty w ręku. Zapach kawy w sobotni poranek, gdy facet śpi, a ja mam godzinę tylko dla siebie: będę piła ulubioną kawę i przeglądała gazety, które czekają w kolejce od tygodni. Luksus rzeczy… niemal za każdym razem, gdy spotykam znajomych pracujących w dużych firmach zastanawiam się, czy droga która obrałam jest słuszna (mam etat w małej firmie, a poza tym prowadzę swój mały jeszcze-nie-całkiem-biznes). Dlaczego się zastanawiam? Bo niestety nie mogę kupić sobie teraz super szybkiego auta czy mieszkania, mam inne wydatki i plany. Zastanawiam się, bo w którymś momencie się porównuję i wg mojej skali mam odrobinę gorzej. Ale czy naprawdę? Ja też mogę kupić torebkę za $1300 albo pojechać do Tajlandii czy Wietnamu (za każdym razem wybieram podróże) Luksus jaki teraz chciałabym mieć to ciut większe oszczędności. Nie na torebki, ciuchy czy auta, ale żeby wyjechać z rodzicami na wakacje, czy może dorzucić im do remontu domu. Monika P wspomniała wyżej, że luksus to zasób portfela. Trochę tak – odpowiednia ilość kasy daje wolność. Czy nam się to podoba, czy nie. Ale cała reszta jest w naszych głowach. Nie jest łatwo stanąć w opozycji do tego co robią znajomi, ale jak się zrobi pierwszy krok i pewnym głosem oznajmi swój punkt widzenia, robi się prościej.

  43. Witam, jestem tu po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni. Bardzo spodobał mi się Twój blog, tematyka postów, Twój sposób pisania (pełna klasa ! ), zdjęcia… Dziękuję, będę częściej tu zaglądać :)
    Pozdrawiam ! :)

  44. Luksus jest oczywiście dla każdego czymś innym, ale zazwyczaj jest to coś wyjątkowego, na co nie możemy sobie w danym momencie pozwolić. Dla mnie w tej chwili luksusem byłoby posiadanie kota, choć dla wielu to coś bardzo banalnego.

    Luksusem w sensie materialnym są rzeczy trudno dostępne, „niszowe”, ale jednocześnie o wysokiej jakości i dużych walorach estetycznych. ostatnio zwróciła uwagę na to, jak kiedyś powszechne przedmioty, dzisiaj stały się luksusem. Np. ogromne palące jak smok auta – w latach 50′ w USA normalne wyposażenie niemal każdej średniozamożnej rodziny, dzisiaj praktycznie się takich nie produkuje.

    Dla mnie taką namiastką luksusu są ostatnio nylonowe pończochy, nie wiem czy było o nich na blogu, ale jak najbardziej zaliczyłabym je do kategorii „slow fashion”. W erze naszych mam i babć rzecz zwyczajna, obecnie bardzo rzadka (choć już można je kupić u nas, nie trzeba zamawiać we Francji, jak 15 lat temu) produkowana z dbałością o każdą parę z wysokogatunkowych materiałów. Niedawno kupiłam jeden pas do codziennego noszenia (nie mylić z „kusidełkami” z sieciówek), ręcznie wykonany z pozłacanymi żabkami. O dziwo wcale nie był to wielki wydatek, w porównaniu do chińskich pasów z plastikowymi żabkami, które nie utrzymają nawet pończochy samonośnej. Do mojego dopinać można pończochy każdego typu (od polskich elastycznych w cenie 1/2 ceny rajstop przez nylonowe ze kilkadziesiąt złotych, po jedwabne i wełniane), czasem uda się nawet znaleźć oryginalne nylonowe „Diory” ze szwem w SH za kilka złotych z lat 60′. Najczęściej są doskonałe i służą nawet 3-4 lata. Jak to się ma do rajstop, które są przeważnie po dwóch razach do wyrzucenia? Już nie wspomnę o tym, że taki pas i pończochy robią ze zwykłej sukienki i szpilek kreację, w której czuję się w nim jak „milion dolców”. Czy to produkt luksusowy? Dla mnie tak: produkowany w Europie (Włochy, Francja, Wlk. Brytania, Polska) bądź Stanach (niektóre pasy) w małych manufakturach, ręcznie zszywany na oryginalnych maszynach „z epoki” (niektóre firmy szczyciły się posiadaniem taśm produkcyjnych z międzywojnia), szyty od początku z myślą służenia wiele lat, nie wpisujący się w trendy „kup-załóż-wyrzuć”, jego posiadanie i używanie daje mi poczucie luksusu. :) Mam nadzieję, że ta wysoka jakość pasów i nylonów się nie zmieni, choć od strony zasad marketingu to pewnie średnio opłacalne. Może tajemnica tkwi w tym, że te fabryki są rzeczywiście malutkie i nawet przy małej zużywalności sprzedawanego produktu pracują pełną parą, bo ilość nowych klientów jest wystarczająca, nie tak jak wielkie szwalnie w Bangladeszu. W każdym razie: chwilo trwaj!

    Także dziewczyny, wiele luksusowych rzeczy nas otacza o których często nie świadczy ani cena, ani logo marki. Czasem wystarczy tylko się rozejrzeć dookoła. :)

  45. Ten post napisałaś już dawno, ale dodam moje dwa grosze. Dla mnie szczytem luksusu byłoby… nie mieć telefonu komórkowego. Być w takim momencie kariery, mieć taką pozycję, żeby móc sobie na to pozwolić. Pamiętam, jakie wrażenie wywarł na mnie artykuł, w którym cytowany był Prince, który komórki nie ma i uważa ją za coś strasznie pospolitego. Przypomina mi się też nieuchwytny Bill Murray… Oczywiście, obaj mają też agentów, dla takich małych żuczków jak my brak telefonicznej smyczy jest mało realny, choćby ze względu na rodzinę, ale pomarzyć można:)

    P.S. Mój mąż pracuje w komunikacji, i twierdzi, że w przyszłości najwyżej ceniona będzie… nieuchwytność:)

  46. Luksus dla mnie? Mozliwosc spedzenia wakacji tak jak chce, jedzenia tam, gdzie chce i picia tego, co chce bez liczenia kazdej wydanej zlotowki (zrobione), mozliwosc kupienia polskiej skorzanej torebki „hand-made” prosto od producenta za naprawde mala kwote – sa takie strony w internecie, oszczedza sie duzo na kosztach dla posrednikow (zrobione) i np. kupienie fajnej jedwabnej apaszki (tez „hand-made”) w ciuchu za jedyna zlotowke, bo akurat ja wyszperalam i uzywania jej w bardzo rownych okolicznosciach – i w gorach i na eleganckie wyjscia, bo jest naprawde dobrej jakosci (tez zrobione). Czyli w sumie – tez luksus dla samej siebie, a nie ogladanie sie za znanymi markami i tzw. logami :) Popieram i pozdrawiam! :)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.