Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Peru: Machu Picchu

Peru: Machu Picchu

Zabranie się do napisania posta o Machu Picchu trochę mi zajęło, zdążyliście pewnie już zapomnieć, co było wcześniej, więc dla szybkiego odświeżenia – część pierwsza i druga mojej relacji z Peru. Po przybyciu do Aguas Calientes byliśmy tak zmęczeni, że budzik przed zaśnięciem nastawialiśmy patrząc już tylko jednym okiem. A nastawiliśmy go dość ambitnie, bo na czwartą rano. Po walkach, jakie stoczyliśmy z systemem rezerwacji biletów (koszmar, w życiu nie widziałam gorzej działającej strony do bookowania czegokolwiek) i przebrnięciu przez proces ich odbioru w miejscowym biurze, byliśmy bardzo zmotywowani do dotarcia do parku archeologicznego jako jedni z pierwszych i oglądania Machu Picchu bez tłumu turystów.

Plan prawie się udał. Wstaliśmy o czwartej, spakowaliśmy plecaki i nagle okazało się, że nasze bilety…zniknęły. Po gruntownych poszukiwaniach, które trwały dobre czterdzieści minut, nieco zrezygnowani ustawiliśmy się jeszcze raz w kolejce i jeszcze raz nasze bilety kupiliśmy – okazało się, że opcja wydrukowania drugi raz biletów z tej samej rejestracji nie istnieje. Jak się pewnie domyślacie, pierwsze bilety odnalazły się pięć minut po odejściu od kasy.

Z dwugodzinnym opóźnieniem pomaszerowaliśmy na przystanek, by busem pełnym turystów udać się do bram parku. Początkowo planowaliśmy pokonać całą trasę na nogach, jednak plan B zmusił nas do pójścia na ustępstwa. Po dwudziestominutowej przejażdżce górskimi serpentynami zostało nam jeszcze tylko odstanie w następnej kolejce, przejście przez bramki, kilkuminutowy spacer i już mogliśmy zobaczyć pierwsze zabudowania słynnego miasta Inków.

Ledwo rzucamy na nie okiem, spieszy się nam żeby wejść na Macchu Picchu Mountain, na zboczu której leży miasto, i zobaczyć całość z góry. Żeby się na nią dostać, trzeba wykupić rozszerzoną wersję biletu. Spodziewałam się spacerku jak na Gubałówkę z ładnym widoczkiem, tymczasem inkaska góra mocno mnie zaskoczyła. Po pierwsze, podejście na Macchu Picchu Mountain jest naprawdę solidne. Półtorej godziny marszu ostro pod górę po nierównych, kamiennych schodkach mocno dało mi w kość, nie wspominając o jeszcze bardziej męczącym zejściu. Po drugie, widoki naprawdę zmiatają z nóg. Już po kilku minutach  mieliśmy okazję podziwiać ośnieżone Andy z najróżniejszych stron, co jakiś czas pojawiały się też dodatkowe atrakcje w postaci dziwnych ptaków i jaszczurek.

Kiedy w końcu dotarliśmy na szczyt (3082 m n.p.m.), ku naszemu zaskoczeniu okazało się że jesteśmy jednymi z pierwszych osób, które stanęły na MPM tego ranka. Co więcej, starożytne miasto było z tej wysokości tak malutkie, że kłębiących się tam turystów w ogóle nie było widać.

Chętnie zostalibyśmy na szczycie dłużej, jednak wygoniło nas piekące słońce (mijając ludzi wchodzących na górę naprawdę się ucieszyłam, że mimo wszystko zaczęliśmy naszą wspinaczkę dość wcześnie rano) i chęć zobaczenia lam, bo kiedy przechodziliśmy rano przez ruiny miasta jeszcze ich tam nie było. Trochę się bałam, że może akurat tego dnia mają wolne, na szczęście okazało się że po prostu jeszcze spały – przed ósmą do pracy nie wychodzą. Lamy w Macchu Picchu są zinsytucjonalizowane, każda ma swój numerek i swoje obowiązki, czyli odpowiedni sektor trawy do pożarcia. Po krótkich poszukiwaniach udało nam się odnaleźć pierwszego futrzaka.

Chwilę później odkryliśmy całe solidne stado lam, które niekoniecznie trzymały się trawników i od czasu do czasu zapuszczały się też na schodki i ścieżki dla odwiedzających. Przyciągała je nie tyle chęć przebywania wśród tłumu ludzi, bo podejście do wszelkich nawoływań i czochrań za uchem miały dość obojętne, ale jedzenie. Teoretycznie do parku nie można wnosić żadnych produktów spożywczych, jednak wiele osób ten zakaz omija i dokarmia żarłoczne lamy, co pewnie nie jest dla nich szczególnie zdrowe. Jak wspomniałam zdanie wcześniej, lama to dumne zwierzę. Żadne głaskanie ich nie rusza, a do zdjęć pozują kiedy chcą, jak rozkapryszone top modelki, z tą różnicą że zamiast rzucania telefonami komórkowymi podobno plują. Warto jednak przyczaić się przy lamie na dłużej, bo co jakiś czas zdarza im się dumnie przemaszerować przed aparatem, ustawić się na chwilę przed obiektywem, zaprezentować jeden i drugi profil i godnie odmaszerować.

Samo kamienne miasto oczywiście robi wrażenie, jednak gdyby nie to, co podobało mi się najbardziej, czyli sama droga do Aguas Calientes, wejście na szczyt góry Machu Picchu i, rzecz jasna, lamy, byłabym pewnie  trochę rozczarowana. Przez tłumy zwiedzających (na ścieżkach często robił się korek) i bardzo turystyczny charakter tego miejsca musiałam naprawdę wysilić wyobraźnię, żeby poczuć tajemnicę i dawną wielkość tej kryjówki Inków lub, jak mówi jedna z teorii, inkaskiego środka wypoczynkowego. Jeżeli więc wybieracie się do tej części Peru, to zdecydowanie polecam naszą nieoficjalną drogę przez góry i wejście na którąś z gór nad miastem – do wyboru przy zakupie biletu jest jeszcze podobno mniej wymagająca Wayna Picchu.

Na koniec chciałam Wam jeszcze dać znać, że pod postem z konkursem Magnum pojawiły się wyniki, znajdziecie tam wszystkie szczegóły. Gratulacje dla Olgi W., która za swój komentarz otrzymuje voucher i wielkie dzięki dla wszystkich, którzy brali udział – odpowiedzi czytało się naprawdę super. Dziękuję!

 


Nudzi Ci się w podróży? Mam idealne rozwiązanie!

[sc name=”Banner”]

 

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

34 thoughts on “Peru: Machu Picchu”

  1. Cudowne jest to zdjęcie, jak stoisz twarzą w twarz z lamą! Na Twoim miejscu bałabym się, że mi plunie w twarz, także gratulacje za odwagę ;-) Bardzo lubię Twoje fotorelacje, bo wybierasz najbardziej zapierające dech w piersiach zdjęcia i nie mam poczucia, że przewijam kilka godzin coraz to nowe pocztówki, które niewiele się od siebie różnią. Historia z biletami jak z mojej rodziny prawie że…:)

  2. Widoki faktycznie zapierają dech w piersiach. Bardzo lubię Twoje relacje z podróży, właściwie wszystkie Twoje teksty czytam (już od kilku lat) jednym tchem i z dużą przyjemnością! ;)

    Pozdrawiam serdecznie,
    Kasia

  3. Ojeeej, ale cudowne zdjęcia! Jestem pod wielkim wrażeniem wyprawy, Waszego szukania biletów (też kiedyś miałam podobną sytuację) i całej wędrówki. :) Lamy są boskie!

  4. Świetna relacja!
    Największe wrażenie na mnie zrobiły te góry, wspaniałe widoki. Myślę, że jak się keidyś wybierzemy do Peru, też się udamy przez góry:)
    I lamy rewelka:D
    Ale tymczasem tez mam pięknie, bo ostatnio Alpy i za chwilę znowu Alpy:)

  5. borze, jakie one są rozkoszne!

    Kurde, mam idealny tydzień – wróciłam ze świetnego weekendu u przyjaciół, poszłam na Portishead, dzisiaj Ty z lamami…a jest dopiero wtorek :D

    Kocham Cię za te lamie pysie, Twoje zdjęcie z lamą jest naj, naj :D

  6. Jesteś Kozak!! Gdyby nie to, że niesamowicie boję się wszelkich włochatych pająków, już dawno bym tam pojechała. Może kiedyś przezwyciężę tę fobię…

  7. Asiu , mam pytanie , czy na sama gore trzeba wyjsc samemu , czy jest jakis podjazd dla leniwych , starszych lub niepelnosprawnych?? bardzo dziekuje za odpowiedz..
    Monika

    1. Do samego miasta można podjechać prawie pod same „drzwi”, ale już góra MP, która pozwala spojrzeć z góry na miasto, to jednak góra i trzeba na nią wejść i to solidnie, nie ma innego wyjścia.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.